Przedwczoraj
pojawił się tu tekst stary już bardzo, przypomniałem go jednak, ponieważ mam
bardzo silną obawę, że gdy idzie o rynek mediów, najbliższe w tej chwili siedem
tygodni, to będzie prawdziwa, jak to kiedyś mawiali młodzi, rzeźnia. A naszym
zadaniem będzie stać mocno na obu nogach, trzymać głowę wysoko i broń Boże nie
uznać, że to co z każdej strony do nas dochodzi to choćby ułamek czegoś, co
można nazwać prawdą. Wrzuciłem tamten tekst, bardzo pięknie i nadzwyczaj
pożytecznie skomentowany przez odwiecznego przyjaciela tego bloga Orjana, ale w
międzyczasie oczywiście wszystkie moje podejrzenia odnośnie tego co przed nami,
tylko się potwierdziły, a ja wciąż mam poczucie, że trzeba ostrzegać, ostrzegać
i jeszcze raz ostrzegać.
I oto, proszę sobie wyobrazić, że nagle, szperając w historii tego
bloga, trafiłem na jeszcze jeden tekst, co ciekawe, mniej więcej z tego samego
okresu, co poprzedni – swoją drogą, ów rok 2008 musiał mieć naprawdę coś w
sobie, skoro wywołał u mnie aż dwie tak silne refleksje – i uznałem, że trzeba
mi go tu również przypomnieć. I zanim zobaczymy, jak to było, bardzo wszystkich
proszę, pamiętajmy, że nie wolno spuszczać z oka i jednych i drugich. Trzeba im
patrzeć prosto w oczy i obserwować, jak oni je stawiają.
Kiedy
Bob Dylan – poeta, muzyk, kompozytor, pieśniarz – występował po raz pierwszy na
słynnym festiwalu w Newport, miał zaledwie 22 lata i był jedynym artystą tam
występującym, który śpiewał wyłącznie swoje piosenki. Przyjechał tam, stanął
wśród największych z wielkich i najzwyczajniej w świecie ukradł im show. To
tam, Johnny Cash zaprosił go do siebie i dał mu swoją gitarę. To tam, zaledwie
dwa lata później, wiedząc, że ta jego wielkość rozwija się tak dramatycznie, że
jeśli nie dokona jakiegoś spektakularnego zwrotu, za parę lat zostanie tylko
wspomnieniem, legendą, jak Joan Baez, czy Pete Seeger, czy – jak się po latach okazało – wielu, wielu innych, machnął ręką na cały ten
lokalny styl i zaczął grać „Like A Rolling Stone” na gitarze elektrycznej. Właśnie
w roku 1965, podczas koncertu Dylana i jego zespołu w Manchesterze, w pewnym
momencie, siedzący na sali niejaki John Cordwell wrzasnął do Dylana: „Judasz!!! Nigdy więcej nie będę cię słuchał!"
Na nagraniach, które dokumentują ten koncert, słychać, jak Dylan odpowiada mu:
„Nie wierzę ci. Jesteś kłamcą!"
A po chwili do zespołu: „Grajcie, kurwa,
głośno!"
Zdarzenie to, sprzed ponad już 40 lat,
wciąż zadziwia, wciąż jest wspominane, stało się już swego rodzaju legendą. A
ja się wciąż zastanawiam, kto wtedy kłamał? Ten Cordwell, kiedy zarzucał
Dylanowi, że zdradził, czy może Dylan, kiedy oskarżał Cordwella o kłamstwo.
Oczywiście nie da się na to pytanie odpowiedzieć w sposób rozstrzygający, bo z
punktu widzenia Cordwella, Dylan rzeczywiście zdradził. Zdradził nie tylko
jego, ale wielu, wielu innych, dla których to, co Dylan zaproponował, to było
zwykłe, czyste oszustwo. Z drugiej strony, kiedy Dylan krzyczał do Cordwella,
że jest kłamcą, miał też bezwzględnie rację, choćby pod tym względem, że na sto
procent Cordwell nigdy nie przestał Dylana słuchać.
Więc tu niestety, musimy pozostać w
sytuacji nierozstrzygniętej. Możemy jednak pokusić się o pewną refleksję nieco
obok tego zdarzenia. Otóż, nie ulega wątpliwości, że ten spór, jaki miał
miejsce w roku 1965 w Manchester Free Trade Hall, jest już jednym z ostatnich
czystych, prostych i zupełnie nie wyrafinowanych przypadków, kiedy kłamstwo
operuje na poziomie relacji człowiek-człowiek. W roku 1965, już od wielu, wielu
lat, był w najpełniejszym rozkwicie cały przemysł produkujący kłamstwo na skalę
nieporównywalnie większą, niż to, do czego przyzwyczaiła nas tradycja. Minęły
już dziesiątki lat od czasu, gdy sytuacja, w której sąsiad okłamuje sąsiada, a
uczeń koleżankę, brat siostrę, a mąż żonę stała się tak trywialna, że wręcz nie
warta uwagi. Bo cóż to są za kłamstwa o tak marnej skali? O tak niewielkim
stopniu szkodliwości i tak nieistotnym poziomie zła?
Minęły kolejne lata i otóż co mamy? Mamy
stan, który niektórzy określają pojęciem „kłamstwa totalnego”. Proszę zwrócić
uwagę. Jeśli szukamy kłamstwa, to gdzie najprędzej je znajdziemy? Czy u nas w
domu, czy w biurze, czy w szkole, czy na ulicy? Gdzie spotkamy prawdziwego
kłamcę? Jeśli uczciwie się przyjrzeć, to wokół siebie może nam się uda znaleźć
paru notorycznych kłamców, którzy kłamią ot tak, dla sportu. Ale nimi się i tak
nikt nie przejmuje. Wszyscy traktują ich, jak wariatów i jeśli ktoś ich słucha,
to głównie z braku lepszego zajęcia. Ktoś kogoś okłamie, bo chce ukryć jakiś
drobny grzech, albo ponieważ jest mu z jakiegoś powodu wstyd, albo nie chce
tego kogoś zranić, czy po prostu pragnie uniknąć kłótni. Owszem, zdarzy się, ze
spotkamy na swojej drodze prawdziwego oszusta, który chce nam sprzedać coś
bezwartościowego, albo pozbawić nas czegoś cennego. No ale to są peryferie. To
jest zwykła patologia. Poza tym, żyjemy sobie obok siebie i jeśli czasem nam do
głowy nie przyjdzie, że mamy kłopot z naszym bliźnim, to akurat nie z powodu
tego, że jeden drugiego potrzebuje oszukać.
A fakt pozostaje faktem – żyjemy w epoce kłamstwa totalnego, kłamstwa
strasznego, kłamstwa które zabija. Od czasu kiedy wydano „Dzieła Wszystkie”
Lenina, Hitler napisał „Mein Kampf”, a Komitet Centralny Wszechzwiązkowej
Komunistycznej Partii Bolszewików w roku 1938 zredagował i zaaprobował swój
słynny „Krótki Kurs”, świat poczynił wielkie postępy. Powstał prawdziwy rynek
nie tylko ideologii. Wynaleziono najbardziej skuteczne sposoby zarabiania
pieniędzy i ich efektywnego wydawania, wybudowano supermarkety, rozwinięto w sposób
absolutnie mistrzowski system reklam, pokazano światu, co znaczy konsumpcja, i
co znaczy prawdziwa oferta. Jeśli spróbujemy wyobrazić sobie współczesny świat
w formie modelu, to z jednej strony zobaczymy tę właśnie ofertę, z drugiej już
nie tyle człowieka, co konsumenta, a pomiędzy nimi pieniądz. A nad tym
wszystkim, wspomniane już, totalne kłamstwo, które na wszystkich możliwych
poziomach, absolutnie bezczelnie, z całkowicie odsłoniętą przyłbicą, prowadzi
swoją grę pod hasłem rozwoju i cywilizacji. Tam też – właśnie tam – stara się
umieścić cała światowa polityka, ze swoimi obietnicami, swoimi planami, ze
swoją „demokracją”.
Byłoby mi jednak bardzo trudno zajmować
się tu tym kłamstwem najwyższym, kłamstwem ledwo widocznym, kłamstwem-plazmą.
Raz, że to jest faktycznie plazma, a dwa, że bardzo bym nie chciał uderzać w aż
tak naciągniętą strunę. I tak obawiam się, że staję się tu zbyt patetyczny.
Zajrzyjmy więc na ten poziom najniższy, bardzo przejrzysty, dostępny na
wyciągniecie ręki. Spójrzmy na to kłamstwo, podane nam na tacy w swej pełnej
okazałości, a jednocześnie tak nieprawdopodobnie niedookreślone i nieopisane. W
telewizji oglądam reklamę, w której komputerowo rozmazane dziecko chce iść na
mecz, ale mama mu mówi, że „wygląda niewyraźnie", więc powinno zażyć
rutinoscorbin. Dziecko zjada tabletkę, jego wizerunek komputerowo zostaje
oczyszczony i chłopczyk może iść bezpiecznie na mecz. Oczywiście, każdy, choćby
minimalnie rozsądny człowiek, doskonale wie, że jedyną reakcją na tę reklamę,
powinno być jedynie ściszenie telewizora. A mimo to, kupujemy ten
rutinoscorbin, trzymamy go w domowych apteczkach, aż minie obiecany termin ważności,
i ani nam do głowy nie przyjdzie, że jesteśmy już tylko tak zwanym targetem.
Filozof
Kołakowski, w swoim mini-wykładzie o kłamstwie, o którym pisałem wczoraj dzieli
kłamstwo na dwa rodzaje: kłamstwo wprost i kłamstwo przez zatajenie. Ciekawy
jestem, do jakiej kategorii zakwalifikowałby ten mędrzec ową reklamę z
rutinoscorbinem. Czy przemysł farmaceutyczny, kiedy wydaje ciężkie pieniądze na
przekazanie nam informacji, że jeśli czujemy się „niewyraźnie”, powinniśmy
zażyć tabletkę rutinoscorbinu i wtedy natychmiast poczujemy się „wyraźnie”,
robi to po to, żeby nas oszukać wprost, czy robiąc to, coś przed nami zataja?
Czy jeśli onet.pl, pisząc o bramkarzu
nazwiskiem Boruc, używa – ot tak, z rozpędu – stworzonego, między innymi przez
siebie, nazwiska-hasła Borubar, to z jakiego rodzaju kłamstwem mamy tu do
czynienia? Czy to jest kłamstwo w dobrej sprawie, czy w sprawie złej? Czy to
jest kłamstwo nałogowe, czy okazjonalne? Czy to jest kłamstwo wprost, czy
kłamstwo przez zatajenie? I dalej – idąc tym samym tropem – jeśli założymy, że
prezydent Kaczyński rzeczywiście się pomylił i faktycznie był przekonany, że
Artur Boruc nazywa się Artur Borubar, to czy on kłamał? Czy tylko nie wiedział?
Czy on chciał nas oszukać, czy tylko okazał się gapą, albo nawet i głupkiem?
I odwrotnie, jeśli założymy, że Prezydent
nie powiedział „Borubar", ale „Boruc bardzo", to czy onet.pl i ci
wszyscy, wszyscy którzy od wielu długich miesięcy już ekscytują się tym
Borubarem, kłamią wprost, czy coś ukrywają? I dlaczego to robią? Bo są ludźmi
dobrymi, czy ludźmi złymi?
W tym samym, wczorajszym tekście,
wspomniałem o ministrze Sikorskim i jego zachowaniu na wspólnej konferencji
prasowej z Donaldem Tuskiem i Prezydentem. Zasugerowałem, że mój zdrowy
rozsądek i dotychczasowe doświadczenie, wskazują jednoznacznie na to, że
Sikorski, gadając podczas wypowiedzi Prezydenta, nie tylko robił to celowo, ale
miał w tym momencie bardzo złe intencje. Ktoś na to napisał mi, że Sikorski w
sposób absolutnie naturalny nie mógł znieść ględzenia Prezydenta i gadał z
nudów. I że to jego zachowanie jest całkowicie zrozumiałe, bo każdy wie, że
Kaczyński jest nieznośny.
I teraz ja bym bardzo chciał poznać
odpowiedź na parę kwestii. Mianowicie, czy opisana przeze mnie sytuacja to
tryumf kłamstwa, czy prawdy? Jeśli to co się działo przy tym konferencyjnym
stole, to była prawda w całej swojej krasie, to co będziemy musieli uznać za
kłamstwo? To może, że kilka lat temu Lech Kaczyński powiedział do jakiegoś
natrętnego pijaczka: „Spieprzał dziadu"? Czy musimy uznać, że Kaczyński
wówczas skłamał, a dziś Sikorski świadczył prawdę? Czy autor wspomnianego
chwilę wcześniej komentarza kłamie, czy to jego okłamali? I czy jego okłamali
wprost, czy przez zatajenie?
Ja doskonale zdaję sobie sprawę z tego,
że – szczególnie ostatnio – moje problemy zaczynają się tam gdzie problemy
wielu kończą. Ale co mam zrobić? Nagle wziąć jakieś tabletki na zgłupienie?
Tego nawet współczesny przemysł farmaceutyczny nie zdążył na razie wymyślić. Ja
mam już tak ustawioną wrażliwość, że absolutnie nie czuję niebezpieczeństwa
związanego z kłamstwem powszednim. Mnie w ogóle nie martwi to, że okłamie mnie
któryś z moich uczniów, czy któryś z moich kolegów, czy nawet któreś z moich
dzieci. Ja wiem, że nawet jeśli oni mnie okłamią, to kłamstwo będzie tak
niewinne i tak bez konsekwencji, że jedyny z nim kłopot będzie taki, że ktoś
się będzie z niego musiał po prostu wyspowiadać. Ja nawet nie martwię się, że
przyjdzie do mnie jakiś oszust i mnie nabierze na parę złotych. No bo przede
wszystkim pewnie nie przyjdzie, a nawet jeśli jakimś przypadkiem padnie na
mnie, to co stracę? Dwadzieścia złotych na coś, czego i tak nie zobaczę na
oczy?
Ja się boję kłamstwa totalnego, kłamstwa
zorganizowanego, kłamstwa, które produkowane jest w zaciszu gabinetów. Ja się
boję kłamstwa, o które prawdopodobnie nie do końca chodziło Panu Bogu, kiedy
Mojżeszowi zsyłał tablice z przykazaniami. Którego, mam nieustanne wrażenie,
Pan Bóg po prostu nie przewidział. Myślę tu na przykład o kłamstwie, z którym
mamy do czynienia od paru tygodni. Kolejny już rok, rok po roku, kiedy w
kościołach w całej Polsce trwa okres Adwentu, a świat organizuje tzw. okres
przedświąteczny. Od końca listopada, ulice, place, supermarkety w całej Polsce
zawalane są dekoracjami przedświątecznymi, tymi wszystkimi lampkami,
Mikołajami, choinkami, tymi świątecznymi piosenkami, bałwankami, saniami,
reniferami. A wszystko najwyraźniej po to, żeby – w ostatecznym efekcie – kiedy
już przyjdzie ten dzień Bożego Narodzenia, nikt go nie zauważył. I żeby
wreszcie przyszedł taki rok, kiedy Wigilia, Pasterka, kolędy, ten opłatek na
stole, żeby to wszystko zostało skutecznie i ostatecznie przykryte przez to
właśnie, opisywane przeze mnie, kłamstwo. Żeby jak najwięcej ludzi, najpierw
kupiło sobie to co tam chcą, a później, jak już dostaną te kilka dni wolnego w
pracy, pojechali za resztę pieniędzy gdzieś gdzie jest ciepło.
Mam silne przekonanie, że gdyby Pan Bóg
dziś zszedł na Ziemię, w chmurze Swej Wielkości, żeby nam dać te dwie tablice,
wszystko by zostało tak jak było wtedy, te wieki temu. Z jednym wyjątkiem.
Ósmego przykazania w znanym nam brzmieniu by po prostu nie było, bo Dobry Bóg
nawet by nie wiedział do kogo je adresować. Do smoka? Do plazmy? Do świata?
Zamiast tych uwag o kłamaniu, pewnie znalazłby się nakaz skierowany prosto do
nas: „Nie daj się oszukać fałszywemu świadectwu". A z dochowaniem tego
przykazania – jestem pewien – mielibyśmy o wiele więcej kłopotu, niż z ósmym
przykazaniem w aktualnym, tradycyjnym brzemieniu.
I
dlatego, w nadchodzących wyborach będę głosował na Prawo i Sprawiedliwość z tą
jedyną intencją, że z nimi przynajmniej nie będzie gorzej niż jest.
Zapraszam wszystkich do księgarni www.basnjakniedzwiedz.pl. gdzie
można kupować moje, i nie tylko moje, książki. Polecam całym sercem.
Muzyka...
OdpowiedzUsuńDzięki za miłe słowo. Mam jednak pewien problem z komentowaniem tutaj, bo z jednej strony w miarę starzenia się chciałbym podzielić się swoim doświadczeniem, które - jak zarozumiale sądzę - pozwala na skuteczniejszą samoobronę przeciwko wilkom w owczych skórach.
OdpowiedzUsuńZ drugiej strony taki przekaz popada w niebezpieczeństwo wymądrzania się, czego akurat nie chcę, bo - pal sześć, co kto pomyśli - to ogranicza dyskusję.
Chcę zwłaszcza powtórzyć, że nie ma sensu rozkminiać każde konkretne oszustwo. Szkoda na to czasu i szkoda wchodzić w grę oszusta. Trzeba JEGO rozpoznać, tzn. oszusta, a nie jego grę.
Nawiązując do dzisiejszego felietonu, wchodzimy wtedy w aktualizację 10 przykazań, którą otrzymaliśmy te 2 tys. lat temu. W szczególności uzbrajamy się w ten komentarz, że co od złego złe jest (złe i już!).
Na czym to polega ten kierunek rozpoznawania oszusta po czynach jego? Otóż najtrudniej jest oszukać człowieka uczciwego, pozbawionego żądz. Żeby takiego oszukać, to trzeba go wprowadzić w jakieś żądze, czy choćby w niższe instynkty.
Tu ważna dygresja: ponadczasowa nienawiść do chrześcijaństwa w znacznej mierze bierze się z nienawiści do danych zasad moralnych, które oszustom przeszkadzają, gdyż uczciwym dają zbroję.
Oszusta poznajemy więc niechybnie po tym, że kandydacie do oszustwa najpierw wzbudza niższe instynkty, złość, zawiść, chciwość, zazdrość, itd., aby na tym tle wykreować żądzę i poluzowanie zasad, a zwłaszcza umiarkowania. Wtedy ten przyjmie oszustwo.
To są te tzw. "mistewiczowskie narracje". Jeśli je odbieramy i coraz bardziej trafia nas szlag na innego człowieka, czy na jakiś zbiór ludzi, albo coraz to bardziej odpadają u nas skrupuły, czy umiar, albo ostrożność względem czegoś, to właśnie jesteśmy urabiani a ten który urabia jest oszustem na 99%.
Jeśli ktoś stwierdził, że został kiedyś oszukany, to niech przypomni sobie, w czym i pod jakim wpływem najpierw stracił swoje własne umiarkowanie. Kto i jak rozbudził w nim potrzebę, która zaprowadziła go w sidła.
Oszustwo to wprowadzenie w błąd, zatajenie, wykorzystanie czyjejś niewiedzy lub błędu, w celu osiągnięcia korzyści. Nie jest tożsame z kłamstwem, nie każde kłamstwo jest oszustwem, nie każde oszustwo opiera się na kłamstwie. To od strony prawnej, ale chyba też moralnej, bo różne są okoliczności i motywy powiedzenia nieprawdy. To prawda, że oszustwo opiera się zazwyczaj na niskich instynktach oszukanego, ale chyba niekoniecznie, również uczciwi ludzie pełni dobrej woli zostają oszukani. Wykorzystanie naszych słabych stron, to podstawowa metoda działania oszustów, ale są też inne, inaczej uczciwego nie dało by się oszukać, a wszyscy wiemy, że to nie prawda.
Usuń@orjan
OdpowiedzUsuńTo ja tylko w kwestii Twoich wątpliwości. Nic na to nie poradzimy. Ktoś się mądrzyć musi. I dobrze że padło na Ciebie.
Błogosławieni ubodzy duchem, albowiem ich jest królestwo niebieskie.
OdpowiedzUsuń@redpill
OdpowiedzUsuń"Inaczej uczciwy" nie jest uczciwy. Na jego "innej uczciwości" oczywiście da się zbudować wciągające go oszustwo.
Rzecz w tym, iż zestaw postulatów uczciwości (u nas 10 przykazań itd.) może być różny w różnych cywilizacjach, czyli w różnych sposobach urządzenia życia zbiorowego.
Nie ma sensu wartościować takich postulatów na poziomie teoretycznym, bo zależy komu o co chodzi wobec cywilizacji, z której on pochodzi, gdy ją kwestionuje i opuszcza ją (jak np. te elgiebety).
One np. chcą zwolnienia ich od obowiązków określonych w ich macierzystej cywilizacji, a w zamian żądają, aby ta odrzucana cywilizacja macierzysta odpowiadała za opiekę nad nimi i to pod klauzulą najwyższego uprzywilejowania dla ich odmowy cywilizacyjnej wzajemności.
Dlatego ich oczekiwanie powodzenia, to jest jakaś pomyłka, bo sami niszczą wykonalność powodzenia, gdyby je uzyskali. Nie dostana opieki, bo aby powodzenie uzyskać, to świat wokół ich sprowadzą do stanu z Mad Maxa.
Natomiast masz rację, że nie ma oszustwa, jeśli ofiara wiedziała i godziła się, że może być oszukiwana i ostatecznie oszukana. W tym sensie PO nie oszukuje SWOICH wielbicieli. Dostają dokładnie to co obiecane, czyli do ręki nocnik grający chwytliwą muzyczkę.
Oszukanym jest każdy, kto domaga się obietnic uczciwych.
Mówienie prawdy, całej prawdy i tylko prawdy nie zawsze się sprawdza w życiu, szczerze powiedziawszy, na ogół nie. Jeśli nie powiesz czegoś powodowany miłością i dobrem drugiej osoby, nie będzie to na pewno oszustwo. Może kłamstwo, ale nie oszustwo.
UsuńOszustwa na poziomie propagandy LGBT to są wielopiętrowe konstrukcje dokładnie w celu osiągnięcia kor`zyści, oszukani są tutaj wszyscy, łącznie z samymi członkami tej "społeczności" (już samo mówienie o społeczności jest oszustwem), bo przecież nawet gdy powstaną stosowne ustawy, nawet gdyby Kościół się ugiął i zaczął im dawać śluby, to nie przestaną być dziwadłami i pośmiewiskiem, jak każdy, kto z intymnych, osobistych spraw robi publiczne.
@orjan
OdpowiedzUsuńTrochę mnie zmroziło, że Ty rozmawiasz z tym durniem, ale jak się okazuje, nawet podsłuchane rozmowy z Twoim udziałem, mają odpowiednia wartość.
Świat pełen jest durniów i ciężko ich uniknąć, to czy nam będą szkodzić, zależy najbardziej od nas samych. Ja na przykład zaglądam pasjami na Twój blog, bez żadnego lęku, że zostanę sprowadzony do Twojego poziomu. Nawet to mi pomaga zrozumieć świat.
UsuńA teraz już wracam do spraw ważnych, na dobranoc piosenka: https://youtu.be/sBMredVuy7M
Usuń