Zgodnie z moimi wcześniejszymi podejrzeniami,
główny pomysł na własnie rozpoczętą kampanię wyborczą będzie polegał, z jednej
strony, na wytykaniu Prawu i Sprawiedliwości wszystkich niecnych zachowań
marszałka Kuchcińskiego, a z drugiej – co jest moim zdaniem rzeczą w pełni
zrozumiałą – przedstawianie przez rządową propagandę, dzień po dniu, wszystkich
bezeceństw popełnianych przez pełne osiem lat albo przez Donalda Tuska, albo
przez jego ludzi kolegów od gały. Oczywiście, najprościej w mojej sytuacji byłoby
się zamknąć i pozwolić się tym państwu wyszaleć, jednak przez fakt, że
charakter tej kampanii naprawdę nie został zaprojektowany w gabinetach
polityków Prawa i Sprawiedliwości, a ja jestem pewien, że, cokolwiek byśmy o
nich dziś nie powiedzieli, oni akurat woleliby rozmawiać o sprawach bardziej dla
Polski istotnych, czuję że muszę się tu, choć ten jeden raz, za którąś ze stron
opowiedzieć i w tej sytuacji po raz drugi z rzędu przypomnę dawny tekst z tego
bloga, tym razem mój i tylko mój. Proszę posłuchajmy tych odgrzebanych po ponad
już 10 latach (tak, tak!) refleksji i spróbujmy zrozumieć, że dziś naprawdę nie
mamy zbyt wielkiego pola manewru.
W dzisiejszej Rzepie – nie wiem, jak w
pozostałej części kraju, ale u mnie na prowincji, na 4 stronie – znajduje się
przepiękne, kolorowe zdjęcie premiera Donalda, jak w piłkarskich gatkach
przemierza piłkarskie boisko. Patrzę na twarz premiera i widzę piłkarza.
Piłkarza nie byle jakiego. Piłkarza z krwi i kości. Piłkarza napastnika,
piłkarza, obrońcę, piłkarza pomocnika. Piłkarza kapitana. Piłkarza premiera z
którego jestem dumny. Premiera, który został piłkarzem, bo kocha piłkę. Ale i
premiera piłkarza, który został premierem, bo kocha ludzi. I przyznaję, że od
czasu, gdy zobaczyłem Donalda Tuska w peruwiańskiej czapeczce, nie miałem
okazji go widzieć w tak wielkiej chwale.
Dlaczego „Rzeczpospolita” publikuje to
piękne zdjęcie? Chodzi o to, że kiedy jeden z biznesmenów
zaszedł do zaprzyjaźnionego prezydenta zaprzyjaźnionego Sopotu,
to wielmożny pan prezydent, korzystając z wizyty, poprosił kolegę o kasę na dwa
mieszkania – dla kolegi i dla mamusi. Po co biznesmen szedł do
sopockiego ratusza? Dokładnie nie wiadomo, ale miał sprawę, no a wiadomo, że
jak się ma sprawę, to się idzie tam, gdzie się ze sprawami normalnie chodzi. Ja
na przykład, jak coś potrzebuję, to od razu walę do prezydenta mojego miasta.
No więc panowie się
spotkali, pogadali i chyba jednak coś nie wypaliło, bo biznesmen na drugi dzień
pobiegł do premiera na skargę.
Właściwie, nawet gdyby ta historia się
kończyła w tym miejscu, można by było ją uznać za hit wakacji, a tu okazuje
się, że to dopiero początek. W tym miejscu bowiem pojawiają się tytułowe piłkarzyki.
Oto zagadka: jeśli człowiek szuka uszka premiera Tuska, to gdzie ma się
podziać? Odpowiedź: w takiej sytuacji powinien się dowiedzieć, na którym boisku
przebywa pan premier i pędzić tak, żeby zdążyć, zanim pan premier będzie albo
szczęśliwie umordowany, albo umordowany i wściekły. Biznesmen zatem trafił do
premiera i w tym momencie informacja podana przez Rzeczpospolitą jest tak
wzruszająca, że muszę ją tu przytoczyć w wiernym brzmieniu:
„Julke [to nazwisko wspomnianego przedsiębiorcy] o
sprawie poinformował Donalda Tuska. Wszystko odbyło się na boisku piłkarskim,
gdzie politycy PO kończyli właśnie grę w piłkę”.
Do tej uroczej chwili wrócę za chwilę. Na
razie dalszy ciąg story (ulubione słowo specjalisty od oszukiwania ciemnego
ludu, Eryka Mistewicza). Otóż pan premier z przedsiębiorcą coś tam poszeptali,
a na drugi dzień biznesmen Julke udał się do prokuratury i powiedział, że prezydent Sopotu jest trefny, jak dziewięciozłotowy banknot.
Mamy więc maleńką aferę. Nawet nie aferę,
lecz aferkę z piłeczką w tle. Duże afery, z kaczką w tle, już były i miejmy
nadzieje, że dopóki miłość trzyma wszystko za pysk, nie wrócą. W każdym razie,
stąd to zdjęcie w Rzepie.
Co będzie dalej, trudno powiedzieć. Nawet
ludzie wynajęci przez "Rzeczpospolitą" do komentowania zawiłości polityki i tego,
co wokół niej, w końcu w tych zawiłościach doświadczeni jak mało kto, próbują odpowiedzieć
na to pytanie i bezradnie rozkładają ręce. Jak mówią równie w tym doświadczeni Rosjanie, pożyjemy
zobaczymy. Ja natomiast proponuję wrócić do zdjęcia i tej króciutkiej
informacji: "Wszystko odbyło się na boisku piłkarskim, gdzie
politycy PO kończyli właśnie grę w piłkę."
Jak ja bym chciał tam wtedy być! Uważam,
że dla człowieka, którego pewnego rodzaju pasją jest obserwowanie i
analizowanie wydarzeń politycznych, a już szczególnie w czasach tak ciekawych,
jak nasze, trudno o większe marzenie, jak to. Być tam i wtedy. Tam, gdzie
dzieje się historia. Wyobrażam sobie ten dreszcz. Niedzielne, późne
przedpołudnie. Pan premier wychodzi z żoną kościoła, pod kościołem czekają już
na niego premier Schetyna, minister Nowak, minister Drzewiecki, minister
Arabski, minister Grupiński, minister Grad, a może nawet ten minister z
piosenki Kazika, Derdziuk. Wszyscy już przebrani w piłkarskie buciki i
koszulki, przebierają nogami. Premier Schetyna w jednym ręku trzyma siatkę z
dwiema piłkami, a w drugim torbę z gatkami dla Donalda. Donald Tusk, premier,
rzuca porozumiewawcze spojrzenie pani Małgosi i mówi krótko: „To nahazie. Idę z
kolegami na gałę”. I cała grupa wsiada do aut i śmigają na boisko. A tam...
ależ tam się musi dziać! Słów brakuje, żeby opisać ten festiwal prawdziwej męskiej
przyjaźni i prawdziwych męskich pasji. Potrafię sobie wyobrazić każdą minutę
tego wydarzenia. Donald z numerem 11 na koszulce, najpewniej kapitan drużyny,
krzyczy, rozstawia kolegów, czasem zaklnie siarczyście, jak przystało na
prawdziwego mężczyznę. Pot wszystkim spływa z umęczonych szczęściem czół. A ja
widzę każdą chwilę tego pięknego zdarzenia.
Nie wiem jednego. Czy na stadionie są
tylko Donald z ministrami, czy może jeszcze wokół boiska zabrali się widzowie.
A jeżeli się zebrali, to kto jest wśród nich? Czy tylko zwykli mieszkańcy Sopotu, którzy przyszli popatrzeć na swoich panów? Czy może jacyś
inni, już nie tak wybitni politycy, aspirujący jedynie do tego, żeby kiedyś się
wybić, zostać choćby vice-ministrem i też móc którejś niedzieli czekać na
premiera Tuska pod kościołem?
Wyobrażam sobie jednak, że tak. Że stoją
też inni panowie. Niektórzy w garniturach, niektórzy w dresach i biją brawo ile
razy premier Schetyna, albo sam Donald Tusk ładnie zagra. I nagle na linii bocznej,
w momencie gdy „politycy PO kończyli właśnie grę w piłkę”, pojawia się pan
biznesmen Julke i gwiżdże w stronę premiera (wyobrażam sobie, że w takich
okolicznościach prawdziwi mężczyźni nawołują się tylko gwizdnięciami). Donald
patrzy w stronę linii bocznej i krzyczy: „Co jest, kuhwa? Nie widzisz, że
ghamy?” No ale moment, widać, jest ważny, więc premier, piłkarskim truchtem
biegnie do swojego kolegi ze sfer gospodarczych i tu się zaczyna sprawa...
Oj tak! Jakaż to musiała być piękna
chwila. Zobaczyć premiera w akcji. Premiera, który nie tylko potrafi kochać,
ale również grać w piłkę nożną, a jak trzeba, to i znaleźć czas na sprawy
państwa. I że do tego wszystkiego nie musi być w Warszawie! Premier pokazuje,
że rządzić naprawdę można z każdego miejsca na świecie. I nawet nie musi to być
jakże piękne i egzotyczne Machu Picchu. Dbać o ludzi, których się kocha, można
nawet ze skromnego boiska w małym, nadmorskim mieście Sopocie.
Taki
to był tamten tekst i taka refleksja. Mam nadzieję, że w tej chwili większość
czytelników rozumie, dlaczego poczułem tak silną potrzebę zabrania głosu. I
proszę nie myśleć, że to wszystko przez to, że Marek Kuchciński to mój stary
kumpel.
Kurcze, faktycznie sprawa Kuchcińskiego to walenie w gałę, a raczej w nasze gały. Swoją drogą uważam, że usunięcie Kuchcińskiego to dobry ruch. Nadto jego w sumie drobne nadużycie jest wykorzystane do wyeksponowanie faktycznych przekrętów Tuska, HGW i kogoś tam jeszcze. Opłaca się. Więcej tylko trzeba w tę ekspozycję zainwestować. Owoż i salon plastikowych figur i niech one teraz zatańczą tego menueta a potem ładnie się ukłonią i nadstawią buziuńki na te zbuki. Nic innego im nie pozostaje. Pardąs, przecież mogą się wtłumić w tłum parady równości, zapomniałem.
OdpowiedzUsuń@Magazynier
OdpowiedzUsuńTo prawda. Oni grzejąc sprawę Kuchcińskiego, nie mogli PiS-owi bardzie pomóc w kampanii.