Dziś proponuję byśmy zajrzeli do
„Warszawskiej Gazety”, której najnowszy numer dziś właśnie trafia do kiosków, a
w niej mój najnowszy felieton na tematy jak najbardziej bieżące, plus parę
ponurych prognoz.
Gdy Prezydent zaproponował, by owym
wilkom spragnionym krwi nienarodzonych dzieci, rzucić na pożarcie te, które i
tak mają minimalne szanse, by się w ogóle narodzić, a przez to przynajmniej
zamknąć podnoszoną podczas owych marszów śmierci kwestię cierpień kobiet
obsadzanych przez „faszystowskie państwo” w roli „żywych trumien”, nie miałem
cienia wątpliwości, że owa propozycja automatycznie uruchomi atak na dzieci z
zespołem Downa. I nie trzeba było długo czekać, jak pojawiła się kolejna
narracja, wedle której kobieta, która zdecydowała się przyjąc na świat dziecko
z ową wadą, zgotowała sobie los wcale nie lepszy niż ten, który musiałaby
cierpieć, nosząc w łonie „żywego trupa”.
Oto jak słyszę, dzieci dotknięte
zespołem Downa, z reguły wykazują ponadnormalny popęd seksualny, który przy
naturalnym w ich wypadku ograniczeniu umysłowym sprawia, że one stają się
autentycznym zagrożeniem dla otoczenia. Krótko mówiąc, osoby te bardzo często
stają się okrutnymi gwałcicielami. Niedawno któraś z telewizji przeprowadziła
rozmowę z biorącą udział w protestach uczennicą, która poskarżyła się, że ona wciąż
pamięta, jak jeszcze w gimnazjum musiała regularnie uciekać przez jednym z
owych „downów”, który ją seksualnie atakować. O tym, czy jej się w jej
gimnazjum zdarzało uciekać też przed innymi, tym razem już całkiem zdrowymi kolegami,
którzy się zasadzali na jej dziewczęce wdzięki, nie wspominała, dzięki temu w
eter poszedł obraz, na który wielu z utęsknieniem czekało.
Mało tego. Gdy piszę ten felieton, na
Twitterze toczy się wymiana, gdzie ktoś opowiada o swojej kuzynce, która ze
zgryzoty spowodowanej koniecznością opiekowania się „stukilogramowym bykiem,
umysłowo na poziomie dwulatka, o agresji na niespotykanym w przyrodzie
poziomie” popełniła samobójstwo, i zastanawia się, co z tym „fantem” zrobić –
„zamknąć w psychiatryku na zawsze czy w ośrodku?”, a tego typu opowieści, jak
słyszę, z każdą chwilą tylko przybywa.
A ja sobie myślę, że przekraczamy kolejną
granicę. Dotychczas było tak, że wszystkie te osoby, mniej lub bardziej
szczęśliwie starające się przeżyć swój czas na tym świecie, były narażane na publiczne
wysłuchiwanie informacji, że stanowią obiektywny kłopot, i to zarówno ze
względu na dostarczaną rodzicom codzienną udrękę , jak i na generowane do końca
swojego nędznego życia koszta specjalistycznej opieki, a niekiedy też bardzo
drogiej rehabilitacji. Dziś, jak mówię zrobiliśmy kolejny krok i one się od nas
dowiadują, że większość z nich w większym lub mniejszym stopniu jest obciążona
tego rodzaju agresywnym zboczeniem, które ich skazuje bądź to na fizyczną
eliminację, bądź na straszenie miłośników amerykańskich horrorów, gdzie głównym
straszydłem jest wypuszczone z klatki stukilogramowe dziecko z zespołem Downa, pustoszące
spokojne wioski i miasteczka.
To uliczne szaleństwo – a nie mam co do
tego wątpliwości – wkrótce przeminie i wrócimy do naszych codziennych spraw,
niestety obawiam się przy tym, że tego zła, jakie dziś jest zasiewane w głowach
wielu, już się nie pozbędziemy nigdy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.