sobota, 7 listopada 2020

O tych co nie walczą z epidemią, lecz próbują zębami wyrwać nam z gardeł wolność

 

      Im dłużej napływają do nas kolejne wiadomości dotyczące niekończących się amerykańskich wyborów i im bardziej owe wiadomości potwierdzają obłęd jaki ogarnął tak zwany „cywilizowany świat”, tym bardziej myślę sobie, że jeśli Donald Trump nie poradzi sobie z tym strasznym przekrętem, jaki mu szykuje liberalny świat, to, przepraszam bardzo, ale z niego jest dupa, nie prezydent. On miał pełne cztery lata by przygotować się zarówno na niedawne rozróby pod hasłem „Black Lives Matter”, a już z całą pewnością na to co dzieje się w tych dniach. Mówię „przygotować się”, bo to, że on wiedział co się szykuje wydaje się oczywiste; sam o tym, że szykowany jest gigantyczny przekręt, wspominał wielokrotnie i za każdym razem robił wrażenie, jakby w żadnym wypadku nie robił z gęby cholewy. A zatem, wciąż jestem pełen wiary w to, że mając pod ręką nie tylko odpowiednie służby, ale przede wszystkim może Sąd Najwyższy, nie dopuści do tego by – tak, tak! – Ameryka stoczyła się do poziomu tak bardzo ostatnio popularnej Białorusi.

      Z drugiej strony, aż nazbyt wyraźnie widzę – a ten widok utrzymuje  mnie w coraz większym przekonaniu, jak złe jest dla państwa oddanie zbyt dużej władzy regionom – w jak niebezpiecznej sytuacji stawia amerykańskie państwo pojedyncza siła poszczególnych stanów. Widzieliśmy to już podczas wspomnianych awantur, gdzie najbardziej nieokrzesane lewactwo do spółki z równie nieokrzesanym elementem z getta, było praktycznie na prostej drodze, by Amerykę zwyczajnie spalić i to wobec kompletnej bezradności, a często przy niemal bezpośrednim wsparciu lokalnych władz. Z tego co obserwujemy, widać jak na dłoni, że jeśli tylko władza w danym stanie, a niekiedy nawet w samym mieście, zostanie opanowana przez owo antytrumpowe szaleństwo, jest w stanie zrobic dokładnie wszystko i nie ma takiej siły, która by jej w tych jej planach przeszkodziła.

     Jednak tu właśnie widzę rolę dla Donalda Trumpa, jak słyszę, najpotężniejszego człowieka na Ziemi, który zdecydowanie nie powinien dopuścić do praktycznego zamachu stanu. I wydaje mi się, że ma on tu do swojej dyspozycji wystarczająco dużo odpowiednich narzędzi. Jednocześnie jednak, choć jak już wspomniałem, bardzo wierzę w to że on wygra, to doskonale wiem, co się stanie, jeśli oni i tym razem nie dadzą rady przeprowadzić swojego czarnego planu. Jeśli dziś w Ameryce dochodzi z jednej strony do owych jakże bezczelnych fałszerstw, a z drugiej dzieje się rzecz zupełnie bez precedensu, czyli wielka telewizyjna stacja  przerywa wystąpienie wciąż było nie było urzędującego prezydenta, bo ktoś uznaje, że on kłamie, to znaczy, że tam już doszło do takiego poziomu desperacji, że jeśli jednak nie uda się odebrać Trumpowi  drugiej kadencji, to oni są gotowi na wszystko, a ja już nie chcę nawet myśleć, co owo „wszystko” może oznaczać. To już nie będzie zwykłe podpalanie samochodów i plądrowanie sklepów, ale prawdziwa wojna. Prawdziwa.

     Czemu ja się przejmuję tak bardzo tą ich sytuacją? Oczywiście trochę dlatego, że zawsze lubiłem Amerykę z jej całym takim czy innym bagażem, i chciałbym żeby jej się jak najlepiej powodziło, a jakoś nie mogę uwierzyć, że owo powodzenie zapewni im ledwo żywy socjalista-pedofil. Przede wszystkim chodzi mi o to, że nie mogę nie widzieć dramatycznego wręcz podobieństwa między tym, co się dzieje tam, a tym co przeżywamy tu na miejscu. I nawet nie chodzi mi o te wciąż nie do końca powyzdychane demonstracje i kolejne skierowane przeciwko Polsce brukselskie inicjatywy. Mam tu na myśli cały ów nastrój, jaki towarzyszy z każdym dniem coraz szybciej rosnącej liczbie zakażeń, a przede wszystkim zgonów, który tak znakomicie w swoim szaleństwie określił wspominiany przeze mnie parę dni temu prof. Simon, mówiąc o demonstrującej młodzieży: „Oni nie walczą z pandemią; oni walczą o wolność”. On oczywiście miał na języku te dzieci, ale jestem pewien, że w głębi duszy równiez siebie i całe to liczne towarzystwo, z którym się tak bardzo czuje związany: oto przyszedł dla nich czas, kiedy oni mają głęboko w nosie nie tylko pandemię, ale w ogóle wszystko co im się tam zmieści – oni walczą o wolność. On i wielu, wielu innych – polityków, dziennikarzy, lekarzy, artystów, profesorów, nauczycieli, sędziów, uczniów, pisarzy – gotowi są przypłacić wywalczenie owej wolności życiem.   

      Kiedy patrzę na te demonstrujące tłumy, kiedy czytam komentarze na takich portalach jak onet.pl, czy tvn24.pl, to widzę coś, czego dotychczas nie widziałem: tu już się, jak śpiewał nasz wielki mistrz Wiesław Gołas: „psia nędza, nikt nie oszczędza”. A ja do tego dodam, że nie dość że nie oszczędza; tam już wszyscy uznali, że nie ma ani Boga, ani Szatana, tylko owa wolność, którą oni zdobędą dziś, albo już za chwilę.

       I to jest oczywiście bardzo ciekawe. Jak już wspomniałem, odnoszę wrażenie, że to co się dzieje dziś w Polsce, bardzo przypomina to co obserwujemy w Filladelfii choćby, jednak tu akurat mam refleksje jeszcze bardziej złożone, a jednocześnie ponure. Otóż kiedy wybuchła pandemia, w pierwszej chwili bacznie obserwowałem rozwój wypadków, by wreszcie wysnuć hipotezę, że – i przyznaję się bez bicia, że nie jestem w stanie przedstawić na to żadnych nie dość że dowodów, to nawet logicznej argumentacji – to co się dzieje ma na celu nie dopuszczenie do tego, by Donald Trump utrzymał prezydenturę. Takie miałem i mam przeczucie i ono nie dość że mnie ani na chwilę nie opuszcza, to jeszcze dziś szczególnie mocno dręczy. W jakiś to przedziwny sposób, którego nie jestem w stanie rozgryźć, ktoś zdecydował, że dziś świat nie potrzebuje niczego więcej jak tego, by Donald Trump nie mieszkał przez kolejne cztery lata jako prezydent Stanów Zjednoczonych. Czemu to jest takie ważne? Oczywiście tego nie wiemy. Jednak kiedy dziś, gdy piszę ten tekst, dzienna liczba zakażeń w Stanach osiągnęła poziom 124 tys., co jak się zdaje przekracza dwukrotnie to co w najgorszych dniach oni mieli dotychczas, a w Polsce zbliżamy się do 500 zgonów dziennie, co stanowi połowę dotychczasowej liczby, to nie potrafię nie wiązać jednego z drugim. Zwłaszcza gdy czytając bieżące doniesienia, dowiaduję się, że raptowny przyrost oddanych głosów na Joe Bidena jest wynikiem przede wszystkim wzrostu zakażeń, a na wzrost zakażeń w Polsce nie ma jakiegokolwiek wpływu ten tłum wariatek i ich kolegów na ulicach.

       Przepraszam bardzo, ale niech mi, proszę, nikt nie mówi, że oto mamy dzień jak co dzień.  Cały świat oczywiście walczy z pandemią, ale są dwa kraje na świecie: Polska i Stany Zjednoczone, gdzie mamy do czynienia z autentycznym kataklizmem. I znów, niech mi nikt nie mówi, że nic się nie dzieje. Ja śledzę przebieg codziennych wydarzeń, oglądam TVP Info, obserwuję, jak się zachowują „Gazeta Wyborcza”, TVN24 oraz Onet, wyglądam przez okno na ulicę i nie mogę się powstrzymać od myśli, że jeszcze parę dni, a to wszystko się skończy. Albo i nie. Jedyne co jest w tym pocieszające, to to że wtedy nadal prezydentami będą Donald Trump i Andrzej Duda.

       A jeśli ktoś mnie zapyta, o co się tak naprawdę toczy walka, to odpowiadam: Diabeł jeden wie. No i oni.




1 komentarz:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...