wtorek, 10 listopada 2020

Przyszło nieszczęście do człowieka i czeka...

 

      Trochę z potrzeby chwili, ale głównie jednak prowokowany przez kierujących wobec mnie swoje oczekiwania kolegów, parę razy zabierałem tu głos w kwestii pandemii, ze szczególnym uwzględnieniem wiarygodności tego wszystkiego co nam jest tu niezmiennie od pół roku  przedstawiane.  I stwierdzam z satysfakcją, że z wyjątkiem paru chwil zwątpienia, przez cały ten czas zachowywałem pełną neutralność spojrzenia, wychodząc jednego tylko założenia, że ja tu akurat nie mam jakiejkolwiek wiedzy, a wszystko co wiem, to wyłącznie medialne doniesienia, internetowe plotki, no i opinie znajomych, którzy tak naprawdę wiedzą dokładnie tyle samo co ja, czyli nic. Konsekwentnie wręcz, starając się jakoś przeżyć ten coraz to bardziej okropny czas, ani nie wpadałem w szczególną panikę, ani też nie przeżywałem jakiegoś specjalnego wzmożenia, z tego powodu, że ktoś mi chce odebrać wolność. Trzeba było siedzieć w domu, siedziałem w domu; trzeba było chodzić w maseczce, chodziłem w maseczce; zamknęli mi na pewien czas mój park i kościół, też jakoś ten czas przeżyłem i ani mi do głowy nie przyszło, by czy to wpadać w złość, czy wręcz odwrotnie drżeć z przerażenia. Krótko mówiąc, ani przez chwilę nie zachowywałem się tak jakbym wiedział coś więcej niż my wszyscy.

      I oto w tych dniach usłyszałem dwie niezwykle smutne historie. Pierwsza z nich to ta, że bardzo bliska znajoma pewnego mojego kolegi, 43 lata, dwoje dzieci, bez jakichkolwiek zdrowotnych zmartwień, w poprzednią sobotę poskarżyła mu się, że bierze kaszel, po kilku dniach trafiła do szpitala z objawami koronawirusa i po paru następnych zmarła. Opowiedziałem oczywiście o tym żonie i córce i proszę sobie wyobrazić, że one się wystraszyły, oczywiście głównie ze względu na to co stać się może przede wszystkim mnie. Żona moja w pewnym momencie wpadła w taką panikę, że nagle zaczęła powtarzać, że my wszyscy zachorujemy i umrzemy, i ta myśl ją trzymała tak mocno, że trzeba jej było nalać małego drinka dla oczyszczenia krwi i naprostowania żył.

     Drugą historię opowiedział mi mój, znany nam tu trochę, kolega psychoterapeuta. Otóż pojawił sie ostatnio u niego pewien człowiek z takim oto kłopotem, że on nie wierzy w wirusa, uważa że to co się dzieje to straszna ogólnoświatowa manipulacja, zorganizowana przez Rząd Światowy w celu zniewolenia ludzkości, i to kłamstwo go do tego stopnia wyprowadza z równowagi, że on praktycznie nie jest w stanie funkcjonować. Oczywiście maseczki nie nosi, ani na ulicy, ani w sklepie, ani w pracy, przez co jest narażony zarówno na nieprzyjazne uwagi ze strony zarówno obcych jak i znajomych, a w pracy panuje taka atmosfera, że on się tam czuje jak trędowaty. W dodatku niedawno zaszedł ze swoim małoletnim dzieckiem do sklepu i, o zgrozo, przed wejściem dziecko założyło na twarz maseczkę, bo „pani w szkole mówiła, że trzeba zakładać”. I to wydarzenie być może sprawiło, że on już jest na granicy psychicznej rozsypki, nie jest w stanie się na niczym skupić, rozmawiać z ludźmi o czymkolwiek innym jak o tych czipach, które niedługo nam wszystkim założą, no i oczywiście nie śpi po nocach, bo co zaśnie, to się budzi z wrzaskiem. No i to ostatecznie sprawiło, że się zgłosił po psychoterapeutyczną poradę.

      A ja w tej sytuacji chciałbym zakomunikować, że to o czym opowiedziałem wyżej pozwoliło mi uzyskać pewną bardzo konkretną optykę odnośnie tego co było, jest, i prawdopodobnie jeszcze przez jakiś czas będzie. Otóż wszyscy pewnie znamy stary jak świat argument dotyczący równie starego sporu, czy Bóg istnieje, czy to jest tylko taka bajka wymyślona przez nasze małpy w obawie przed zaćmieniami słońca, trzęsieniami ziemi, a nawet zwykłymi błyskawicami. Wedle owego argumentu, jeśli Boga nie ma, to wszyscy ci, co w Niego nie wierzą nie poniosą najmniejszej szkoda, poza może tym jednym dyskomfortem, że przez całe życie musieli tracić nerwy widząc tych klęczących przez nie wiadomo czym niby normalnych ludzi. Jesli jednak On jest, to może się okazać, że może nie warto było się tak zapędzać. I to nie warto bardzo, a to bardzo. Ci z kolei co wierzą, nigdy ni stracą, a mają szanse nawet coś wygrać. I to też nie byle co.

       Przypomniał mi się ten argument, właśnie dziś, bo czyż sytuacja na covidowej scenie nie jest podobna? Jeśli bowiem ta cała pandemia jest wyłącznie okrutnym oszustwem, co ja tracę, zakładając maseczkę i nie pchając się w miejsca, gdzie kłębią się tłumy? Najwyżej mnie zaczipują, ale co mnie to obchodzi, jeśli tylko nie będzie mnie to bolało i dodatkowo jakoś poważnie się od tego nie pochoruję. Naprawdę, mam wiele innych ważniejszych i w żaden sposób nie związanych z tym co sobie planuje Światowy Rząd, zmartwień i zwykłych zainteresowań. Gdyby jednak miało się okazać, że ten wirus istnieje i w dodatku jest groźny jak cholera, to przepraszam bardzo, ale nie sądzę, by demonstracyjne go lekceważenie mogło mi przynieść jakiekolwiek korzyści. Że wyglądałem jak idiota w tej maseczce, czy przyłbicy? Nie sądzę, że bardziej głupio niż z tymi wszystkim rurkami wetkniętymi w gardło w sali na sto osób.

      Wczoraj, podczas tak zwanych „godzin seniora”, z dumnie trzymaną w dłoni legitymacją emeryta, zaszedłem do „Żabki” po piwo, i kiedy już wychodziłem wszedł do środka taki bardziej ohydny kibic z szalikiem Gieksy na ryju i zażyczył sobie fajki. Sprzedawczyni mu oczywiście powiedziała, żeby przyszedł po 12, na co ten, wciskając mi w ręce pięć dych, zwrócił się do mnie, żebym to ja mu kupił te papierosy. Ponieważ nie miałem rękawiczek – wspominałem już, że staram się nie przesadzać – wysłałem go na drzewo, na co on nazwał mnie „chujem jebanym, w dupę pierdolonym”. Chyba nikt nie myśli, że się przejąłem. Jestem przyzwyczajony. Julki i jej koleżanek ze Strajku Kobiet nawet on nie przebije. 



 

2 komentarze:

  1. Bo to taki sport się stał. Nie wie jeden i drugi ale gada, i gada. Talk is cheap . Ja też guzik wiem, ale umarł właśnie ktoś kogo poznałem w styczniu. To jest ten statystyczny przypadek znajomych, których nikt nie znał, a jednak umarli .

    OdpowiedzUsuń
  2. Znajomy z pracy - zdrowy, wysportowany 30-latek - powiedział, że nie wierzył w covida, złapał i był to najkoszmarniejsze chorowanie w życiu. Jego dziewczyna ma teraz, ale przechodzi lżej. Za to mama znajomej bardzo szybko zmarła.

    Pamiętasz początek pandemii? Była okazja rozwinąć społeczeństwo tfu tfu obywatelskieJak zwał tak zwał. Szycie maseczek, dowożenie jedzenia szpitalom, coś pozytywnego się budziło.
    No ale wtedy Duda wygrałby w pierwszej turze, więc zrobiona dużo, aby wszyscy byli na wszyskich wkurzeni.
    Przykre jak cholera.

    Zatem zdrowia.

    Nieodmiennie.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...