Im dłużej napływają do nas kolejne
wiadomości dotyczące niekończących się amerykańskich wyborów i im bardziej owe
wiadomości potwierdzają obłęd jaki ogarnął tak zwany „cywilizowany świat”, tym
bardziej myślę sobie, że jeśli Donald Trump nie poradzi sobie z tym strasznym
przekrętem, jaki mu szykuje liberalny świat, to, przepraszam bardzo, ale z
niego jest dupa, nie prezydent. On miał pełne cztery lata by przygotować się
zarówno na niedawne rozróby pod hasłem „Black Lives Matter”, a już z całą
pewnością na to co dzieje się w tych dniach. Mówię „przygotować się”, bo to, że
on wiedział co się szykuje wydaje się oczywiste; sam o tym, że szykowany jest
gigantyczny przekręt, wspominał wielokrotnie i za każdym razem robił wrażenie, jakby
w żadnym wypadku nie robił z gęby cholewy. A zatem, wciąż jestem pełen wiary w
to, że mając pod ręką nie tylko odpowiednie służby, ale przede wszystkim może
Sąd Najwyższy, nie dopuści do tego by – tak, tak! – Ameryka stoczyła się do poziomu
tak bardzo ostatnio popularnej Białorusi.
Z drugiej strony, aż nazbyt wyraźnie
widzę – a ten widok utrzymuje mnie w
coraz większym przekonaniu, jak złe jest dla państwa oddanie zbyt dużej władzy
regionom – w jak niebezpiecznej sytuacji stawia amerykańskie państwo pojedyncza
siła poszczególnych stanów. Widzieliśmy to już podczas wspomnianych awantur,
gdzie najbardziej nieokrzesane lewactwo do spółki z równie nieokrzesanym
elementem z getta, było praktycznie na prostej drodze, by Amerykę zwyczajnie
spalić i to wobec kompletnej bezradności, a często przy niemal bezpośrednim
wsparciu lokalnych władz. Z tego co obserwujemy, widać jak na dłoni, że jeśli
tylko władza w danym stanie, a niekiedy nawet w samym mieście, zostanie
opanowana przez owo antytrumpowe szaleństwo, jest w stanie zrobic dokładnie
wszystko i nie ma takiej siły, która by jej w tych jej planach przeszkodziła.
Jednak tu właśnie widzę rolę dla Donalda
Trumpa, jak słyszę, najpotężniejszego człowieka na Ziemi, który zdecydowanie
nie powinien dopuścić do praktycznego zamachu stanu. I wydaje mi się, że ma on tu
do swojej dyspozycji wystarczająco dużo odpowiednich narzędzi. Jednocześnie
jednak, choć jak już wspomniałem, bardzo wierzę w to że on wygra, to doskonale
wiem, co się stanie, jeśli oni i tym razem nie dadzą rady przeprowadzić swojego
czarnego planu. Jeśli dziś w Ameryce dochodzi z jednej strony do owych jakże
bezczelnych fałszerstw, a z drugiej dzieje się rzecz zupełnie bez precedensu,
czyli wielka telewizyjna stacja przerywa
wystąpienie wciąż było nie było urzędującego prezydenta, bo ktoś uznaje, że on kłamie,
to znaczy, że tam już doszło do takiego poziomu desperacji, że jeśli jednak nie
uda się odebrać Trumpowi drugiej
kadencji, to oni są gotowi na wszystko, a ja już nie chcę nawet myśleć, co owo
„wszystko” może oznaczać. To już nie będzie zwykłe podpalanie samochodów i
plądrowanie sklepów, ale prawdziwa wojna. Prawdziwa.
Czemu ja się przejmuję tak bardzo tą ich
sytuacją? Oczywiście trochę dlatego, że zawsze lubiłem Amerykę z jej całym
takim czy innym bagażem, i chciałbym żeby jej się jak najlepiej powodziło, a
jakoś nie mogę uwierzyć, że owo powodzenie zapewni im ledwo żywy socjalista-pedofil.
Przede wszystkim chodzi mi o to, że nie mogę nie widzieć dramatycznego wręcz
podobieństwa między tym, co się dzieje tam, a tym co przeżywamy tu na miejscu.
I nawet nie chodzi mi o te wciąż nie do końca powyzdychane demonstracje i
kolejne skierowane przeciwko Polsce brukselskie inicjatywy. Mam tu na myśli cały
ów nastrój, jaki towarzyszy z każdym dniem coraz szybciej rosnącej liczbie
zakażeń, a przede wszystkim zgonów, który tak znakomicie w swoim szaleństwie
określił wspominiany przeze mnie parę dni temu prof. Simon, mówiąc o
demonstrującej młodzieży: „Oni nie walczą
z pandemią; oni walczą o wolność”. On oczywiście miał na języku te dzieci,
ale jestem pewien, że w głębi duszy równiez siebie i całe to liczne towarzystwo,
z którym się tak bardzo czuje związany: oto przyszedł dla nich czas, kiedy oni
mają głęboko w nosie nie tylko pandemię, ale w ogóle wszystko co im się tam
zmieści – oni walczą o wolność. On i wielu, wielu innych – polityków,
dziennikarzy, lekarzy, artystów, profesorów, nauczycieli, sędziów, uczniów,
pisarzy – gotowi są przypłacić wywalczenie owej wolności życiem.
Kiedy patrzę na te demonstrujące tłumy,
kiedy czytam komentarze na takich portalach jak onet.pl, czy tvn24.pl, to widzę
coś, czego dotychczas nie widziałem: tu już się, jak śpiewał nasz wielki mistrz
Wiesław Gołas: „psia nędza, nikt nie oszczędza”. A ja do tego dodam, że nie
dość że nie oszczędza; tam już wszyscy uznali, że nie ma ani Boga, ani Szatana,
tylko owa wolność, którą oni zdobędą dziś, albo już za chwilę.
I to jest oczywiście bardzo ciekawe. Jak
już wspomniałem, odnoszę wrażenie, że to co się dzieje dziś w Polsce, bardzo
przypomina to co obserwujemy w Filladelfii choćby, jednak tu akurat mam
refleksje jeszcze bardziej złożone, a jednocześnie ponure. Otóż kiedy wybuchła
pandemia, w pierwszej chwili bacznie obserwowałem rozwój wypadków, by wreszcie
wysnuć hipotezę, że – i przyznaję się bez bicia, że nie jestem w stanie
przedstawić na to żadnych nie dość że dowodów, to nawet logicznej argumentacji
– to co się dzieje ma na celu nie dopuszczenie do tego, by Donald Trump
utrzymał prezydenturę. Takie miałem i mam przeczucie i ono nie dość że mnie ani
na chwilę nie opuszcza, to jeszcze dziś szczególnie mocno dręczy. W jakiś to
przedziwny sposób, którego nie jestem w stanie rozgryźć, ktoś zdecydował, że
dziś świat nie potrzebuje niczego więcej jak tego, by Donald Trump nie mieszkał
przez kolejne cztery lata jako prezydent Stanów Zjednoczonych. Czemu to jest
takie ważne? Oczywiście tego nie wiemy. Jednak kiedy dziś, gdy piszę ten tekst,
dzienna liczba zakażeń w Stanach osiągnęła poziom 124 tys., co jak się zdaje
przekracza dwukrotnie to co w najgorszych dniach oni mieli dotychczas, a w
Polsce zbliżamy się do 500 zgonów dziennie, co stanowi połowę dotychczasowej
liczby, to nie potrafię nie wiązać jednego z drugim. Zwłaszcza gdy czytając
bieżące doniesienia, dowiaduję się, że raptowny przyrost oddanych głosów na Joe
Bidena jest wynikiem przede wszystkim wzrostu zakażeń, a na wzrost zakażeń w
Polsce nie ma jakiegokolwiek wpływu ten tłum wariatek i ich kolegów na ulicach.
Przepraszam bardzo, ale niech mi,
proszę, nikt nie mówi, że oto mamy dzień jak co dzień. Cały świat oczywiście walczy z pandemią, ale
są dwa kraje na świecie: Polska i Stany Zjednoczone, gdzie mamy do czynienia z
autentycznym kataklizmem. I znów, niech mi nikt nie mówi, że nic się nie
dzieje. Ja śledzę przebieg codziennych wydarzeń, oglądam TVP Info, obserwuję,
jak się zachowują „Gazeta Wyborcza”, TVN24 oraz Onet, wyglądam przez okno na
ulicę i nie mogę się powstrzymać od myśli, że jeszcze parę dni, a to wszystko
się skończy. Albo i nie. Jedyne co jest w tym pocieszające, to to że wtedy
nadal prezydentami będą Donald Trump i Andrzej Duda.
A jeśli ktoś mnie zapyta, o co się tak
naprawdę toczy walka, to odpowiadam: Diabeł jeden wie. No i oni.
https://youtu.be/sxDdEPED0h8
OdpowiedzUsuń