Prezydent ogłosił termin wyborów, wszystko zostało odpowiednio
opublikowane, no i w związku z tym należy przyjąć, że kampania ruszyła. Gdy
chodzi o opozycję, wygląda na to, że oni już do samego końca, a więc do 11
października się nie pozbierają i będą się zajmować wyłącznie żoną, synem i
siostrą marszałka Kuchcińskiego, w nadziei, że stanie się cud, ludzie się
ostatecznie zreflektują i uznają, że z tym całym 500+ to oni się jednak dali
fatalnie nabrać. O PiS-ie, powiem uczciwie, gadać mi się nie chce, wystarczy
więc może tylko jeśli powiem, że oni właściwie, od momentu, gdy marszałek
Kuchciński został wycofany na z góry upatrzone pozycje, mogą już nawet
zrezygnować z tych głupkowatych pikników i całość kampanii przekazać w ręce
prezesa Kurskiego, który, ze znaną nam aż nazbyt dobrze gracją, przedstawi nam już
ze wszystkimi możliwymi szczegółami całą historię wożenia się przez Donalda
Tuska do Sopotu i z powrotem, by z kolegami „haratać w gałę”. A że jest o czym
opowiadać, to my już nawet dziś bardzo dobrze wiemy.
Jak już wspomniałem, przebieg
kampanii wyborczej został odpowiednio nakreślony i moim zdaniem na żadne
korekty miejsca już nie ma. I wcale nie chodzi o to, że sprawa tych meczyków
jest tak ważna, czy choćby tylko interesująca. Nie. Problem w tym, że, z tego
co zdążyłem zaobserwować, cały potencjalny elektorat antypisowski tak się
zachłysnął tymi nieszczęsnymi lotami Kuchcińskiego, że oni już się spod tego
nie wygrzebią. A skoro tak, to PiS już nawet nie musi nic wymyślać. Wystarczy
publikowanie listy wszystkich tamtych lotów i ich bohaterów.
W tej sytuacji, w pierwszej chwili
miałem ochotę przypomnieć któryś ze swoich tekstów z tamtych dawnych lat, który
by nam nieco odświeżył pamięć, ale ponieważ mamy dziś kolejną rocznicę
Katastrofy Smoleńskiej, a więc czegoś, co zostało nam zarówno dane, jak i
zadane, pomyślałem sobie, że, owszem, wrócę do wspomnień, tyle że Machu Picchu
będzie musiało chwilę poczekać, natomiast dziś zamieszczę tu tekst, jaki
jeszcze w kwietniu 2010 na moim blogu w Salonie24 opublikował nasz nieoceniony
ksiądz Rafał Krakowiak. Ktoś powie, że dziewięć lat, to nie to samo, co
dziesięć. Okrągłą rocznicę będziemy mieli dopiero za rok. Ja jednak, przyznam
uczciwie, boję się, że to może być czas, gdy każde moje, a tym bardziej księdza
Krakowiaka słowo, nie będzie miało najmniejszego sensu. Mam nadzieję, że się
mylę, mimo to, bardzo proszę przypomnieć sobie tamten niezwykły wprost tekst.
Najpierw
dorzucę swój kamyczek do metafizycznych interpretacji Katastrofy. Jest
odwiecznym zwyczajem, że od 5 niedzieli Wielkiego Postu, w naszych świątyniach
zakrywa się krzyże, albo wręcz wynosi się je z kościoła. Istnieje wiele
interpretacji tego zwyczaju (zasłona jako znak tajemnicy, którą jest Boża
miłość do człowieka; „post dla oczu”; znak uniżenia się Syna Bożego), ale mnie
osobiście zawsze odpowiadała ta, której sensem było pytanie: „Wyobraź sobie, co
by się stało ze światem, z ludźmi, z Tobą, gdyby nie było tego wszystkiego, co
krzyż sobą wyraża?”
Ta myśl o
braku obecności krzyża i wynikających z tego konsekwencjach, przyszła mi do
głowy w sobotę, 10 kwietnia, gdy w telewizyjnych relacjach opisujących
mordercze cechy smoleńskiej mgły, pokazywano katyński krzyż, jego cień i te
puste krzesła, na których nikt już nie usiadł… Przyszła mi ta myśl do głowy, bo
ktoś powiedział, że w prezydenckim samolocie była cała Polska. Była tam cała
Polska (taka, jaką Ona w swej różnorodności jest, w wymarzonych przez śp.
Prezydenta ideowych proporcjach, oraz z tym, co z owych proporcji może
wynikać), ponieważ Lechowi Kaczyńskiemu – i pewnie Bożej Opatrzności –
zależało, by cała Polska (właśnie taka!) pokłoniła się Ofiarom Katynia i by
cały świat to zobaczył. No i zobaczył…
I ta
Polska została zasłonięta, zabrana. Pozostała pusta przestrzeń (albo jak chce
Lech Wałęsa: Polska z obciętą głową i wyrwanym sercem, tzn. trup), w którą
żałobnie się wpatrujemy, mając okazję by zastanowić się, co się stanie ze
światem, z Polakami, jeśli Polski (z wiadomymi ideowymi proporcjami i
różnorodnością) nie będzie i nie będzie tego wszystkiego, co taka Polska sobą
stanowi.
I Pan Bóg
w dobroci swojej pokazuje nam co się stanie.
Pokazuje,
że Polska bez głowy i serca (tzn. trup), jest wreszcie państwem, które tak
dobry człowiek jak premier Putin, traktuje z należytą atencją. Może to już
czynić, ponieważ – jak to wczoraj ocenił moskiewski dziennik „Kommiersant” – po
tragedii w Smoleńsku powstała sytuacja, w której możliwy jest prawdziwy przełom
w stosunkach między Rosją i Polską, a – cytuję: „ci politycy w Polsce, którzy
opowiadają się za pojednaniem z Rosją, otrzymali taką swobodę manewru, o jakiej
tydzień temu mogli tylko marzyć”.
Prawda, że
to jest piękne?
Bóg
pokazuje, że Polska bez głowy i serca (tzn. trup) może być zarządzana bez głowy
i serca, co unaocznia nam wszystkim biedny i jakoś taki zdziwiony premier Tusk
(dlaczego zdziwiony? Przecież jako dobry chrześcijanin, głęboko przeżywający w
niedawnym Wielkim Tygodniu tajemnice Męki Pańskiej, powinien był wiedzieć, że
gdy dzieje się jakieś zło, to działa wtedy ręka szatana, posługująca się
niekiedy ręką całkowicie materialną, oraz Ręka Bożej Opatrzności, która – z
szacunku dla ludzkiej wolności – zło dopuszczając, z tego zła dobro wyprowadza.
Czyżby Pan Premier poczuł się zaskoczony obecnością ręki, pisanej z małej
litery?). Oczywiście, premier Tusk osobiście bardzo się stara i na pewno bardzo
dba o zachowanie Majestatu Rzeczypospolitej. Stąd też tylko i wyłącznie
głupocie jego niefrasobliwych, pozbawionych wyobraźni doradców można przypisać
fakt, że wszystkie asy dzierży w swych dobrych dłoniach premier Putin.
Skoro
jednak ambasador Polski w Moskwie, razem ze wszystkimi swoimi ludźmi nie
rozpoczął „okupacji” smoleńskiego lotniska, skoro nie podjęto próby (być może
naiwnej), by jak najszybciej polskimi siłami to lotnisko zabezpieczyć, skoro
nikt z rządu Pana Tuska nie zwrócił się z prośbą o powołanie międzynarodowej
komisji (choćby NATO-wskiej) d.s. zbadania okoliczności śmierci Zwierzchnika
Sił Zbrojnych RP i najwyższych polskich dowódców wojskowych, no to co tak
prostolinijny i szczery człowiek jak premier Putin miał zrobić? Pozwolić, by we
wraku zderzonego ze smoleńską mgłą prezydenckiego samolotu, grasowały jakieś
cmentarne hieny? Oczywiście, że nie mógł na coś takiego pozwolić. A to, że przy
okazji wpadła mu w ręce możliwość by sprawić (np. sugestią, iż w smoleńskiej
katastrofie, miały swój „ręczny” udział polskie służby specjalne), aby premier
polskiego rządu przytulał się do niego skwapliwie, ufnie i na zawołanie,
świadczy tylko o tym, że Premier Rosji wie doskonale, iż polityka to m.in.
sztuka wykorzystywania możliwości.
Bóg
pokazuje, że Polska bez głowy i serca (tzn. trup), jest już gotowa na to, by
usłyszeć rosyjskie „przepraszamy za Katyń”. Co prawda, do niedawna oficjalne
stanowisko Kremla (równoległe do klękania premiera Putina w Katyniu) wyrażone
przed sądem w Strasburgu było następujące: „Nie udało się potwierdzić
okoliczności schwytania polskich oficerów, charakteru postawionych im zarzutów
i tego, czy je udowodniono, ani też tego, czy Polaków w ogóle rozstrzelano” –
ale cóż, sytuacja rozwija się w sposób dynamiczny.
Gdy w minioną sobotę, o godz. 8:56 pojawiła się owa wspominana już, a wymarzona swoboda manewru, nic nie stoi na przeszkodzie (nawet zagrożenie dla bezpieczeństwa Rosji, ze strony bezczelnych i chciwych potomków katyńskich ofiar, chcących swymi roszczeniami oskubać biedne rosyjskie państwo na sumę przynajmniej 22 miliardów dolarów), by prezydent Miedwiediew mógł powiedzieć, że katyński mord został dokonany z polecenia najwyższych władz radzieckich, w tym Józefa Stalina. Możemy tylko domniemywać, dlaczego sobotnia katastrofa w sposób tak nagły zwiększyła bezpieczeństwo naszych rosyjskich przyjaciół, ale tak czy inaczej czują się bezpieczniejsi i już.
Gdy w minioną sobotę, o godz. 8:56 pojawiła się owa wspominana już, a wymarzona swoboda manewru, nic nie stoi na przeszkodzie (nawet zagrożenie dla bezpieczeństwa Rosji, ze strony bezczelnych i chciwych potomków katyńskich ofiar, chcących swymi roszczeniami oskubać biedne rosyjskie państwo na sumę przynajmniej 22 miliardów dolarów), by prezydent Miedwiediew mógł powiedzieć, że katyński mord został dokonany z polecenia najwyższych władz radzieckich, w tym Józefa Stalina. Możemy tylko domniemywać, dlaczego sobotnia katastrofa w sposób tak nagły zwiększyła bezpieczeństwo naszych rosyjskich przyjaciół, ale tak czy inaczej czują się bezpieczniejsi i już.
Bóg
pokazuje także i to, że Polska bez głowy i serca, jest znakomitym,
pragmatycznym i elastycznym partnerem gospodarczym. Wymarzona swoboda manewru,
która jakże niespodzianie (żeby nie powiedzieć: szczęśliwie) pojawiła się w
minioną sobotę, daje możliwość chociażby sfinalizowania polsko-rosyjskiej umowy
o dostawy gazu ziemnego do Polski. Dzięki temu obecny i następne polskie rządy,
nie będą sobie musiały zaprzątać głowy dywersyfikacją dostaw (te wszystkie
kosztowne, nie mające ekonomicznego uzasadnienia gazoporty, azerbejdżańskie
rury, czy mityczne łupkowe gazy), bo i faktycznie, sama myśl o innych źródłach
paliw niż rosyjskie, jest nadużyciem zaufania i wielką krzywdą wobec tych,
którzy okazują nam tak wielkie zrozumienie i solidarność.
Na tę
nową, ekonomiczną jakość Polski, rynki finansowe zareagowały pozytywnie, czego
znakiem było to, iż w miniony poniedziałek, na warszawskiej giełdzie „WIG20 po
spokojnej sesji wzrósł o prawie 1 proc., czym ustanowił nowy rekord zwyżki i pokazał
swoją siłę”. I trzeba się z tego cieszyć, bo jak mówi jeden z finansowych
analityków (Piotr Kuczyński), po sobotnich wydarzeniach „rządząca koalicja
(przez rynki odbierana jako dla nich korzystna) umocniła się. Pamiętać też
trzeba, że wybór nowego szefa NBP zapewni jednolitość opinii na linii RPP – NBP
– rząd. Znikną swary. Dlatego też, brutalnie mówiąc, inwestorzy zagraniczni
mogą niedługo jeszcze lepiej oceniać sytuację w Polsce”.
Coś
pięknego!
No i na
koniec, a propos – jak to taxer nieco wyżej ładnie ujął: „obrzydliwej w treści,
a ślicznej w formie” notki toyaha, Bóg pokazuje nam, że Polska bez głowy i
serca, będzie Polską ruskich buców (powodowany ostrożnością procesową
wyjaśniam, że określenie „ruski buc”, jest na blogu toyaha terminem technicznym,
opisującym coś co jest bardzo osobiste, intymne, wręcz ontologiczne - a
skutkujące mentalnością charakteryzującą się wewnętrzną pustką, kulturowym
wykorzenieniem, pobłażliwym stosunkiem do fałszu i lekceważeniem dla prawdy,
swego rodzaju bezwzględnością i innymi tym podobnymi przymiotami).
Oczywiście,
biorąc pod uwagę to, co napisałem wyżej, należy zauważyć, że te nasze swojskie,
ruskie buce, to jednak druga liga, w porównaniu ze wschodnimi mistrzami. Tym
niemniej pomysł, propagowany przez tak wiele znakomitych autorytetów, by
nienawiść i szaleństwo w imię jedności społeczeństwa podnieść do rangi normy
powszechnej, ze wszech miar zasługuje na uznanie.
Czy to już
wszystko, co dobry Bóg nam pokazuje? Oczywiście, że nie. Bóg pokazuje także i
to, że nadszedł czas, by się na coś zdecydować: albo na żywą (w wiadomych
ideowych proporcjach i różnorodności) Polskę Kaczyńskiego, (i tu trzeba się
liczyć chociażby: z zimnym wiatrem i mgłą z Rosji, niezadowoleniem inwestorów
zagranicznych, rechotem i fuckami ruskich buców), albo na święty spokój Polski
martwej, nie mającej wpływu na bieg spraw politycznych, gospodarczych czy
społecznych.
Nie wiem
dlaczego właśnie teraz nadszedł czas wyboru. Ale wiem, że Bóg pokazując nam to
wszystko pragnie, byśmy wybrali dobrze. Już wkrótce zasłona będzie zdjęta. Czas
namysłu minie. Polska nie jest jeszcze trupem. Na razie śmierć dotknęła Jej
symbole. To jest bolesne, ale Polska jest, żyje. Patrząc na tłumy chcące
pokłonić się Prezydenckiej Parze, jestem optymistą. Tych ludzi żadne wulkaniczne
pyły nie przykryją.
No i jest
Pan Jarosław, który owych ludzi – daj Boże! – poprowadzi.
Jak już wspomniałem wczoraj,
niezbadanym cudem przyjechało do mnie słownie osiemnaście ostatnich egzemplarzy
mojej książki z listami od Zyty Gilowskiej. Jej cena, jak to bywa na rynku,
jest odpowiednio wyższa, a mimo to dziś już z nich zostało egzemplarzy zaledwie
dziewięć. To jest, jak sądzę, najważniejsza książka, jaka ukazała się w kraju w
minionych latach, a jednocześnie książka absolutnie najbardziej zamilczana, a
zatem nie ma czasu na niepotrzebne kalkulacje. Mój adres mailowy to
k.osiejuk@gmail.com.
Dziekuje za to przypomnienie nie tylko wspanialego tekstu ale Smolenska w ogole, tamtych emocji i pogardy okazywanej nam przez tamtych.
OdpowiedzUsuńZastanawiam sie, gdzie bylibysmy teraz gdyby Smolensk sie nie wydarzyl,politycznie, moralnie i ekonomicznie.
Moze rzeczywiscie dobro powstale na tej narodowej tragedii uratowalo nas przed czyms, czego nie potrafimy sobie teraz wyobrazic a przed czym dobry Bog chcial nas ochronic?
@Tobiasz11
UsuńNie pamiętam już, który z księży to tak pięknie, ale chodziło o to, że Boża Opatrzność działa nieustannie i we wszystkich kierunkach.
Teraz, po 9 latach, widać ówczesną przenikliwość spostrzeżeń i ostrzeżeń Don Paddingtona.
OdpowiedzUsuńJednak są zmiany. Tzw. Polska Kaczyńskiego nadal musi liczyć się z zimnym wiatrem, mgłą z Rosji oraz z rechotem i fuckami ruskich buców, ale już mniej liczyć się musi z niezadowoleniem inwestorów zagranicznych.
To byłaby interesująca propozycja podsumowania pierwszej kadencji, ale pozostają do podsumowania zmiany temperatury społecznego poparcia.
Tu jest sytuacja nowa. W jej apogeum akurat zbiegł się lakmusowy tweet Zosi oraz sejmowy występ PT Nitrasa. Ten podjął się przedstawienia kandydatki do marszałkowskiego fotela, co go (tj. tego fotela) w czasie puczu kandydatka z wdziękiem Kariatydy podpierała. Nie szczędząc wyrazów wstrętu PT Nitras przedstawiał ją od tyłu, czyli od PiS-u.
Osobniki podobnie emocjonalne ujawniają się też po drugiej stronie. Właśnie sprytnym tweetem Zosia wyciągnęła je na światło dnia. W obu przypadkach chodzi mi zaś o takie narośnięcie emocji, że już widzi się świat przez krwawą mgłę w oczach.
W świadomości odwiecznej równości a obecnej konwergencji różnych kultur, chciałbym zwrócić tu uwagę na dorobek plemienia Zulu. Skoro bowiem według powszechnego osądu Polacy przeszli do etapu konfliktu plemiennego, to Zulusi akurat w tym mają doświadczenie znacznie wyprzedzające. Oto wczoraj mieliśmy okazję zobaczyć i usłyszeć w Sejmie oddziały prawdziwie zuluskich impi i ich wodzów z krwawą mgłą w oczach krzyczących "bulala"!
@orjan
UsuńWygląda na to, że ów "lakmusowy" twit Zosi jest wciąż niedoceniany. Ty wiesz, że część z nich dogoniła ją na Facebooku i Instagramie? Na Facebooku przyszedł taki jeden, by jej życzyć rychłej śmierci. A było tak:
- Aniele, może byś zeszła z tego świata.
- Nie odbieram Pana wiadomości osobiście, bo rozumiem pomyłkę, ale na przyszłość, proszę nie życzyć śmierci przypadkowym osobom, niezależnie od tego, co Pan na ich temat uważa, bo upadnie Pan niżej niż wyznawcy owsiakowej sekty. Miłego dnia życzę, proszę się trzymać, a z nienawiścią proszę walczyć spokojem. To zawsze działa.
@toyah
OdpowiedzUsuńJa nie wiem, jakim słowem to określić, bo uwagę zwraca przecież jakaś krańcowość reakcji.
Ludzie sobie w internecie różnie życzą, wyśmiewają się, czy jeden drugiego hejtują. Jednak coraz częściej następuje już jakieś odczłowieczanie drugiego, że wada jego odmiennego poglądu waży wobec niego, przecież nieznajomego, aż tak fatalnie i ostatecznie jak obrzezanie u osoby z łapanki.
A przecież czyjś pogląd w jakiejś tam sprawie, nawet wspólnie z aktywnym stosowaniem tego poglądu, to jeszcze nie cały ten człowiek!
Oprócz tego pojawiają się życzenia anihilacji. To już nie są konwersacyjne wykrzykniki w rodzaju "a niech cię szlag", "obyś zdechł", itd., które funkcjonują jako wentyl obniżający chwilowe emocje. Teraz spotykamy ponure i zawzięte życzenia śmierci.
To jest doprowadzenie się samemu do takiego uczucia GŁODU do jakiego doprowadzali się wojownicy zuluscy, którzy wbijając włócznię wykrzykiwali "ngidla!" (ja jem!) i jedli, aż zjedli wszystkich naprzeciwko.
To, co obserwujemy nie jest podobne do malajskiego amoku, w którym szaleństwo nie jest kontrolowane. To jest właśnie jak u tych Zulusów, że jest przez przywódców, za ich przykładem, dokładnie ukierunkowane i jest częścią zarówno taktyki, jak i tworzy obyczaj.
Wydaje mi się, że to ciągle umyka uwadze publicznej.