wtorek, 13 sierpnia 2019

Będą polować - repryza


       Oglądam dziś trochę telewizję i, z tego co zdążyłem zauważyć, wśród pięciu najważniejszych informacji na czoło wysuwa się sprawa jakiegoś gangstera, który zmarł w w więziennej celi, a mecenas Giertych na jego szyi wypatrzył dwa ślady po ukłuciach, które mu zadalił Jarosław Kaczyński z Markiem Kuchcińskim. By jakoś zrównoważyć ten wstyd, pomyślałem sobie, że przypomnę swój dawny tekst, jeszcze z roku 2011, a więc z czasów, gdy chyba wszyscy mieliśmy o wile zdrowszą perspektywę w ocenianiu stanu państwa i jego urzędników. Ciekawe, ilu z nas w ogóle pamięta jeszcze to o tym to, o czym ja mówię?

       Kilka dni temu, wśród wielu różnych informacji, jakie stale otrzymuję od znanych mi i nieznanych osób, znalazła się i taka, że pojawiła się oto spekulacja, że śmierć byłego wiceministra w rządzie Prawa i Sprawiedliwości, Eugeniusza Wróbla będzie wymagała znacznie poważniejszych wyjaśnień, niż to iż z niepewnych powodów zabił go jego niepoczytalny syn. A zatem – jak słyszę – nawet jeśli nie teraz, to być może za kilka kolejnych lat, i to nieszczęście będzie trzeba ponownie badać w ramach prac jakiejś komisji parlamentarnej, czy innego specjalnie na tę okazję powołanego ciała. Mniej więcej tak samo, jak to dziś się dzieje ze sprawą zamordowanego przed wieloma laty Krzysztofa Olewnika.
      W pierwszym odruchu, oczywiście zainteresowałem się tym co usłyszałem, jednak – jak w wielu innych tego typu przypadkach, z którymi mamy do czynienia w dzisiejszej politycznej sytuacji Polski – moja główna reakcja była taka, że może i tak, a może i nie. Czasy bowiem mamy takie, że skoro wszystko jest możliwe – a jak się okazuje, wszystko możliwe jak najbardziej jest – możliwe są też najróżniejsze fantastyczne ludzkie domysły. W świecie, w którym System wziął ludzi gruntownie za pysk, pozostawiając ich w przekonaniu, że cokolwiek ich spotka, mają przyjąć bez najmniejszego skrzywienia, nie można się dziwić, że część ofiar takiego traktowania, zwłaszcza ta bardziej myśląca, musi wychodzić z założenia, że lepiej nie wierzyć w nic, niż się z tragicznym opóźnieniem ciężko zdziwić, że po raz kolejny daliśmy się wystrychnąć na dudka.
      Pomyślałem więc sobie, że może być i tak, że syn ministra Wróbla faktycznie zwariował, zatłukł swojego ojca, pociął go tą piłą na kawałki, następnie wywiózł go nad ten zalew i te nieszczęsne szczątki utopił, a dziś nic z tego nawet nie pamięta bo mu szaleństwo zjadło mózg. Ale też dlaczego niby nie może być sensowna taka wersja, że ponieważ Eugeniusz Wróbel był wybitnym specjalistą od lotnictwa, miał bardzo wiele do powiedzenia na temat katastrofy Smoleńskiej i chciał się tą swoją wiedzą podzielić, został z tej okazji zamordowany przez System, a ten jego syn i jego możliwe szaleństwo zostało tylko do tego odpowiednio wykorzystane? Czemu nie może być tak? A to niby czemu taka wersja zdarzeń ma być wykluczona? Czyżby pojawiły się jakieś nowe informacje na temat ludzi, którzy od kilku lat zajmują się Polską? Nic mi na ten temat nie wiadomo.
     No ale, jak mówię, przyjąłem te nowe fakty z pełną otwartością, a jednocześnie z pełną rezerwą, czekając albo na ewentualne dodatkowe dane, lub na wiadomość, że sprawa jest jednak definitywnie zakończona. I oto przy okazji sytuacji towarzyskiej, jaka wiąże się z dniami zamykającymi każdy rok, spotkałem się z moim bardzo bliskim, choć jakiś czas już nie widzianym kumplem, który – jak się dowiaduję – był dobrym znajomym rodziny Eugeniusza Wróbla i jego osobiście, na tyle dobrym, że z nimi wszystkimi był, jak to się mówi, na ty. I okazało się, że on do sprawy ma stosunek bardzo podobny do mojego. A więc – może tak, a może nie. Z tą tylko różnicą, że w jego wypadku za wersją „tak” przemawia nie tylko przekonanie, że ludzie, których ostatnio tak często mamy w naszych złych myślach, są zdolni do wszystkiego, ale wiele bardzo konkretnych szczegółów. Otóż kolega mnie informuje, że od rzekomej awantury między młodym Wróblem i jego ojcem, a zatopieniem poćwiartowanych zwłok, minęły zaledwie trzy godziny. Każdy z nas wie, jak to trzy godziny to jest mało czasu, jeśli mamy do wykonania coś ważnego i pracochłonnego. Każdy z nas wie, jak czas szybko biegnie, jeśli mamy na coś zaledwie trzy godziny, a tej pracy jest naprawdę dużo. Nie wiem, jak inni, ale ja czasami nawet mam koszmary, że muszę cos zrobić, a tego zrobić już nie zdążę, bo z jednej strony czas nie pozwala, a z drugiej wszystko idzie jakoś wolniej, niż iść miało.
      Młody Wróbel w ciągu tych trzech godzin najpierw zabił więc swego ojca, następnie pociął piłą zwłoki na drobne kawałki, następnie wyniósł je w workach do samochodu, następnie skutecznie posprzątał mieszkanie, wycierając krew na tyle dokładnie, że po powrocie do domu rodzina nie zauważyła nic podejrzanego, wreszcie wywiózł te worki nad Zalew i tam dopiero, po tych trzech godzinach, zadzwoniono do niego, pytając, co z ojcem. Ani ja, ani nikt z nas prawdopodobnie, nie wie ile czasu zajmuje ćwiartowanie ludzkich zwłok piłą mechaniczną. Nie wiemy też, czy tego typu czynność można prowadzić metodycznie, spokojnie odliczając czas. Osobiście na przykład wiem, ile czasu zajmuje posprzątanie mieszkania z większego bałaganu. Wiem też – i proszę mi wybaczyć to zestawienie – ile czasu zajmuje posprzątanie łazienki po zabiciu paru karpi. Wiem też, ile czasu zajmuje zabicie tych karpi.
       A z synem Eugeniusza Wróbla problem był jeszcze taki, że on podobno działał pod wpływem skrajnego wzburzenia, czy wręcz i obłąkania. I tu znów nie umiem ocenić sytuacji, ale wydaje mi się, że stan takiego szaleństwa, gdzie bez jakichkolwiek przyczyn, poza opętańczą furią, nie bardzo ułatwia planowania i metodycznego działania. Wydaje mi się, że jeśli ktoś jest aż tak obłąkany – to bez względu na to, czy się spieszy, czy działa jak w zwolnionym tempie – nie ma szansy zdążyć.
      I jest jeszcze coś. Mój kolega, który znał tych ludzi bardzo dobrze, twierdzi, że Eugeniusz Wróbel był potężnie zbudowanym, silnym, wysportowanym mężczyzną, podczas gdy jego syn – absolutnie i uderzająco – wręcz przeciwnie. On mi mówi, że syn Wróblów, postawiony przy swoim ojcu, to było niepozorne chuchro. I on nie umie uwierzyć, że ten chłopak był w stanie skutecznie pozbawić przytomności kogokolwiek, a co dopiero swojego ojca.
      Ale to już wszystko. Oczywiście, wiadomo – co już zostało przypomniane – że Eugeniusz Wróbel był wybitnym specjalistą lotniczym. To podobno głównie dzięki niemu, w ogóle istnieje lotnisko w Pyrzowicach koło Katowic. Wiadomo, że on na temat wszelkich możliwych tajemnic związanych z katastrofą w Smoleńsku mógł wiedzieć naprawdę dużo. Ale co wiedział, i czy to co wiedział mogło by nas jakkolwiek posunąć do przodu? I czy to co wiedział, to wiedział tylko on, czy może takich osób w Polsce jest więcej, tyle, że akurat niefortunnie wypadło na niego, że to on wystąpi jako przykład dla wszystkich, którym jakieś niebezpieczne myśli snują się po głowach? Tego nie wiem ani ja, ani też mój kolega, znajomy rodziny państwa Wróbel.
      O wiele więcej natomiast możemy powiedzieć na doraźne tematy polityczne. Na przykład ledwo co wywiadu telewizji TVP Info udzielił prezydent Bronisław Komorowski i oświadczył, że sprawa smoleńska w ogóle nie powinna być tematem naszych rozmów. Przyczyna katastrofy jest jedna, a mianowicie podjęta przez polskich pilotów próba lądowania w złych warunkach. Według tego co czytam, Komorowski stwierdził ni mniej ni więcej, jak tylko że: „radziłbym nie szukać jakiś ekstra nadzwyczajnych wytłumaczeń, bo niestety - w moim przekonaniu - sprawa jest w sposób arcyboleśnie prosta”. A więc to jest to co nasz prezydent „by nam radził”. Żebyśmy przestali grzebać, gdzie nie trzeba. To jest rada, jaką ma dla nas nasz prezydent. Domyślam się też, że on nam to radzi, jak to się kiedyś mówiło, po dobroci. Dziś. Następnym razem, jeśli nie skorzystamy z tej rady, niewykluczone, że jego ludzie, będą musieli podjąć działania bardziej przemawiające do rozumu. Jakie? A skąd to my szaraczki mamy wiedzieć?
      To jest zatem zły glina. A co słychać u gliny dobrego? Otóż glina dobry też zabrał głos. Kiedy go spytano, jakie on ma życzenia na przyszły rok, okazało się, że życzenia są dwa. Chodzi mu o to, żeby swojego wnuka nauczyć grać w piłkę, a następnie pójść z nim pierwszy raz w życiu na mecz. Skomentowałem już tę szczerą niezwykłą wypowiedź Donalda Tuska – bo, jak już się wszyscy słusznie domyślamy, to on jest tym dobrym policjantem – w komentarzu na blogu. Przyszło mi bowiem do głowy, że jemu już naprawdę niewiele zostało. Póki sił i zdrowia starczy, można biegać za piłką. A cała reszta już naprawdę nie od niego zależy. Reszta to już czysta geopolityka.
      Jak słyszę, Jan Pietrzak, artysta kabaretowy, zażartował ostatnio, że w ramach klasycznych powrotów historii w formie farsy, mamy znów sytuację opisywaną jako podział „Wasz prezydent, nasz premier”, tyle że to już jest układ, jak mówię geopolityczny, a nie nasz przaśny, polski. Gdyby ktoś chciał znać moje zdanie w tej kwestii, mam poczucie, że tak czy inaczej, w tak sformułowanym układzie, Donald Tusk stoi na pozycji przegranej. I niech lepiej uważa, bo z całą pewnością jego dobry kumpel Komorowski wciąż uwielbia zapach sosenek o świcie.





Książka z listami od Zyty Gilowskiej schodzi na tyle szybko, że należy się obawiać, iż jeszcze chwila, a ktoś będzie płakał. Przypominam kontakt: k.osiejuk@gmail.com.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...