poniedziałek, 28 maja 2018

Komu śmierdzą niepełnosprawni?


      Jak pewnie większość Czytelników wie, jestem bardzo oddanym miłośnikiem Hollywoodu, czy, mówiąc szerzej, amerykańskiego kina, i to do tego stopnia, że skłonny jestem twierdzić, że, przy całym szacunku dla kinematografii brytyjskiej, owo kino nie ma i, co bardzo prawdopodobne, w przewidywalnej perspektywie nie będzie miało konkurencji. Przypomniałem więc sobie dziś film – do przyczyn jeszcze wrócę – który zawsze bardzo lubiłem, a mianowicie „Pokój Marvina”. Nie będę tu wchodził w szczegóły, zatrzymam się się jedynie na tej części, która nas dziś interesuje. Otóż Diane Keaton ma ojca, tytułowego Marvina, który jest już bardzo, bardzo stary, i praktycznie bez kontaktu. Ofiaruje mu ona całe swoje życie, robi to z radością, poświęceniem i z zupełnie niezwykłą świadomością spełnienia, by któregoś dnia zachorować na białaczkę, która bezlitośnie prowadzi ją do śmierci. I oto, jeszcze zanim umrze, wygłasza Keaton zdanie, które tu zacytuję niedokładnie, ale jak najbardziej trzymając się sensu: „Jakie to szczęście, jakie wielkie szczęście, że byłam tu przy nim”, na co Meryll Streep, grająca jej siostrę, odpowiada: „O tak, on miał wielkie szczęście, że miał cię przy sobie”, na co Keaton mówi: „Nie. Ja mówię o tym, jakie to było szczęście dla mnie”.
      Ja oczywiście mam świadomość, że za chwilę pojawi się tu ktoś, kto mi zacznie objaśniać – zgodnie ze znaną nam niestety to tu to tam tradycją –  życiorysy zarówno Keaton, jak i Streep, a ci bardziej docikliwi, również historię życia Roberta De Niro, czy Leonarda Di Caprio, którzy tam również występują, jednak dziś nie o nich będziemy rozmawiać. Chodzi mi mianowicie o ów wymiar szczęścia, który nam pokazał autor historii opowiedzianej we wspomnianym filmie. A ja uległem owej refleksji przy okazji czegoś tak trywialnego, jak zakończenie sejmowego protestu czworga rodziców czworga niepełnosprawnych osób, a konkretnie rzecz biorąc, pojawiającego się to tu to tam stwierdzenia, że czy to sama niepełnosprawność, czy tym bardziej konieczność opiekowania się osobą niepełnosprawną, stanowi coś, czego nie można życzyć nawet najgorszemu wrogowi. Właśnie tak. Te bowiem dokładnie zresztą słowa usłyszałem wczoraj w programie stacji TVP Info z ust jednego z młodych polityków Sojuszu Lewicy Demokratycznej: „Nikomu nie życzę, największemu wrogowi, by chował dziecko niepełnosprawne”.
      Ktoś powie, że nie należy się przejmować przemyśleniami jakiegoś komucha w trzecim pokoleniu, moim zdaniem jednak wcale nie chodzi o owego komucha, ale o całą atmosferę, jaka przez minione 40 dni towarzyszyła protestowi owych osób niepełnosprawnych i ich opiekunów, i wcale nie mam też na myśli tych wszystkich wyrazów współczucia dla ich sytuacji ekonomicznej i zwykłych trudów życia, jakie oni są zmuszeni ponosić każdego dnia, ale o ową myśl podstawową, która praktycznie przez cały ten czas, mediów, czy pojedynczych osób komentujących ów protest, nie opuszczała, taka mianowicie, że nie ma nic gorszego jak być osobą niepełnosprawną, a jeszcze bardziej kimś skazanym na to by się ową osobą opiekować. Ja naprawdę starałem się bacznie obserwować to wszystko co się tam na sejmowym korytarzu przez wszystkie te dni działo i z jednej strony widziałem grupkę nadzwyczaj przebiegłych osób walczących o odsunięcie Prawa i Sprawiedliwości od władzy, a jednocześnie przy tej okazji przeżywających coś, co Anglicy określają pojęciem „time of their lives”, a z drugiej, ową znaną nam aż nazbyt dobrze ideologię „dobrej śmierci”, wykluczającą z naszego wspólnego świata tych wszystkich, których owi tak strasznie rzekomo wrażiwi ludzie uważają za zbyt nieszczęśliwych, byśmy im mieli pozwolić znosić swoje cierpienie. 
      Rzecz bowiem w tym, że ów „protest niepełnosprawnych” uświadomił nam, nie tyle to, jak ciężkie życie mają oni sami i ich rodziny, jak to że największym zagrożeniem dla tego, co pozostało nam z naszej cywilizacji są oni właśnie, owi ideolodzy śmierci, dla których współczucie stanowi wartość wtedy jedynie, gdy któryś z nich odnajdzie w nim szansę na wygranie kolejnych wyborów, choćby na wójta gminy, albo szansę na otrzymanie roli w kolejnej produkcji filmowej, choćby to był najnowszy film Pawła Pawlikowskiego.

Przypominam, że nasze książki można kupować w księgarni pod adresem www.basnjakniedzwiedz.pl. Bardzo polecam. 

3 komentarze:

  1. Mnie przeraza tez, nawet u samej Kaji Godek (sic!), przyzwolenie na zabijanie dzieci z gwaltu. Niesprawwnosc ma juz swoja wartosc a dzieci z gwaltu nadal powinny, wg niektorych, ponosic kare za czyn ojca. Juz wiemy, po tym protescie, jak sie czuja osoby niepelnosprawne. Jak sie musza czuc matki, ktore urodzily dzieci z gwaltu, kiedy slysza z usta oborncow zycia, ze mogly zabic. Ja sie czuja te dzieci?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @ponponka1
      Godek też? Nie wiedziałem. Jestem pod wrażeniem.

      Usuń
    2. @ponponka1
      Powiem szczerze, że gdybym się dziś dowiedział, że zostałem poczęty w wyniku gwałtu, nawet by mi powieka nie drgnęła.

      Usuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...