Z najwyższą satysfakcją i
wielką radością odebrałem właśnie informację, że po wielu latach procesu, jaki
wytoczył Onetowi Krystian Brodacki, zapadł ostateczny wyrok, zgodnie z kórym
Axel Springer będzie musiał Brodackiemu wypłacić 100 tys. złotych, a
jednocześnie na swojej głównej stronie zamieścić odpowiednio wyeksponowane
przeprosiny za to , co ta banda kryminalistów uczyniła pamięci jego matce,
którą lata temu osobiście zamordowali. O co poszło? Otóż jakieś trzy czy cztery
lata temu Onet uznał za stosowne zamieścić na swoim słynnym portalu pewien
niezwykły tekst i zarekomendować go następującym zdjęciem:
Jak się wkrótce jednak
okazało, powyższe zdjęcie, owszem, przedstawiało polskie dziewczęta, tyle że
nie sprzedające się ojcom i dziadkom dzisiejszych właścicieli Koncernu, lecz
prowadzone przez nich na rzeź. Mało tego. Obok tej informacji, pojawiła się
kolejna, a mianowicie ta, że na powyższym zdjęciu Krystian Brodacki, skądinąd
wybitny polski muzyk jazzowy oraz dziennikarz, rozpoznał swoją mamę, no i w
związku z tym wypowiedział Onetowi wojnę, która właśnie dobiegła sprawiedliwego
końca. Jak wspomniałem wcześniej, zgodnie z prawomocnym wyrokiem, Onet ma
Brodackiemu zapłacić 100 tys. zł zadoścuczynienia i go odpowiednio publicznie i
głośno przeprosić.
Ktoś mnie zapyta, czemu w
czasach, gdy naprawdę mamy wystarczająco dużo ciekawych tematów do rozmowy, a
sprawę Onetu i Brodackiego odpowiednio juz nagłośniły ogólnopolskie media, ja
tak naprawdę powtarzam to, co już wszyscy i tak wiedzą. Otóż ja mam ku temu aż
dwa powody: jeden osobisty, a drugi, że tak powiem, obywatelski. I aby je
przedstawić, dalsza część tej notki będzie powtórzeniem fragmentów notek
wcześniejszych, opublikowanych tu w ciągu minionych lat. Zacznę od części
„obywatelskiej”. Rzecz w tym, że powszechna opinia jest taka, że Onet to firma
od początku do końca niemiecka i że wszystko co się tam wyprawia to szwabska
robota, z którą my Polacy nic wspólnego ani nie mamy, ani mieć sobie nie życzymy.
Oto fragment mojego dawnego tekstu:
„W
‘Ojcu Chrzestnym’, jak pewnie wszyscy pamiętamy, jest scena, kiedy to Michael
Corleone, już jako głowa rodziny, leci do Kalifornii, żeby spotkać się z Moe
Greenem i załatwić odkupienie od niego udziałów w branży hazardowej. Ponieważ
Moe Greene jest potężnym gangsterem, a w dodatku zdaje sobie sprawę z tego, że
rodzina Corleone dopiero nabiera sił po śmierci Dona, mówi Michaelowi, że ani
mu w głowie wyzbywanie się swoich udziałów, i żeby Michael nie liczył na wiele,
bo jego potęga stoi na glinianych nogach i wszyscy o tym wiedzą.
‘Co
to ja słyszę?’ – mówi Moe. ‘Rodzina Corleone chce mnie wykupić? To ja
was wykupię. Mnie się nie wykupuje’.
Oczywiście
– to też znakomicie pamiętamy – wszystko się kończy dobrze, bo Moe Greene,
człowiek zły i głupi, zostaje zamordowany strzałem prosto w oko, a Michael
zabiera wszystko, jak swoje, natomiast ja się zastanawiam, co by było, gdyby
sprawy potoczyły się nieco inaczej. To znaczy, jak by wyglądało zakończenie
całej tej historii, gdyby na impertynencje Greene’a, Michael powiedział: ‘Wiesz,
Moe, przekonałeś mnie. Dawaj kasę i bierz nas sobie’? Co by było, gdyby Moe
Greene, potężny – ale w końcu nie jakoś szczególnie potężny – gangster z
Kalifornii, kupił sobie Rodzinę Corleone? Ja on by sobie z tym zakupem
poradził?
Przypomniał
mi się ów „Ojciec Chrzestny” już jakiś czas temu, jeszcze przed minionymi
Świętami, kiedy Onet opublikował serię zdjęć przedstawiających bawiących się w
świetle bożonarodzeniowej choinki esesmanów, a może tylko żołnierzy Wehrmachtu
– nieważne – z sugestią taką oto mniej więcej, że nawet hitlerowcy kochali Pana
Jezusa. Na tę skandaliczną prowokację zareagował natychmiast kolega Maciek
Świrski, który zasugerował, że Onet się tak rozbuchał od czasu, gdy go kupili
Niemcy, a numer z niemiecką choinką to zaledwie początek tego, co przed nami.
Przeczytałem tekst Świrskiego, napisałem krótki komentarz, w którym bardzo
krótko wyjaśniłem relacje między Onetem, a jego nowym niemieckim właścicielem,
i zacząłem myśleć o tym, że prędzej, czy później będę musiał napisać na ten
temat osobny tekst.
Dziś postanowiłem się do sprawy zabrać na poważnie, no i pierwsze, co
zrobiłem, to wpisałem sobie w wyszukiwarce słowo „onet”. Po kilku nieudanych
próbach, kiedy to zamiast normalnej informacji o firmie, otwierał mi się portal
onet.pl, trafiłem wreszcie na stronę o adresie http://ofirmie.onet.pl/wartosci, gdzie
przeczytałem, co następuje:
‘W Onecie przyświecają nam proste, uniwersalne i ponadczasowe wartości:
Otwartość w komunikacji. W każdym wymiarze i przestrzeni.
Pasja oparta na innowacyjności, dążeniu do osiągania najwyższej jakości oraz współzawodnictwie.
Gra zespołowa niezależnie od tego czy chodzi o sprawy wewnętrzne czy zewnętrzne staramy się grać zespołowo, wierząc, że przynosi to najlepsze efekty.
Zero tolerancji dla arogancji. W stosunku do współpracowników, kontrahentów, partnerów biznesowych.
Akcja, czyli skupienie na dostarczeniu produktu. W Onecie mawiamy ‘Vision without execution is a hallucination’:)’.
‘W Onecie przyświecają nam proste, uniwersalne i ponadczasowe wartości:
Otwartość w komunikacji. W każdym wymiarze i przestrzeni.
Pasja oparta na innowacyjności, dążeniu do osiągania najwyższej jakości oraz współzawodnictwie.
Gra zespołowa niezależnie od tego czy chodzi o sprawy wewnętrzne czy zewnętrzne staramy się grać zespołowo, wierząc, że przynosi to najlepsze efekty.
Zero tolerancji dla arogancji. W stosunku do współpracowników, kontrahentów, partnerów biznesowych.
Akcja, czyli skupienie na dostarczeniu produktu. W Onecie mawiamy ‘Vision without execution is a hallucination’:)’.
Gdyby
ktoś nie wiedział, to co oni w Onecie sobie mawiają, na polski tłumaczy się
tak: „Niezrealizowana wizja jest halucynacją”. Skoro więc to mamy już
wyjaśnione, spójrzmy nie na tych, co ową wizją się karmią, ale tych, co ją
realizują. Szukamy dalej i otwieramy zakładkę zatytułowaną ‘Ludzie Onetu’. Tam wprawdzie nazwisk żadnych nie
znajdziemy, ale za to są zdjęcia i imiona: Gosia, Marcin, Monika, Sławek, Arek,
Małgosia, no i oczywiście tekst. Mówi Gosia:
‘Nakręca
nas oglądalność, to, że wrzucamy coś na stronę i widzimy, że się klika, wzbudza
zainteresowanie. To jest rzecz, która daje nam kopa – wrzucasz coś i widzisz,
że to się ludziom podoba, że chcą to oglądać, że tytuł, który ułożyłeś czy
materiał, który promujesz zażarł i wzbudza mocne zainteresowanie. To jest mocna
dawka adrenaliny’.
Ja
zdaję sobie sprawę, że droga, którą przeszedłem od sceny z Moe Greenem do tej
Gosi może się niektórym z nas wydać zbyt długa, a przede wszystkim zbyt kręta,
ale tu niestety jestem bezradny. Takimi akurat drogami chodzą moje myśli, i
innymi nie chcą. Jedyne co mi pozostaje, to liczyć na to, że większość czytelników
tego bloga się już odpowiednio do moich ekstrawagancji przyzwyczaiła. Mimo to,
spróbuję trochę przynajmniej problem przybliżyć. Otóż tak się szczęśliwie
porobiło, że ja przez ten blog, ale przecież i nie tylko, mam w różnych
miejscach swoich informatorów, którzy zawsze chętnie służą mi swoją pomocą. I
oto, jeden z nich, człowiek jak najbardziej stamtąd, poinformował mnie, że
kiedy Axel Springer wyciągał z kieszeni ów okrągły miliard, żeby sobie kupić
Onet, nawet nie wiedział, co sobie bierze na głowę. Niemcy, w ramach
standardowej medialnej ekspansji, którą już od lat prowadzą w Polsce, kupili
sobie ten Onet, bo im się wydawało, że to taki fajny portal – popularny i z
przyszłością – a tymczasem okazało się, że w ten sposób zwalili sobie na łeb
coś, co ich pod każdym względem przewyższa. Zarówno jak idzie o wielkość,
rangę, i znaczenie. Kupili sobie ten Onet, a tu się okazało, że Onetowi nawet w
głowie, żeby się swoim właścicielem w jakikolwiek sposób przejmować. Więcej:
Onet nawet nie bierze pod uwagę, że tam gdzieś w ogóle jest jakiś, nowy, czy
stary, właściciel. Onet, jeśli już w ogóle myśli o tym, że gdzieś jest ktoś,
kogo należy słuchać, to wspomina wyłącznie System.
Wszyscy pamiętamy, jak to Tomasz Lis, naczelny należącego, podobnie jak
Onet, do Niemców, ‘Newsweeka’, opublikował serię bardzo
antykościelnych okładek. Jak mnie informują moi ludzie, kiedy sprawa zaczęła
żyć własnym życiem, Lis został wezwany, nawet nie do Niemca, ale do kogoś, kto
ma za zadanie zaledwie przekazywać informacje, i otrzymał polecenie, że ma się
natychmiast uspokoić, bo jego zachowanie szkodzi wizerunkowi firmy… i on, bez
słowa skinął głową i cichutko zamykając drzwi, wyszedł. Z tego, co słyszę,
rozumiem, że, ku swojemu potężnemu zdziwieniu, ci sami Niemcy, którzy tak
gładko sobie poradzili z Lisem, do Onetu nie mają żadnego dostępu. Tam siedzą
Gosia, Arek, Sławek i Marcin i każdy z nich zajęty jest realizowaniem wizji. A
jeśli nawet owa wizja wyrzuci z siebie nagle pomysł, by z okazji nadchodzących
Świąt Bożego Narodzenia, pokazać nam wszystkim, jak to przed nami te Święta
obchodzili nasi kaci i okupanci, owym katom i okupantom nic do tego. Bo z
punktu widzenia Systemu, oni są dziś nikim.
Kupił więc sobie Axel Springer Onet… i aż przysiadł od tego ciężaru. I
tak siedzi i myśli, co tu zrobić. A przed nim rozciąga się System, i mieni się
wszystkimi kolorami tęczy.
Zaglądamy po raz kolejny na stronę Onetu, a tam widzimy zarząd spółki, i
same polskie nazwiska: prezes Robert Bednarski, prezes Paweł Leżański, dyrektor
Jacek Dzięcielak, dyrektor Renata Morlewska-Sipior, i dopiero na samym końcu
tak zwana Rada Nadzorcza, a w niej jakiś Ralph i paru Marcusów. Jestem pod
wrażeniem!
Ja wiem, że nasze tak bardzo skomplikowane czasy doprowadziły nas do
miejsca, gdzie jesteśmy przekonani, że, jeśli tylko uda nam się wypędzić stąd
Niemców i Francuzów, z resztą jakoś sobie poradzimy. Otóż nic z tego. Ten węzeł
jest znacznie bardziej skomplikowany. Nawet nie wiemy, jak bardzo”.
I to, jak dotychczas tyle, gdy chodzi o
coś co możemy nazwać szorstką przyjaźnią polsko-niemiecką. Teraz jednak nie
mogę się powstrzymać, by wspomnieć tu wątek osobisty. Otóż od kiedy prowadzę
ten blog, mam na sumieniu kilka zdarzeń, które sobie cenię nadzwyczaj i ze
względu na które żyje niezmiennym przekonaniem, że było warto. Było ich pewnie
nieco więcej, jednak dziś przychodzi mi do głowy afera z festiwalem „Unsound”
oraz nieco wcześniejsza, z odwróconym szalikiem prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
To są dwie kwestie, które dają mi poczucie sensu. Jednak dziś wspominam coś
jeszcze. Otóż proszę sobie wyobrazić, że gdyby nie ten blog, jest bardzo
prawdopodobne, że o sprawie tego strasznego zdjęcia pies z kulawą nogą by dziś
nie pamiętał. A było tak, że kiedy Onet je opublikował, ja je natychmiast
zauważyłem i – nie mając nawet pojęcia, że mamy do czynienia z manipulacją, ale
uniesiony prostym moralnym oburzeniem – napisałem odpowiedni komentarz na
Twitterze. Jedną z pierwszych osób jakie na niego zareagowała była moja
serdeczna przyjaciółka Klara Brodacka, która poinformowała mnie o tym, co się
stało, a ja natychmiast opublikowałem odpowiedni tekst na tym blogu i bardzo
proszę, by go sobie dziś przypomnieć:
„Parę
dobrych lat temu napisałem tekst zatytułowany ‘O tym, jak Moe Green kupił sobie
Onet’, w którym, opierając się na i
informacjach z tak zwanych ‘źródeł dobrze poinformowanych’, chciałem zwrócić
uwagę na fakt, że Axel Springer, wyrzucając lekką ręką z kieszeni okrągły
miliard złotych na wykupienie projektu kontrolowanego przez bandę bezczelnych
gówniarzy, dla których to, kto im płaci, jest rzeczą pozbawioną najmniejszego
choćby znaczenia, zrobił najgorszy interes w całej swojej karierze. Mają bowiem
Niemcy ten swój Onet, ciągną z niego oczywiście co się da, natomiast o tym, żeby
choć przez chwilę poczuć ów urok władzy, mowy być nie może, bo Gosia, Arek,
Sławek i Marcin nie pozwolą, by im się Niemcy do zabawy wpieprzali.
A
wszystko zaczęło się od tego, że przed Bożym Narodzeniem 2013 roku na głównej
stronie wspomnianego Onetu ukazało się zdjęcie przedstawiające hitlerowskich
żołnierzy przy świątecznej choince i tekst opowiadający o tym, jak to naziści
podobnie do niektórych z nas, również kochali Pana Jezusa. Zdjęcie wywołało
pewne poruszenie, a główne ostrze krytyki za uprawianie antypolskiej propagandy
zostało skierowane przeciwko niemieckiemu właścicielowi Onetu. Ponieważ ja, jak
mówię, miałem informacje, że Niemcy na politykę prowadzoną przez Gosię, Arka,
Sławka i Marcina mają mniej więcej taki sam wpływ, jak Moe Green miał na swoje
hotele, zanim został zamordowany przez Michaela Corleone, uznałem za stosowne
zasugerować, że my nasze pretensję powinniśmy kierować nie do Niemców akurat,
tylko właśnie do tej bandy krakowskich japiszonów, których intencje są nam
wprawdzie nieznane, ale to oni jak najbardziej postanowili się z nami drażnić.
Minęły trzy lata i oto Onet opublikował następujące zdjęcie (czemu go tu dziś nie powtórzyć?):
Przyznaję, że nie mam pojęcia, kiedy i jak długo to tam wisiało, czy był
jakaś interwencja, czy może wszystko zostało przeprowadzone od początku do
końca, faktem jest jednak to, że czy to Gosia, czy też Arek, a może Marcin, lub
Sławek uznali, że zrobią na nas odpowiednie wrażenie, publikując zdjęcie
polskich kobiet prowadzonych przez niemieckich żołnierzy na śmierć, z sugestią,
że one polazły z nimi do tego lasu, żeby sobie poużywać. Nasza koleżanka, Klara
Brodacka, komentująca tu swego czasu bardzo często i z prawdziwym talentem, na
owym zdjęciu rozpoznała mamę swojego męża, Marię Brodacką, która została
rozstrzelana w Palmirach za pomoc Żydom, i potwierdziła, że to właśnie zdjęcie
ukazuje ów moment, kiedy teściowa jej jest prowadzona przez Niemca na śmierć.
Tymczasem Arek, Marcin, a może Gosia, lub Sławek postanowili nam wytłumaczyć,
że to wcale tak nie było, że ten las miał zupełnie inne przeznaczenie,
zwłaszcza gdy chodzi o relacje Niemców z polskimi kobietami.
No i
tu pojawia się pytanie, czemu oni to robią. Czemu Gosia ze Sławkiem się z nami
w taki sposób zabawiają i czemu robią to z takim zaangażowaniem? Bo dlaczego
Axel Springer nie interweniuje, to ja już wiem. Gdyby on powywalał tych
gówniarzy na zbity pysk i na ich miejscu posadził jakąś Gerdę i Hansa,
podniósłby się taki wrzask, że Niemcy nas biją, że firma by się z tego nie
podniosła. A więc patrzą tylko jak ci folksdojcze robią sobie jaja i pewnie coś
tam z tego próbują dla siebie wyciągnąć. O tak! Tu nie ma najmniejszej
wątpliwości. Oni z całą pewnością nie pozwolą sobie na to, żeby jakoś tego
uśmiechu losu nie wykorzystać.
A więc
wygląda na to, że zostaliśmy otoczeni na czysto. Co więc możemy na tę
okoliczność poradzić. Otóż ja nie wiem, jakie są możliwości prawne, gdy chodzi
o firmę o takiej pozycji jak Onet, ale moim zdaniem najlepiej by było, gdyby rodzina
tej pani na zdjęciu pozwała ich w taki sposób, by oni to poczuli. Zakładam
jednak, że to jest sprawa nie do przeprowadzenia. Nie tu w Polsce. W tej
sytuacji zatem pozostaje już tylko apelować do polskiego rządu, by problem
Onetu załatwił podczas bezpośrednich rozmów z Niemcami. Jestem pewien, że to
jest o wiele krótsza piłka, niż się wydaje. Wystarczy przypomnieć sobie, jak
zgrabnie podczas bezpośrednich rozmów z kanclerz Merkel Donald Tusk rozegrał
dla siebie problem „Faktu”, wyrzucając stamtąd najpierw Warzechę, a chwilę
potem samego Jankowskiego. Można podejrzewać, że przynajmniej gdy chodzi o
Niemców, to jest zawsze najbardziej skuteczny kierunek. Dla nich wolność mediów
to podstawa”.
A więc tak to się właśnie odbyło. Gdyby
nie ten blog, to ja nie wykluczam, że w pierwszej kolejności Maciej Świrski ze
swoją Redutą Dobrego Imienia – która od początku do końca sprawę Krystiana
Brodackiego prowadziła – sprawą by się nie zainteresował, a dziś Onet nie
musiałby ani płacić, ani przepraszać i w ogóle sprawy by nie było. Czemu tak?
Powód jest prosty. Otóż tak naprawdę wszystko co sprawia, że to iż stoimy wciąż
w pozycji wyprostowanej, to wyłącznie zasługa tych, którzy są z jednej strony autentycznie
zaangażowani, a z drugiej, ich zaangażowanie jest czyste i szczere. A ja jestem
autentycznie dumny, że udało mi się być tego częścią.
Na koniec jeszcze jedna, znacznie
bardziej uniwersalna, uwaga. Otóż przypominam sobie jak kiedyś mówiło się
trochę o pewnej pani, która, kupiwszy sobie wcześniej u McDonalda kawę, w
nadzwyczaj głupi sposób wylała ją na siebie, doznając fatalnych poparzeń, za co
firma wypłaciła jej lekką ręką milion dolarów odszkodowania. Mieliśmy tu w tym
temacie pewne spostrzeżenia i zgodziliśmy się szybko, że McDonald’s zachował
się w tej sytuacji nadzwyczaj profesjonalnie, wiedząc, że jedyne czego kupić
nie można to reputacja. Wygląda na to, że Niemcy od Springera albo tego nie
wiedzą, albo uważają, że Polska i Polacy to temat-gówno. Jeśli nie wiedzą, to
jest z nimi naprawdę źle, a jeśli postanowili Polskę do końca traktować z charakterystycznym
dla siebie lekceważeniem, to z tego dla nas wynika już tylko jedna informacja:
z nimi nie należy się pieprzyć. Gdy chodzi o Niemców, to ich należy brać za ten
świński ryj i nie puszczać aż nie
zapłacą. Nie mam nic przeciwko temu, by zacząć od zadośćuczynienia za Wolę ’44.
Do kiedy mają umieścić te przeprosiny na portalu?
OdpowiedzUsuń@Mateusz
OdpowiedzUsuńMyślę, że dopiero wtedy jak im to każe zrobić Europejski Trybunał Sprawiedliwości.
@toyah
OdpowiedzUsuńAha