W ten piękny niedzielny dzień,
proponuję byśmy sobie zajrzeli do „Warszawskiej Gazety”, gdzie od minionego
piątku możemy sobie czytać mój nie wiem który już paszkwil na liberałów.
Zapraszam serdecznie.
W swojej drugiej książce, dziś już
niestety raczej niedostępnej, a zatytułowanej „Twój pierwszy elementarz” udało
mi się zamieścić definicję tak zwanego „liberalizmu”, którą do dziś uważam za
jedno ze swoich największych dokonań. Proszę posłuchać:
„System, który każe człowiekowi wierzyć, że
jego powodzenie jest zasługą systemu właśnie, natomiast jego porażka, jego
osobistą winą. Z tego właśnie powodu, jedni liberałowie, kiedy słyszą głos
‘poniżonych i bitych’, zatykają sobie uszy, a inni z zaciekawieniem nachylają
się nad tymi co proszą o zmiłowanie i pytają: ‘A dlaczego wy uważacie, że wasze
problemy są moimi problemami?’ Oczywiście, liberałowie twierdzą, że to
nieprawda, że oni chcą tylko ludziom dać wędkę, i takie tam. Tyle że ja akurat
nie widziałem choćby jednego z nich, jak idzie z wędką. Może to dlatego, że oni
sami łowią na prąd”.
Jak widać na powyższym przykładzie, do
liberalizmu oraz liberałów zachowuję osobistą postawę w najwyższym stopniu
pogardliwą, a tu, skoro już o tym mowa, to mogę tylko dodać, że chyba nie ma na
całym Bożym świecie niczego, co by mi było równie przykre. Liberalizm, w
ujęciu, jaki zaprezentowałem w powyższym cytacie, jest dla mnie złem, wobec
którego jestem gotów nawet poprzeć pierwszego z brzegu socjalistę... no dobra,
może nie aż tak, zwłaszcza że, jak powszechnie wiadomo, każdy socjalista prędzej
czy później i tak zostaje liberałem, no ale, jak mówię – liberalizm mam niezmiennie
w krańcowej pogardzie.
Przyszła mi owa myśl do głowy, kiedy wśród
różnych medialnych wystąpień, trafiłem również na takie, gdzie ich autorzy byli
bardzo zaangażowani w to, by mi tłumaczyć, że może faktycznie tak zwany „szary
człowiek” pod rządami Dobrej Zmiany ma się dobrze, to wysyp owych socjalnych
programów, poczynając od zwiększania płacy minimalnej, a kończąc na różnego
rodzaju ulgach dla rodzin, prowadzi do tego, że przedsiębiorcy, a więc „sól tej
ziemi”... mają ciężko. Zdaniem wspomnianych krytyków, nieustanne poprawianie
losu nauczycieli, pielęgniarek, kasjerek w marketach, czy policjantów, dla
polskiego przedsiębiorcy oznacza dodatkowe koszta, niekiedy nawet tak wielkie,
że część z nich będzie musiała swoje interesy zamknąć.
Czytam owe wypowiedzi, formułowane niekiedy
w nastroju prawdziwie dramatycznym, gdzie regularnie powraca skarga: „My sobie
w ten sposób nie poradzimy” i – przyznaję, że z prawdziwą satysfakcją –
zaczynam sobie myśleć, że cóż to takiego się z nimi wszystkimi dzieje? Czyżby oni nagle uznali, że im wędka jest
niepotrzebna, natomiast chętnie by dostali rybkę? I, jak mówię, z autentyczną
satysfakcją, chciałbym im wszystkim powiedzieć, że skoro oni ni stąd ni z owąd
znaleźli się w sytuacji gdzie jedyny ratunek widzą w tym, że zmieni się władza
i owa władza zaordynuje takie rozwiązania, by oni akurat mieli lżej, to niech może
przestaną chlipać, ruszą głową i poszukają jednak tej wędki. A ten który jej
nie znajdzie, to zostanie jak ostatni frajer.
Rzeczywiście ta definicja liberalizmu jest idealna.
OdpowiedzUsuńPrzedsiebiorcy pod rzadami dobrej zmiany nigdy nie mieli lepiej. Pracownicy nie lataja prosic o podwyzki - czyli pracodawcy zyskali swiety spokoj od plebsu. Jedyny minus to taki ze konczy sie era wyplat w kopertach. Ale tutaj rowniez zyskuja spokoj sumienia - rzecz bezcenna.
OdpowiedzUsuńJest też całkiem niezłą definicją narcyzmu.
OdpowiedzUsuń