Kto chce, niech wierzy, kto nie, nie musi, faktem jest jednak, że przez te już 12 lat z hakiem, jak prowadzę ten blog, nie zamieściłem tu jednego tekstu, co do którego miałbym jakiekolwiek wątpliwości, gdy chodzi o prezentowany poziom. Oczywiście, biorę pod uwagę to, że są czytelnicy, którzy nawet większość z tego co tu publikuję uważają za nic nie warte, są też z pewnością i tacy, którzy niejednokrotnie czuli się zawiedzeni, ja jednak tylko chcę zapewnić o tym, że nigdy nie pozwoliłem sobie na to, by nacisnąć przycisk „opublikuj” w przekonaniu, że w końcu nie muszę być najlepszy. Nawet jeśli zdarzało mi się wrócić do jakiegoś ze starszych tekstów, to też bardzo mi zależało, by to było coś być może najlepszego. Powiem więcej: nie raz zdarzało się, że miałem już tekst zupełnie gotowy, ale w ostatnim momencie uznawałem, że on mi jednak nie wyszedł i wyrzucałem go w kosmos. Czemu o tym piszę? Otóż przyznaję zupełnie szczerze, że od kilku dni nie widzę żadnego dobrego powodu, by przeżywać cokolwiek z tego co się wokół dzieje, poza oczywiście tym, że Liverpool pokonał Leicester, a moja wnuczka na pytanie „How are you today?” odpowiedziała „Fine, thank you”, a na pytanie „How old are you?” – „Three and a half”. No a skoro – mam nadzieję, że każdy to już w tej chwili rozumie – skoro sam czegoś nie jestem w stanie przeżywać, nie mam też serca, by zawracać tym głowę ludziom przychodzącym na ten blog.
Co się takiego stało, że scena, którą
od lat opisuję, stała się nagle „tak mała, tak niemistrzowsko zrobiona”?
Przyznaję, że do końca odpowiedzi na to pytanie nie znam, natomiast wiem z całą
pewnością, że kompletnie mnie nie interesują ani konferencje prasowe Marty
Lempart oraz tych pozostałych pięciu wariatek, i tym bardziej nie jestem w stanie
się wzruszać faktem, że na owe konferencje nie mogą wejść dziennikarze
telewizji publicznej i ów fakt stanowi dla nich źródło nieskończonego
cierpienia, ale też nie mam absolutnie żadnej wiedzy, by komentować pandemię w
kraju i na świecie. A bądźmy szczerzy: poza tym nie dzieje się NIC.
Przepraszam, ale jednak nie nic. Mamy
mianowicie powyborczy kryzys w USA, a ja jestem niemal pewien, że ów stan
zawieszenia, o którym mówię, wynika bezpośrednio z tego powodu, że owa gadka o
tym, że Joe Biden został właśnie 46 prezydentem Stanów Zjednoczonych, pozostaje
wyłącznie gadką, i to z każdym dniem coraz bardziej żałosną. Bo o co chodzi?
Otóż moim zdaniem dziś cały świat przycupnął w oczekiwaniu na decyzję Sądu
Najwyższego Stanów Zjednoczonych, a w Polsce owo przycupnięcie sprowadza się do
tego, że jedyna zauważalna aktywność, to wspomniane wcześniej konferencje
prasowe Strajku Kobiet, dziś już nawet nie dotyczące prawa kobiet do aborcji na
życzenie, ale zapowiadające palenie świątyń o ile Kościół nie przestanie
chrzcić małych dzieci bez ich zgody. Proszę zwrócić uwagę na to co się dzieje
na poziomie kraju. Pomijając próby okiełznania pandemii, rząd praktycznie nie
funkcjonuje, opozycja pomaga organizować uliczne awantury i jak zawsze błaga
wszelkie możliwe instytucje europejskie o to, by pomogły jej odzyskać władzę,
media zajmują się walką o uzyskanie jak najlepszej pozycji na rynku w
przyszłym roku, a ja tu każdego dnia siadam przed komputerem i z coraz
mniejszą nadzieją na sukces, zastanawiam się o czym tu pisać.
I oto, proszę sobie wyobrazić, niemal
rzutem na taśmę, wpadłem na informację, że Państwowe Wydawnictwa Naukowe
ogłosiły plebiscyt na tak zwane „Młodzieżowe Słowo Roku”. Jak głosi oficjalny
komunikat, „plebiscyt ma na celu
wyłonienie najbardziej popularnych wśród młodych ludzi słów, określeń lub
wyrażeń. Młodzieżowe Słowo Roku
nie musi być nowe, slangowe ani najczęściej używane. Jury w
składzie: Marek Łaziński (Uniwersytet Warszawski), Anna Wileczek (Uniwersytet
J. Kochanowskiego w Kielcach), Ewa Kołodziejek (Uniwersytet Szczeciński),
Bartek Chaciński (Polityka) docenia istotność tematu oraz kreatywność języka w
opisywaniu rzeczywistości”.
A każdy kto ma bezpośredni kontakt z tym blogiem, czuje z pewnością, że to jest
już praktycznie cała informacja i możemy się żegnać do jutra. Tymczasem nic
podobnego. Otóż, jak się dowiadujemy, Kapituła owego plebiscytu poinformowała
właśnie, że najbardziej dziś popularne słowo „Julka”, określające przeciętną
uczestniczkę wspomnianego wcześniej Strajku Kobiet, zostaje z konkursu
wyeliminowane, ponieważ nie godzi się szydzić z poglądów. Kapituła wydała nawet
w związku z tym specjalne oświadczenie, w którym stwierdziła między innymi, że
„rzeczownik odimienny Julka/julka z Twittera pierwotnie był lekceważącą nazwą
pewnego typu zachowań, lansowania w mediach społecznościowych poglądów
liberalnych czy lewicowych bez otwartości na dyskusję. Takie osoby z pewnością
istnieją i to słowo w normalnych czasach nie powinno dziwić czy obrażać
bardziej niż zeszłoroczne słowo zwycięskie alternatywka. Jednak wraz z zaostrzeniem konfliktu
społecznego julka jest w zgłoszeniach plebiscytowych
coraz częściej definiowana w odniesieniu do poglądów, a nie zachowań. Podobną
metamorfozę przeszło określenie prawicowego aktywisty – kuc. W sytuacji, w której wyśmiewane „julki” są bite na ulicach, kapituła
plebiscytu na mocy regulaminu zdecydowała, że nie wygra słowo wyśmiewające
czyjeś poglądy. Nie będziemy przemilczać tych zgłoszeń, ale w statystyce
wyników nie uwzględnimy słów zaostrzających konflikt społeczny”.
A ja tu mam już tylko dwie
refleksje, którymi uważam za pożyteczne się podzielić. Pierwsza z nich to ta,
że ja oczywiście rozumiem postawę państwa profesorstwa plus Bartka z
„Polityki”. W końcu, nie przypominam sobie, by kiedykolwiek wcześniej popularni
Janusz i Grażyna byli wyszydzani ze względu na swoje poglądy. Poglądy, jak
wiemy są pod ochroną, natomiast Grażyna z Januszem i ich dziećmi byli tematem
doniesień medialnych z tego wyłącznie powodu, że srają na wydmach i pierdzą w
nadmorskich kebabiarniach. A zatem, podczas gdy Julki krzycząc „Kurwa” i
„Wypierdalać” wyrażają wyłącznie poglądy, to w przypadku Grażyny i Janusza poszło
o zachowania. Powtórzmy: zachowania naganne. Druga refleksja natomiast jest taka, że przeżywam dziś ciężki osobisty wstyd z tego powodu, że po tych wszystkich latach, przez ową posuchę na rynku wydarzeń,
zostałem zmuszony do tego, by na tym blogu pojawiło się nazwisko Bartek
Chaciński. Swoją drogą fakt ów najlepiej świadczy o tym, że do czasu jak się
okaże, że prezydentem Stanów Zjednoczonych zostaje jednak na drugą kadencję
Donald Trump, będzie naprawdę źle.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.