środa, 11 listopada 2020

Przemsa: Gawiedź

Bardzo lubię słowo gawiedź. Nie znam jego oficjalnej definicji, ale nie przeszkadza mi to w używaniu go w odniesieniu do większej gruby osób, które czegoś tam się domagają nie po to, by wyniknęło coś dobrego, ale by inni nie mieli przypadkiem lepiej. Uważam, że właśnie ten epitet idealnie pasuje do motłochu działającego z tak niskich pobudek. Nie prowadzę oczywiście jakiegoś rankingu „gawiedzi”, ale aktualnie moim numerem jeden w tej kategorii są osobnicy wyrażający zdumienie, że pomimo zamrażania kolejnych branż, kościoły nadal pozostają otwarte.


Jeszcze nie spotkałem się, by właśnie ten „koronny”, mający być w założeniu czymś w rodzaju podwójnego nelsona argument nie padł, gdy poruszany jest temat koronawirusowych obostrzeń. Teoretycznie mogłoby to oznaczać, że w półświatku przerzucających ciężary siłownia jest czymś w rodzaju miejsca kultu. Poniekąd zresztą jest to prawdą, ale akurat z tego aspektu nie mam zamiaru dziś szydzić. Sam jestem w jakimś stopniu uzależniony od aktywności fizycznej, więc rozumiem regulujących sobie nastrój poprzez wysiłek.

Tym co naprawdę istotne w ocenie szyderczo i zaczepnie rzucających w świat pytanie, jak to jest, że jak najbardziej będące miejscem, gdzie gromadzą się ludzie, czyli kościoły pozostają – wprawdzie z ograniczeniami – ale jednak dostępne, jest motywacja jaką się kierują. A nie ma w niej za grosz szczerej troski o zdrowie wiernych. Chodzi wyłącznie o to, by całemu temu kościółkowemu towarzystwu dać popalić. Przy okazji też rzecz jasna pokazać, jaki ten cały PiS jest usłużny wobec kleru.

Gawiedzi oburzonej otwartymi świątyniami, przez myśl nawet nie przejdzie, że kościół – w sumie obojętnie jakiego wyznania, choć wiadomo, że w Polsce chodzi o ten katolicki – jest jednak czymś zupełnie innym niż klub fitness, sklep z meblami, kino czy szkoła. Nie mieści im się to w głowie z tego powodu, że są oficjalnie ateistami albo też nigdy tak naprawdę nie uczestniczyli w Mszy Świętej z tzw. potrzeby serca. Dlatego właśnie dla jednych i drugich czymś szczerze niepojętym jest szczególne traktowanie miejsc kultu religijnego. To tym bardziej smutne dlatego, że naprawdę nie trzeba samemu być osobą pobożną, by móc pojąć tę – wcale nie subtelną – różnicę między nabożeństwem a na przykład godzinnym  robieniem bicepsa i trójgłowego ramienia. Nie mówiąc już o tym, że rola i miejsce Kościoła w historii naszego narodu powoduje, że wypadałoby przynajmniej siedzieć cicho, a nie postulować zamknięcie świątyń jak jakichś marketów z meblami.

Wiadomo jednak jak jest.

Nadzieja, że tego rodzaju refleksje przemkną przez głowę antyklerykalnej tłuszczy są płonne. W ich świecie kościół jest bytem przestarzałym i zbędnym, nie zasługującym nie tylko na specjalne traktowanie, ale wręcz wymagający traktowania jak najgorszego.

Dlatego właśnie jakakolwiek próba wyjaśnienia, że nie można zrównywać go z miejscem ćwiczeń lub konsumpcji skazana jest na porażkę. Zwłaszcza, że jak przyznał mi wprost jeden z orędowników konieczności zamknięcia świątyń, on ma gumy do rozciągania i hantle w domu, więc daje sobie bez siłowni radę, ale dopóki nie zamkną katolom ich kościółków, on nie odpuści i będzie się tego domagał. W jego świecie działa bowiem bardzo prosta zasada: nam coś "zabrano", zatem trzeba zabrać i innym, bo na tym polega sprawiedliwość. Tego, że rozumując w ten sposób stawia się w jednym z rzędzie, z tymi których sam pogardliwie nazywa "wąsatymi Januszami" oczywiście nie dostrzega. 

1 komentarz:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...