Przyznać tu dziś muszę, że jeśli dotychczas
nie podejmowałem się komentowania wystąpienia abp. Marka Jędraszewskiego i
wszystkich tych razów, jakie on wycierpiał ze strony ludzi złych i podłych, to
nie dlatego, że nie miałem nic na ten temat do powiedzenia, ale z tego prostego
powodu, że wszystko co jak najbardziej chodziło mi po głowie, czy to jeśli
idzie o słowa Arcybiskupa, czy reakcje wspomnianego towarzystwa, było tak
trywialne i oczywiste, że jakoś mi było wstyd się choćby odezwać. Sprawę
jeszcze też pogorszyło zachowanie braci Karnowskich, którzy w owej bezczelnej
bezczelności, która nawet mnie tym razem zaskakuje, najpierw uznali za stosowne
ochrzcić abp. Jędraszewskiego mianem „Arcybiskupa Niezłomnego”, a następnie
umieścić go w panteonie bohaterów polskiej prawicy tuż obok niejakiego Różala,
wariata i satanisty.
A jednak postanowiłem nawiązać do
wspomnianego tematu z jednego tylko względu, w niezwykły zupełnie sposób przez
chyba wszystkich komentatorów dziwnie zlekceważonego. Przyjrzyjmy się może
najpierw kluczowym dla sprawy słowom Arcybiskupa:
„Czerwona
zaraza już po naszej ziemi całe szczęście nie chodzi, co wcale nie znaczy, że
nie ma nowej, która chce opanować nasze dusze, serca i umysły. Nie
marksistowska, bolszewicka, ale zrodzona z tego samego ducha, neomarksistowska.
Nie czerwona, ale tęczowa”.
Oczywiście wszystko to co mówi Ksiądz
Arcybiskup to szczera prawda i tylko prawda, natomiast mnie zdziwiła bardzo
reakcja na te słowa, a raczej kompletny brak reakcji na ową część wypowiedzi
Księdza, która dotyczyła zarazy nie
„tęczowej”, ale „czerwonej”. Już wiemy, jaką wściekłość wywołała owa „zaraza
tęczowa”. Znamy to oburzenie, to żądanie dla Księdza wszelkich możliwych kar,
zarówno cywilnych jak i kościelnych, znamy też oczywiście wszystkie te
argumenty wyjaśniające, że wbrew swoim zapewnieniom, Ksiądz nie zaatakował
ideologii, lecz Bogu ducha winnych ludzi. A ja się zastanawiam, czemu nikt, a w
tym przede wszystkim najbardziej prominentni działacze dawnego, komunistycznego
reżimu, jak Leszek Miller, Dariusz Rosati, czy Włodzimierz Czarzasty nie ujęli
się za dawnymi towarzyszami, że już nie wspomnę o tych milionach szarych
członków PZPR, którzy dokładnie w tej samej wypowiedzi Arcybiskupa zostali
przez niego, podobnie jak geje, lesbijki i transwestyci, rzekomo nazwani
„zarazą”? Czy Leszka Millera i
Włodzimierza Czarzastego może wystąpienie abp. Jędraszewskiego nie zainteresowało?
Ależ skąd! Oni byli nim wstrząśnięci nie mniej niż Robert Biedroń ze swoim
kochasiem, i na ten temat wypowiedzieli wcale nie mniej od niego słów. Jednak,
wbrew temu, czego byśmy się mogli po nich spodziewać, wyłącznie w obronie osób
LGBT. Na temat owej „zarazy czerwonej” nie padło ani jedno słowo.
No więc, zastanawiam się, czemu tak?
Czy oni może dziś uważają, że owa
„czerwona zaraza” to była faktycznie zaraza? Nie sądzę. Z innych bowiem ich wypowiedzi
można sądzić, że oni nie czują tu szczególnych wyrzutów sumienia, a nawet są
jakoś tam ze swojej przeszłości dumni. A więc może oni jednak uznali, że słowa
Arcybiskupa na temat „czerwonej zarazy” odnosiły się nie do nich, jako ludzi,
ani tym bardziej do wspomnianych szarych członków partii, ale do ideologi, a
oni dziś faktycznie wiedzą, że z tą ideologią to było coś nie za bardzo? No ale
w tej sytuacji jest dla mnie czymś kompletnie niezrozumiałym, by to zdanie o
dwóch zarazach podzielić tak dokładnie na pół, w ten sposób, by jedna jego
część dotyczyła, ideologii, a druga już wyłącznie osób. Hmmm...
Myślę o tym i myślę, i przychodzi mi do
głowy coś chyba dość oczywistego. Otóż to, że oni wzruszyli zaledwie ramionami
na tę część o „czerwonej zarazie”, natomiast dostali cholery na słowa o
„zarazie tęczowej”, świadczyć może tylko o tym, że kiedy Arcybiskup mówił o
zarazie nowej, która chce opanować nasze dusze, serca i umysły, zarazie już nie
marksistowskiej i bolszewickiej, ale zrodzonej z tego samego bolszewickiego ducha
i już nie czerwonej, lecz tęczowej, to
miał rację i że oni doskonale wiedzieli, że miał rację. Nie wiem, jak to jest z
tymi wszystkimi poprzebieranymi nieszczęśnikami z biustonoszami na łbach i nakręconymi
przez media ich aktualnymi fanami – możliwe, że oni w swoim oburzeniu są
dobroduszni i szczerzy – gdy chodzi jednak o starych komuchów, ci z całą
pewnością świetnie wiedzą, o co się toczy gra. Oni wiedzą, że tamte dawne pomysły
są już dawno passe i nie ma sensu ich
po latach odgrzebywać. Tym mogą się już tylko zajmować jakieś świry z uniwersytetu
w Toronto, czy w Warszawie. To natomiast co może porwać tłumy to właśnie owo
LGBTQ+. I koniecznie z tą tęczą,
która tak pięknie wkomponowuje się w każdy możliwy kontekst, choćby to była
Matka Boska, znak Polski Walczącej, czy po prostu nasze godło. O wiele lepiej
niż ten głupi sierp i młot.
A więc po pierwsze oczywiście ideologia,
po drugie ideologia zrodzona z bolszewickiego ducha, no i po trzecie zaraza.
Jak najbardziej zaraza. Miejmy na nich oko.
Zostało mi jeszcze ledwie kilka
egzemplarzy mojej książki z listami od Zyty Gilowskiej. I to jest póki co
koniec. Z tego co wiem, jej nie ma już nigdzie. Zachęcam więc wszystkich,
którzy się spóźnili, bo nie mam wątpliwości, że przyjdzie taki czas, kiedy ona
będzie kosztowała grube setki złotych. Grube.
Czerwona flaga z sierpem i młotem jest już pase. W miarę zaostrzenia się walki czas na nową mądrość etapu, nowy proletariat do wyzwalania i nowe znaki i barwy. Nawet trockista Zandberg to zrozumiał.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam