Gdyby ktoś sobie myślał, że wczorajsze
obchody 75 rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego potraktuję tak jak traktuję
wszystkie – choćby nie wiadomo jak sensowne i autentyczne – wydarzenia, w tych
trudnych czasach siłą rzeczy stanowiące głównie gest propagandowy, a więc
puszczę sobie jakąś muzykę, a nad ową wzruszającą rocznicą zamyślę się
wyłącznie na swój własny rachunek, jest w błędzie. Nawet ja bowiem znam granice
i począwszy od wywieszenia flagi i kończąc na oglądaniu wieczornego koncertu na
Placu Piłsudskiego, uczciłem ten dzień solidarnie z tymi, którzy takich jak ja
dylematów nie mają.
Obejrzałem więc jedną, drugą, trzecią i
czwartą telewizyjną relację z tego co się działo w Warszawie w tym niezwykłym
dniu i na dzisiejszy dzień mam dwie refleksje. Przede wszystkim ilość osób
jakie się zgromadziły na Placu Piłsudskiego, by wziąć udział we wspomnianym
wcześniej koncercie, te nadzwyczajne wręcz tłumy, ale też ich reakcja, każą mi
myśleć, że mamy do czynienia z autentycznym ruchem i to ruchem, którego siły
zlekceważyć ani my, ani oni, już nie jesteśmy w stanie. Pisałem już o tym jakiś
czas temu na tym blogu, w nawiązaniu do kwestii patriotyzmu, który stał się czymś
znacznie więcej niż doraźną modą, a dziś mogę już to wszystko tylko powtórzyć.
Nieważne ile w tym jest szczerej miłości do Ojczyzny, a w jakim stopniu jest to
efekt pewnej socjotechniki, faktem jest to, że dziś słowo „Polska” jest
najzwyczajniej w świecie modne i to modne z wszelkimi owej mody atrybutami.
Ale mam też kolejną refleksję. Otóż,
oglądając transmisję z koncertu na Placu Piłsudskiego, doskonale czułem i
rozumiałem zażenowanie, przechodzące we wściekłość, jaką w tym samym dokładnie
w tym samym czasie musiał odczuwać – tak, tak – choćby ktoś taki, jak siedzący
tam, wśród tych wszystkich ludzi, prezydent Warszawy, Rafał Trzaskowski. Rzecz
bowiem jest w tym, że dziś znaleźliśmy się w miejscu, gdzie – jakkolwiek by się
to mogło wydawać absurdalne – ci sami ludzie którzy uczestniczą w marszach
LGBT, bronią niezależności sądów, nienawidzą Donalda Trumpa, wybuchają
szyderczą radością na widok kolejnego pobitego księdza, drżą ze strachu, że już
za chwilę dojdzie do tzw. Polexitu, czy choćby zwyczajnie, przy każdej kolejnej
okazji głosują na każdego, kto zagwarantuje im to, że któregoś dnia obudzą się
i dowiedzą, że własnie zmarł Jarosław Kaczyński, oni wszyscy, oglądając
transmisję z tych uroczystości, czują wyłącznie obrzydzenie. Dla nich bowiem,
to co o czym się gada w tym dniu, to przede wszystkim nudy na pudy, a poza tym
coś, co stoi w kompletnej sprzeczności do tego, co powinien odczuwać Prawdziwy
Europejczyk. Owszem, historia jest ważna, ale nie na tyle, by po 75 latach,
zamiast patrzeć w przyszłość, oglądać te stare, ledwo żywe twarze powstańców,
którzy, kiedy byli jeszcze dziećmi, okazali się tak głupio zaczadzeni ową
myślą, że warto umrzeć dla Ojczyzny.
Czemu dziś o tym piszę? Częściowo
oczywiście przez to, że te uroczystości miały faktycznie miejsce i one jak
najbardziej zrobiły na mnie wrażenie, ale głównie chciałem podzielić się myślą smutną
bardzo, tą mianowicie, że nawet jeśli okazja, w jakiej mieliśmy okazję w ten
czy inny sposób uczestniczyć, nie jest w stanie
zasypać rany, jaka została uczyniona w społeczeństwie w minionych latach
– a ja nie mam najmniejszych wątpliwości, że z tego nic już nie będzie – to
znaczy, że podział, jaki wszyscy obserwujemy jest – przynajmniej dziś – nie do
pokonania. Nie wiem, jak to długo potrwa, ale jestem głęboko przekonany, że
przez długie jeszcze lata z jednej strony będziemy mieli tych, co wzruszają się
na wspomnienie ofiary Powstania, a jednocześnie nie akceptują ekscesów LGBT i
uważają gesty Donalda Trumpa pod adresem Polski za dowód na to, że Polska jest
znowu wielka, a z drugiej całą resztę, która pozostaje solidarna z
prześladowanymi przez faszystowskie państwo nauczycielami, nie może dojść do
siebie po informacji, że marszałek Kuchciński woził swoją rodzinę za darmo
samolotem, ale też nie mogą się już doczekać premiery nowego filmu Patryka
Vegi.
W moim głębokim przekonaniu, wszystkie
role zostały bardzo dokładnie rozpisane, przez uczestników tego przedstawienia
wyuczone na pamięć i do tego, co już zostało opisane, każdy kolejny dzień
dokłada wyłącznie kolejne kwestie, znów cierpliwie i bardzo dokładnie
zapamiętywane. Ja wiem, że to brzmi nadzwyczaj absurdalnie, ale uważam, że już
prędzej ksiądz Boniecki zgłosi się do odpowiedniej instancji i złoży wniosek o
przeprowadzenie wobec niego aktu apostazji, niż ta miła rodzina z sąsiedztwa,
która od lat głosuje przeciwko Prawu i Sprawiedliwości, dojdzie do wniosku, że
coś się im pomyliło i przestaną się oblepiać serduszkami Owsiaka.
Czy to coś realnie zmieni? Na szczęście
nic. Kierunek został już wytyczony i z niego zejścia nie ma. Natomiast musimy
się przygotować na to, że wokół nas pojawi się nieco więcej autentycznych
wariatów, w dodatku tych z gatunku niebezpiecznie agresywnych, i będziemy
musieli się nauczyć jakoś z nimi postępować.
Przypominam wszystkim, że w księgarni
pod adresem basnjakniedzwiedz.pl, wśród wielu znakomitych tytułów, są też i
moje książki, które z czystym sumieniem mogę każdemu polecić. O szczegóły
proszę pytać mnie osobiście pisząc na adres k.osiejuk@gmail.com.
@Autor
OdpowiedzUsuńZ tymi marsjanami to bardzo trafny tytuł, bo dużym problemem Polaków jest to, że nam po II wojnie światowej nawieźli dużo obcych, którzy próbują udawać nas, ale nie chcą się z nami dogadywać pomimo, że kolejne pokolenia tych obcych już mówią wyłącznie po polsku.
P.S.
UsuńNo może nie wszyscy z tych obcych nie chcą się dogadywać, ale na pewno znaczna część.
Skoro już poruszyłeś temat historii jako takiej (pozdrowienia dla Klio), to - z braku w tej chwili czasu - tylko zasygnalizuję, że po tym wszystkim plącze się wielostronna potrzeba uporządkowania pojęć i potrzeb.
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem, w powszechnym obiegu nie sposób wymagać i nie ma celu wymagać jakiegoś pogłębionego znawstwa historycznego. Od tego jest historia jako nauka. Natomiast społeczeństwom i narodom bardziej, niż detaliczna znajomość historii potrzebna jest świadomość i ochrona tradycji. Zdaje mi się, że Żydzi rozumieją to doskonale. A w sprawach własnej spójności głupi na pewno nie są.
Właśnie dlatego podoba mi się nasilenie i sposób okazywania czci Powstaniu. Na plan pierwszy wychodzi tu heroizm jako budulec tradycji w kierunku spójności.
Do kanału zaś ściekają wszelkie dywagacje "po co", "na co", itd., które karmiąc obieg powszechny służą wyłącznie kwestionowaniu wspólnoty opartej o tradycję.
Muszę lecieć do obowiązków ...
Wspaniały tekst.
OdpowiedzUsuń