Główne amerykańskie stacje telewizyjne
poinformowały, że ostatecznie policzyli głosy i z owych wyliczeń wyszło im, że
prezydentem Stanów Zjednoczonych został Joe Biden. Muszę przyznać, że choć
minione dni przyniosły nam wiele bardzo ciekawych informacji na temat stanu w
jakim znalazła się ostatnio słynna amerykańska demokracja, to że wynik
prezydenckich wyborów ogłaszają media, jest wydarzeniem nieznanym chyba nigdzie
na świecie. Nawet u nas, takie tytuły jak „Gazeta Wyborcza” czy Onet
ograniczały się regularnie i niezmiennie do informowania o komunikatach PKW, cytowania
sondaży, lub ewentualnie publikowania wewnętrznych redakcyjnych opinii, ale żadne
z nich nie pozwoliłoby sobie na to, by jako pierwsze podawać oficjalne
komunikaty. Ale to nie wszystko, nawet gdyby powiedzmy taki Tomasz Lis, w swoim
zwyczajowym amoku, w powyborczy poniedziałek wypuścił kolejny numer swojego
tygodnika z kolorowym zdjęciem i wielkim tytułem na okładce, nikt – poza może
jakimiś nawiedzonymi internautami – nie
potraktowałby go poważnie, z całą
pewnością światowi przywódcy nie słaliby do rzekomego zwycięzcy listów
gratulacyjnych, a światowe media nie informowałyby o tym że oto w Polsce prezydentem
został ten czy tamten. Wczoraj Ameryka pokazała swoją nową zupełnie twarz. Oto
ktoś gdzieś tam ogłosił, że zakończono liczenie głosów w Pensylwanii i w
Nevadzie, tym samym Joe Biden uzyskał wymagane 270 głosów elektorskich, a zatem
to on właśnie został prezydentem, i wieść poszła w świat. Nieważne że przed
oboma kandydatami jeszcze szereg zarówno standardowych jak i już zapowiadanych
specjalnych procedur, nieważne że wciąż
nie wiadomo co z tymi wszystkim głosami z Pensylwanii, które wpłynęły po 3
listopada i które Sąd Najwyższy nakazał oddzielić od reszty, nieważne że
wreszcie sam Donald Trump od minionej środy zapowiada szereg wyborczych
protestów i to nie będą ot takie sobie protesty, jakie zawsze się przy tego
typu okazjach pojawiają, Joe Biden jest już prezydentem, a Donald Trump może
się już pakować i odchodzić w niesławie.
Dotychczas stan obłędu, który
doprowadził do tego, co się właśnie w Stanach wydarzyło miałem zwyczaj nazywać
po prostu i zwyczajnie obłędem. Dziś wydaje mi się, że za tym wszystkim stoi
coś znacznie, znacznie większego i poważniejszego. Oto proszę sobie wyobrazić,
że Joe Biden, gdy tylko wczoraj otworzył telewizor i usłyszał, że owe głosy
elektorskie ma już w kieszeni, pierwsze co zrobił, to wszedł na swojego
Twittera i natychmiast zmienił sobie opis na „prezydent-elekt”. Mało tego.
Również kobieta, którą on sobie wyznaczył na wiceprezydenta, uznała że i ona od
tej chwili jest już wiceprezydentem-elektem i poinformowała o tym na swoim
twitterowym profilu. A to jest już coś zupełnie niezwykłego. Bo oto jest tak,
że nawet gdyby o tym że Biden wygrał te wybory poinformowały nie media, ale
odpowiednie instytucje, to i tak jeszcze przez pewien czas oni nie byliby
żadnymi elektami, tylko zaledwie... ja wiem? Ludźmi w poczekalni? I znów, wie
to każdy polityk na świecie. Myślę że nawet Rafał Trzaskowski, gdyby w
niedzielny wieczór sondaże pokazały jego zwycięstwo, nie zacząłby o sobie
mówić, że jest prezydentem-elektem. Joe Biden i ta cała jego wice, owszem,
weszli w to jak w masło.
I teraz pojawia sie pytanie, dlaczego.
Najprościej byłoby powiedzieć, że oni cierpią na tę samą przypadłość jak co
fani na całym świecie, a więc żaden obłęd, ale prawdziwe czyste opętanie.
Podobnie jak cała reszta, zarówno Biden jak i Harris, zwyczajnie nie wytrzymali
i wpadli w ową nigdy nie kończącą się otchłań. Ja jednak myślę, że w tym
szaleństwie, jak mawiał stary Will, jest metoda. Moim zdaniem rację tu ma
Donald Trump, który powiedział, że ponieważ oni czują, że tak naprawdę już
przegrali, bardzo chcą wyprzedzić czas i udawać, że oni tam gdzie są już byli
od dawna; że za tym ich zachowaniem stoi tylko jedna myśl, żeby zakrzyczeć
prawdę i ewentualnie odpowiednio przygotować ów kłębiący się tłum na
nieuchronną wojnę.
I jeśli koś myśli, że ja się tu zaledwie
bawię z własnymi myślami i na podparcie swoich tez nie mam nic konkretnego, to
już służę. Oto jest tak, że od dłuższego czasu, śledzę na Faccebooku
kongresmena Petera Kinga, no i tak się złożyło, że wpadłem wczoraj na
komentarz, który on zamieścił w reakcji na relacjonowane przeze mnie nowe
otwarcie. Mówiąc w skrócie, pisze King że wynik wyborów nie jest jeszcze
oficjalnie ogłoszony i wszystko się może zmienić, zwłaszcza że kampania Trumpa
kwestionuje sposób liczenia głosów w kilku stanach, jeśli jednak sądy uznają,
że wszystko odbyło się lege artis i Joe Biden zostanie ogłoszony prezydentem,
on zachęca wszystkich, by ów werdykt przyjęli ze spokojem i od tego momentu
traktowali Bidena jako Prezydenta Stanów Zjednoczonych, bo jest demokracja i
takie tam. I proszę sobie wyobrazić, że w momencie gdy chciałem ten wpis podać
dalej, stało się coś, czego w całej swojej internetowej karierze nie
doświadczyłem, a mianowicie otrzymałem informację, że zanim to zrobię,
powinienem zapoznać się z odpowiednim objaśnieniem, jak na to wszystko patrzy
Facebook. Szczęśliwie udało mi się ten krok pominąć i wszystko zakończyło się
pomyślnie.
Ponieważ jednak nadal chciałem wiedzieć
co w trawie piszczy, udałem się na twitterowy profil prezydenta Donalda Trumpa,
licząc na to, że przynajmniej stamtąd dowiem się, w jakim on jest nastroju. I
tam z kolei spotkały mnie dwie rzeczy, obie nadzwyczaj pozytywne. Przede
wszystkim, każdy kolejny tweet
Prezydenta był ukryty za ostrzeżeniem, że w trosce o moją intelektualną
kondycję, Twitter ostrzega mnie, że to co za chwilę przeczytam może mnie
wprowadzić w błąd, a więc lepiej będzie jeśli sobie pójdę gdzie indziej.
Oczywiście zlekceważyłem owo ostrzeżenie i co się okazało? Tam bieżących
komentarzy raczej nie ma, zaledwie kilka ostatnich zapowiadających składanie
protestów, i to wszystko. Czemu napisałem, że obie informacje uznałem za
pozytywne? Przede wszystkim to że Donald Trump najwyraźniej nie popadł w jakąś
niebezpieczna histerię, świadczy moim zdaniem o tym, że on jest przede
wszystkim zajęty, a skoro zajęty, to zapewne zajęty w bardzo konkretnym celu.
Jednak to co naprawdę mnie ucieszyło to to, że oni, nawet kiedy już ich zdaniem
jest po wyborach i Joe Biden został ich prezydentem, stają na głowie, by żaden
obcy akcent nie został bezkarnie przemycony do bieżącej dyskusji. I myślę
sobie, że jeśli oni tak bardzo dbają o to, by nikt sobie nie pomyślał, że
podawany przez nich wynik wyborów jest wciąż niepewny, to znaczy, że on
faktycznie jest niepewny, a jeśli Donald Trump nie histeryzuje, a już z
pewnością nie histeryzuje w takim stopniu jak towarzystwo prowadzącego Joe
Bidena do Białego Domu, to znaczy że on jest wciąż znacznie mocniejszy niż różni
tacy próbują nam wmawiać.
Parę dni temu, kiedy prezydent Trump
wygłosił telewizyjne wystąpienie do narodu w sprawie wyborów, telewizja CNBC je
przerwała, a prowadzący dziennikarz oświadczył, że stacja nie może pozwolić na
to, by Bogu ducha winni ludzie byli wystawiani na manipulacje. A ja sobie myślę,
że sytuacja jest taka: CNBC przerywa wystąpienie walczącego o kolejną kadencję
prezydenta Trumpa, by on nam nie mieszał w głowach; Twitter zasłania jego
tweety, by nas ochronić przed groźną nieprawdą; wreszcie Facebook uprzedza
mnie, że jeśli poślę dalej wypowiedź kongresmena Kinga, mogę nie wiedzieć co
czynię. I o tym wszystkim informują mnie media, które od czasu jak sięgam
pamięcią nie dbają o nic innego, jak o to bym cokolwiek czynił, czynił to, nie
wiedząc co czynię. Po tych wszystkich latach sączenia w umysły wspomnianych
Bogu winnych ludzi najbardziej perfidnych kłamstw, po tych wszystkich latach
gdy z każdym dniem coraz głośniej krzyczy owa prawda, że media żywią się
kłamstwem i dzięki kłamstwu jeszcze istnieją, po tych wszystkich wreszcie
latach gdy stopniowo wszyscy byliśmy przyzwyczajani do tego, że prawda tak
naprawdę nie istnieje, ci kłamcy przychodzą do mnie i zatroskanym głosem
ostrzegają mnie bym nie ulegał manipulacjom, bo manipulacje to zło.
W tej sytuacji ja mam do powiedzenia
już tylko jedno: coś czuję że zbliża się wojna i czuję też, że owej wojny najbardziej
boją się ci, którzy ją wywołają.
Nie mam słów na to co się dzieje bo na pewno nic takiego jeszcze nie przeżywaliśmy. To co robi u nas TVN24 i Onet to jest coś wstrząsającego. Polityka faktów dokonanych robionych na rympał. Onet po wczorajszych fajerwerkach dzisiaj przystopował ale w TVN24 Biden jest już po zaprzysiężeniu. Co do wojny to być może to jest taka presja wobec Trumpa by ustąpił bo inaczej poleje się krew a on będzie "moralnym sprawcą". W USA wykupiono większość broni a naboje od miesiąca są praktycznie reglamentowane. I to wyborcy Trumpa nabyły lwią część tego asortymentu.
OdpowiedzUsuńPewien precedens widzę: 10.04.2010 Bronisław Komorowski próbował przejąć obowiązki Prezydenta RP, zanim został potwierdzony zgon Lecha Kaczyńskiego. Wtedy zablokował to Andrzej Duda. Potem wspominając to filmie "Mgła", mówił o próbie przejęcia władzy na podstawie żółtego paska w TVN.
OdpowiedzUsuń@Kozik
UsuńPamiętam, jak najbardziej.