Jak pewnie część z nas zdążyła się
zorientować, przez cały ten czas jak prowadzę swój blog, udało mi się wydać
dziewięć książek i wszystko wskazuje na to, że to już koniec. Trochę mnie to
martwi, bo, jak słyszę Quentin Tarantino planuje nakręcić jeszcze jeden film,
przez co będzie miał ich dziesięć, a ja się prawdopodobnie zatrzymam tu gdzie
jestem, no ale niech będzie i tak, zwłaszcza że ja, jak by nie patrzeć, się
jednak rozwijałem. Natomiast, gdyby ktoś mnie się spytał, którą z moich książek
uważam za najlepszą, nie umiałbym odpowiedzieć z tego prostego powodu, że
podobnie jak ani razu w ciągu tych ponad już dziesięciu lat nie zdarzyło mi się
opublikować na tym blogu notki, z której byłbym choć trochę niezadowolony, tak
każdą z tych książek chowam w swojej bardzo życzliwej pamięci. Gdybym jednak mimo
to miał wyróżnić z nich dwie, to bym przede wszystkim wskazał na „Marki,
dolary, banany i biustonosz marki Triumph”, która zarówno pod względem czysto
literackim, jak i... że tak to ujmę – emocjonalnym, przewyższa wszystko co
znam, natomiast w sensie ważności, postawiłbym na tak zwane „listy od Zyty”,
które zupełnie szczerze uważam za coś absolutnie wyjątkowego w minionych
trzydziestu latach.
Dziś jest tak, że z owych dziewięciu
tytułów dostępnych są już tylko cztery, a więc wspomniane „Marki, dolary...”
„Rock and roll, czyli podwójny nokaut”, po raz nie wiadomo po raz który
wznawiane „Kto się boi angielskiego listonosza”, no i naturalnie najnowsza –
„Imperium, czyli gdzie pada cień na MS Mantola”. Reszta jest sprzedana i nic
nie wskazuje na to, by którakolwiek z nich miała zostać wznowiona. A ja
niezmiennie mam w głowie wspomniane listy od Zyty. Czemu? Otóż temu, że choć
one się sprzedały stosunkowo szybko, to, jak już powiedziałem, w moim odczuciu
stanowią najbardziej niesprawiedliwie zlekceważoną książkę w naszej najnowszej
historii. By wytłumaczyć w czym rzecz muszę przejść do kolejnego akapitu.
Otóż kiedy zmarła Zyta Gilowska, a ja
zwróciłem się do jej męża, Andrzeja Gilowskiego z prośbą, by zgodził się na
publikację tych listów, on w pierwszej chwili zaprotestował, tłumacząc się, że
ze względu na ich treść, on się boi, że to co się może stać włanością
publiczną, może też zaszkodzić Rodzinie. I wtedy ja na to odpowiedziałem mniej
więcej tak: „Panie Andrzeju, właśnie
pochował Pan żonę, na której pogrzebie, transmitowanym przez państwową
telewizję, byli Prezydent RP, premier rządu RP, oraz prezes rządzącej partii.
Proszę zrozumieć, że w tej sytuacji nikt z nich nie jest w stanie Pana dotknąć
choćby spojrzeniem”. No i, jak wszyscy wiemy, pan Andrzej Gilowski udzielił
mi zgody na tę publikację. Pojawia się pytanie, cóż takiego znajduje się w tych
listach. Otóż, wbrew pozorom, nic aż tak sensacyjnego. Zaledwie parę bardzo
drobnych szczegółów, jednak na tyle istotnych dla naszej wiedzy o świecie w
jakim przyszło nam żyć, że ja osobiście niepokój pana Andrzeja Gilowskiego
byłem w stanie zrozumieć. Mógłbym nawet powiedzieć, że te kilka tak naprawdę
słów, jakie przez te niespełna trzy lata zdążyła mi powiedzieć Zyta Gilowska,
to prawdziwy przewodnik po współczesnej Polsce.
Jest jednak jeszcze coś. Otóż w
momencie gdy książka się ukazała, ona trafiła na pierwsze miejsce listy książek
zakazanych, i to zakazanych po wszystkich stronach sceny. Z tego co wiem, nikt
nigdzie, po żadnej ze wspomnianych stron, nie odważył się wspomnieć choćby
jednym słowem, że coś takiego jak prywatne maile Zyty Gilowskiej w ogóle
istnieje. I tu mamy coś niezwykle ciekawego, bo proszę sobie wyobrazić, że tu
nie poszło o ewentualne zagrożenie dla partii rządzącej – Zyta Gilowska do
końca była całym sercem z Jarosławem Kaczyńskim – lecz o interesy pojedyńczych
osób i środowisk. To wyłącznie ze względu na strach przed ujawnieniem brzydkich
rzeczy ich dotyczących, wokół tej książki zapanowała bezwzględna zmowa
milczenia. Doszło do tego, że o niej nie wspomniano nawet podczas rocznicowej
uroczystości na lubelskim uniwersytecie. Mało tego, kiedy próbowałem umieścić
informację o tych listach w notce poświęconej Zycie Gilowskiej w Wikipedii, nie
minęło pięć minut, jak ona została stamtąd usunięta.
I choć mimo faktu że ona się dość
szybko sprzedała, ja wciąż chowam w sobie pretensje, przede wszystkim o to, że
coś, co powinno stać się powszechną sensacją, zostało aż tak zlekceważone, ale
też o to, że trzeba było aż trzech lat, by te głupie tysiąc egzemplarzy czegoś
tak ważnego, się sprzedało. Jest więc tak, że książki z listami od Zyty już nie
ma ani w księgarni u Coryllusa, ani – z tego co widzę – w ogóle nigdzie, a ja
dopiero co dowiedziałem się, że nasz kolega Wacek z Opola gdzieś odnalazł
jeszcze jakieś 18 egzemplarzy, które pozostały po którymś ze zorganizowanych
przez tamtejszą Solidarność spotkań.
Dziś z tych książek zostało już zaledwie
siedem sztuk, ale ja mam ważniejszą informację. Otóż ja nie mam sumienia, by tę
resztkę nakładu sprzedawać po 30 zł, tak jak to było zamierzone na początku. W
tej sytuacji dziś cena tych listów wynosi dziś 100 zł, a zapewniam, że jak
dojdziemy do pięciu ostatnich egzemplarzy, to ja ją podwyższę do 200 zł i
wrzucę na Allegro. Już nie mogę się doczekać wyniku, a jeśli ktoś wciąż nie
rozumie, o co chodzi, przedstawiam krótki fragment z tych wyznań:
„Problem
lekarstw jest jasny - lekarstwa kupujemy, znamy je, czytamy ulotki. Dużo
ciemniejszą sprawą jest problem aparatury medycznej, różnych wszczepianych
urządzeń, implantów, płynów, drutów, stawów, to są potężne pieniądze, ciche
zamówienia, wielkie szpitale, wielkie cierpienia i równie wielkie oszustwa.
Wobec medycyny człowiek staje jak niegdyś wobec wioskowego szamana, pełen
strachu i nadziei. Ja obecnie jestem całkowicie ‘na nie’, odmawiam
‘współpracy’, a po 10-dniowym pobycie na oddziale intensywnej terapii (dla
‘dyskrecji’, bo aż taka chora to nie byłam) i przyjrzeniu się z bliska
okolicznościom ‘ratowania życia’, odmawiam udania się nawet w pobliże jakiegokolwiek
szpitala. Naturalnie, w międzyczasie medycyna faszerowała mnie zbędnymi
chemikaliami i jak już zaczęłam ‘im’ nie wierzyć, to na całego. Przy okazji
dowiedziałam się, jak kiepsko działają, gdy są potrzebne. Przypuszczam, że
najsilniej działa sygnalizacja genetyczna oraz ruch. A także - co chyba
najważniejsze - poczucie zadowolenia z życia. Na brak szczęścia jest tylko
miłość”.
Jak już wspomniałem, mam jeszcze
siedem egzemplarzy wspomnianej książki. Cena egzemplarza, jak już wspomniałem,
wynosi 100 zł. Kto zdąży – gratulacje. Kto nie – będzie musiał kupować na
Allegro. Znacznie już drożej. Proszę pisać na adres k.osiejuk@gmail.com.
"Przypuszczam, że najsilniej działa sygnalizacja genetyczna oraz ruch. A także - co chyba najważniejsze - poczucie zadowolenia z życia. Na brak szczęścia jest tylko miłość"
OdpowiedzUsuńPiękne i Wielkie, jak sama pani Gilowska.
Jest powodem mojej radości "która niezawodnie rodzi pokój", że moje zapomnienie o tych 18 egzemplarzach doprowadziło do takiego niespodziewanego akcentu. Nadto do nadliczbowych zysków z twojej strony, ze wszechmiar zasłużonych.
Nadto nie tracę jednak nadziei, że pobijesz Tarantino w wymiarze ilościowym, bo że w wymiarze jakościowym, to rzecza już oczywista. Niby inna dyscyplina, ale jednak nie aż tak odległa, a jakość diametralnie przeciwna. Może ten jego ostatni, sądząc po trailerze, zdradza lepszą nieco jakość od strony scenariusza. Ale reszta, szkoda gadać.
@Magazynier
UsuńNo nie! Tarantino to mistrz nad mistrze. A ten najnowszy film jest prawie jak Pulp Fiction. Niestety tylko prawie.
A jeszcze ci powiem, że jakie to nieprawdopodobne, że ten rynek treści jest tak zabetonowany. "Władzy raz zdobytej ... itd." (np. władzy nad rynkiem treści będziemy trzymać się jak tonący brzytwy - faktycznie te chłopaki walczą o życie, brzytwa zaś jest daje wyjątkową władzę nad życiem i śmiercią)
OdpowiedzUsuńZapomniałem jeszcze o tym cytacie: "Dużo ciemniejszą sprawą jest problem aparatury medycznej, różnych wszczepianych urządzeń, implantów, płynów, drutów, stawów, to są potężne pieniądze, ciche zamówienia, wielkie szpitale, wielkie cierpienia i równie wielkie oszustwa."
OdpowiedzUsuńOwsiak i jego kontrahenci, jakby to przeczytali, dostaliby wścieklizny. Nie wykluczone, że któryś z nich przeczytał.
@Magazynier
OdpowiedzUsuńW rzeczy samej, niewykluczone. Swoją drogą, mam silne podejrzenie, że oni wszyscy przeczytali tę książkę.
"@Magazynier
OdpowiedzUsuńW rzeczy samej, niewykluczone. Swoją drogą, mam silne podejrzenie, że oni wszyscy przeczytali tę książkę."
Ja natomiast mam podejrzenie, że chyba coś z twoim stropem nie teges... :(
Śp nieboszczka przewraca się w grobie widząc/czytając popisy wacka schaboszczaka i krzysia tarantinio/ od oezji przeraźliwe konfesyjnej/.
OdpowiedzUsuńDziwę się rodzinie, że dotychczas nie zareagowała!!! :(
Nie mam czasu na długie rozpisywanie się o propozycjach medycznych wszczepienia czego kolwiek. Powiem tylko tyle, że refleksje pani profesor są jak najbardziej na miejscu. Tyle tylko, że system wszczepiania jest tak stworzony, że wszystkie fałsze można wychwycić jedynie intuicyjnie. Osoby zaś na wysokich stanowiskach, nie mając czasu ani możliwości zaufania intuicji są szczególnie narażone na rady "profesorów medycyny z długoletnim stażem".
OdpowiedzUsuń