Przed wielu jeszcze laty zamieściłem
na swoim blogu tekst próbujący krótko i możliwie dobitnie pokazać, w jakim to towarzystwie
znalazł się Lech Wałęsa, otrzymując Nagrodę Nobla, a prostym celem owej
prezentacji było udowodnienie, że tak naprawdę cały ten pokojowy Nobel jest
funta kłaków warty. Od tego czasu minęło wystarczająco dużo lat, by wielu z nas
i bez mojej pomocy zrozumiało, z jaką hucpą tak naprawdę mamy do czynienia, i to
nie tylko gdy chodzi o Nobla pokojowego, ale również, a kto wie, czy nie
jeszcze bardziej, literackiego. I przecież nie chodzi tu nawet o tę nieszczęsną
Szymborską, o której wypowiedzianych zostało dotychczas wystarczająco dużo jak
najbardziej zasłużonych słów, ale takich choćby mistrzów pióra, jak Swiatłana
Aleksijewicz, Patrick Modiano, Alice Munro, Mo Yan, Tomas Tranströmer, Herta
Müller, Jean-Marie Gustave Le Clézio, Orhan Pamuk, Elfriede Jelinek, John
Maxwell Coetzee, Imre Kertész, Gao Xingjian, José Saramago, Dario Fo, żeby
wymienić tylko tych, którzy przyszli po naszej pani Wisławie. Przecież to jest
jakaś kpina. Czy można poważnie traktować kogoś, kto w obliczu tych choćby
nazwisk będzie miał odwagę mówić o literackiej nagrodzie Nobla inaczej niż z
lekceważeniem i pogardą?
Wygląda na to, że i w obliczu
owej rosnacej świadomości, ale również w efekcie ostatniego skandalu, jakiego
bohaterami byli szwedzcy akademicy, rodzimi miłośnicy tak zwanej „dobrej
książki” dowiedzieli się, że może faktycznie cały ten Nobel nie jest wart splunięcia,
ale oto podobno absolutnie najbardziej prestiżową literacką nagrodą na świecie
jest przyznawana już od 1969 roku w Wielkiej Brytanii Man Booker Prize. I
pewnie u nas w Polsce pies z kulawą nogą nie wiedziałby, że coś takiego w ogóle
istnieje, gdyby nie fakt, że oto nagle owo wyróżnienie otrzymała nasza Olga
Tokarczuk, nam tutaj znana z kultowego już, a pochodzącego z jej sztandarowej
powieści „Kroniki Jakubowe”, otwarcia: „Połknięty papierek zatrzymuje się w przełyku
gdzieś w okolicy serca. Namaka śliną”.
Szydziliśmy tu niedawno z rzekomego „sukcesu”,
jaki odniósł podczas filmowego festwalu w Cannes Paweł Pawlikowski odbierajac
nagrodę dla „najlepszego reżysera”. Po tym co nam pokazała pisarka Tokarczuk,
muszę przyznać, że ten Pawlikowski to faktycznie poważny artysta. Oczywiście,
Cannes to zaledwie Cannes i nie zmieni tego faktu nawet to, że berlińskie
niedźwiedzie, czy weneckie lwy to poziom jeszcze niższy, jednak nie oszukujmy
się, francuski festiwal to jednak na naszym europejskim rynku firma poważna, o
której każdy miłośnik kina od kilku dobrych lat przynajmniej słyszał. Ów Man
Booker Prize natomiast to czysta komedia. Proszę spojrzeć na odpowiednio
skróconą listę laureatów, którzy torowali drogę dla Tokarczukowej: P.H. Newby,
Bernice Rubens, John Berger, J.G. Farell, Nadine Gordimer (ta ma też, jak się
właśnie dowiedziałem, Nobla), Stanley Middleton, Anita Brookner, Keri Hulme,
Penelope Lively, Ben Okri, A.S. Byatt, Roddy Doyle, Arundhati Roy, Yann Martel…
i tak dalej, na tym poziomie do końca. Prawie.
I tu mamy prawdziwy hit. Otóż,
jak już się domyślamy, przejrzałem historię tej nagrody i proszę sobie
wyobrazić, że od samego początku, a więc, jak już wspomniałem, od roku 1969,
wyróżniani są wyłącznie pisarze reprezentujący najgłębsze jądro Brytyjskiego
Imperium, co świadczy o tym, że jest to impreza jak najbardziej lokalna. Wśród
51 osób wyróżnionych dotychczas tą nagrodą jest 27 Brytyjczyków, 5
Australijczyków, 3 pisarzy z RPA, 3
Hindusów, 3 Irlandczyków, 3 Kanadyjczyków, 2 z Nowej Zelandii, 2 Amerykanów, 1
pisarz z Jamajki, oraz 1 z Nigerii. I dziś nagle oni nagradzają Olgę Tokarczuk?
Ktoś w tym momencie zapewne
zakrzyknie: „Ha! Tu cię mam, oszuście! Tokarczuk wcale nie dostała nagrody
Imperium, ale coś, co jest związane z zupełnie innym projektem o nazwie Man
Booker Prize International, a co, jak głosi oficjalna informacja, ma wyróżniać
nie imperialnych autorów, lecz pisarzy z całego świata, piszących w swoich
własnych językach, a których książki zostały na język Imperium jedynie
przetłumaczone”.
Przepraszam wszystkich bardzo,
ale w tej nowej sytuacji sprawa ma się jeszcze ciekawej. Otóż Man Booker Prize
International Prize, ustanowiona w roku 2005 zapewne po to, by nagrodzić
albańskiego pisarza Ismaila Kadare, w komunistycznej jeszcze Albanii niemal tak
popularnego jak dziś w Polsce jest poularna Olga Tokarczuk, dalej pełniła
dokładnie tę samą funkcję co dotychczas, a więc nagrodzeni zostali po kolei
Nigeryjczyk, Kanadyjczyk i dwóch Amerykanów, wszyscy jak najbardziej za książki
napisane w języku angielskim. Dopiero w roku 2015, z sobie tylko znanego
powodu, organizatorzy postanowili ów geszeft nieco rozbujać i najpierw
odznaczyli, jak rozumiem, nadzwyczaj wybitnego węgierskiego pisarza nazwiskiem László
Krasznahorkai, następnie równie wybitnego przedstawiciela Korei, Han Kanga, w
dalszej kolejności piszącego po hebrajsku niejakiego Davida Grossmana, no a
teraz… trzykrotne hip hip hurrra dla Olgi Tokarczukowej za napisaną 11 lat temu
książkę „Bieguni”.
Ów przedziwny gest możemy teraz
próbować wyjaśniać na trzy sposoby. Może oczywiście być tak, że po tych
wszystkich latach tkwienia w swojej tradycji, oni trafili na Tokarczukową, oraz
jej dzieło, i zwyczajnie oszaleli z zachwytu. Druga możliwość jest taka, że
władcy Imperium w odpowiedzi na Dobrą Zmianę postanowili Polskę przyjąć do
swojej bandy. Jest też możliwość trzecia. Otóż, jak się dowiadujemy,
przewodniczącą pięcioosobowego jury, które nagrodziło to, jak słyszymy, wybitne
dzieło, była niejaka Lisa Appignanesi, urodzona w roku 1946 w Łodzi córka Heny
i Aarona Borensztejnów, która parę lat później wraz z rodzicami wyemigrowała
najpierw do Paryża, następnie do Kanady, by wreszcie osiąść w Londynie i tam zdobyć
pozycję jednej z najważniejszych osobistości w tamtejszym świecie literackim. Niewykluczone więc, że tę nagrodę ktoś dla
Tokarczukowej zwyczajnie zamówił, no ale skoro już przyjęliśmy to rozwiązanie,
trzeba będzie dyskusję zacząć od początku, a więc wrócić – przyznaję, że
nadzwyczaj niechętnie – do Pawlikowskiego, a kto wie, czy nie do jeszcze wielu,
wielu innych.
A skoro już o
książkach mowa, to tym bardziej zachęcam do odwiedzania naszej księgarni pod
adresem www.basnjakniedzwiedz.pl i kupowania nie tylko moich ksiażek. Powinno być
dobrze.
Pokojowy Nobel czy literacki Nobel czy, zapewne, wszystkie pozostałe nie są warte funta kłaków ale grube miliony wygrywane w zakładach bukmacherskich. No ale takie są skutki wszystkiego za co wezmą się Etruskowie. Po Nagrodzie Nobla zostaje tylko Jewish Nobel Prize Entertainment (by, że tak powiem, wykazać się zawartością mleka z piersi matki).
OdpowiedzUsuń