środa, 14 października 2020

Żarcik, czyli minęła dwudziesta

      W miniony weekend, jak już część z nas wie, udałem się z żoną moją do Zakopanego, gdzie większość czasu spędziliśmy dzielnie walcząc z deszczem. W niedzielne przedpołudnie kupiliśmy sobie po pelerynie za pięć złotych i wyruszyliśmy na spacer Doliną Kościeliską pod sam prawie Giewont i z powrotem, a potem, jak by tego było mało moim emerytowanym nogom, dołożyliśmy do tego spacer kolejny Drogą pod Reglami w kierunku Doliny Strążyskiej. Każdy kto tamtędy szedł wie, że owa droga, choć ogólnie rzecz biorąc dość płaska, przez niewielkie, choć nieustanne, podejścia i zejścia, potrafi zmęczyć, zwłaszcza kogoś, kto tak jak ja ma już swoje lata, w dodatku nie koniecznie spędzone na fizycznym wysiłku. Szliśmy więc sobie już jakieś pół godziny, gdy podczas kolejnego zejścia, minął nas biegacz, a ja z dziką satysfakcją w głosie wrzasnąłem za nim: „Z górki to każdy głupi potrafi!” I w tym momencie biegacz się zatrzymał spojrzał na mnie baranim wzrokiem i oto co nastąpiło dalej:

- No teraz biegnę z górki, ale chyba wcześniej musiałem jakoś na nią wbiec, co nie?


- Kiedy wcześniej? Jak myśmy tam włazili, to pana nie widzieliśmy.

- No bo jak wyście tam wchodzili to ja byłem jeszcze z tyłu.

- No ale myśmy pana nie widzieli nawet dwa kilometry wcześniej. Cały czas tu leziemy i nie widzieliśmy żywego ducha. Mieliśmy kilka ciężkich podejść i tam nikogo nie było. Dopiero teraz pana spotykamy jak pan biegnie z górki, co jak mówię, potrafi każdy głupi.

- No ale ja wyruszyłem na trasę kiedy wyście już przeszli kawał drogi i dopiero teraz was dogoniłem.

- Dopiero teraz? To chyba nie ma się pan czym chwalić. Dlatego mówię, z górki to potrafi każdy. Spróbowałby pan tak jak my wbiec pod górę.

- No ale ja wcześniej kilka razy zaliczyłem te górki.

- Chyba jednak nie za szybko, skoro dopiero teraz pana tu widzimy. Myśmy idąc wolnym krokiem doszli tu znacznie szybciej.

- No ale przecież mówię, że ja zacząłem biec długo po was.

- Jak długo?


- No nie wiem. A jak długo wy już idziecie?

- Z pół godziny?

- No wiec ja biegnę od 10 minut.

- 10 minut? Ciekawe, bo 10 minut temu też pana nie widzieliśmy.

- No ale nie mogliście mnie widzieć, bo ja wtedy byłem jeszcze w Kirach.

- W jakich Kirach? Co pan bredzi? My idziemy z Doliny Kościeliskiej.

- No ale ta wieś u ujścia Doliny nazywa się Kiry. I ja stamtąd biegnę.

- No i dobrze. Tyle że w takim razie myśmy też tam byli i też tam pana nie widzieliśmy.

- Przecież mówię, że nie mogliście mnie widzieć, bo już byliście na trasie.

- A skąd ja mogę wiedzieć, że pan nie kłamie? Od pół godziny nie widzieliśmy tu nikogo, a pan nagle na nas wyskakuje i mówi, że biegnie tuż za nami.

- Przecież nie mówię że tuż za wami. Tuż za wami byłem przez chwilę, chwilę temu, a wcześniej biegłem sam, pod górę, na dół, pod górę, znów na dół, no i wreszcie was dogoniłem.

- A ja mówię, że dogonił nas pan, bo z górki każdy głupi potrafi. A poza tym, skąd mam mieć pewność, że nie siedział pan tu w krzakach i nie czekał na nas aż się pojawimy, a potem na nas wyskoczył, udając że jest taki szybki?

- W krzakach? A po cholerę miałbym się chować w krzakach i wam coś pokazywać? Przecież ja was nawet nie znam.

- No to nie jest wcale takie pewne. Ja jestem bardzo popularnym prawicowym blogerem o imieniu Toyah, a pan pewnie nienawidzi PiS-u i chciał mi dokuczyć.

- Ja ani się polityką nie interesuję, ani o panu nie słyszałem, więc też nawet mi w głowie, by urządzać tu takie popisy.

- To czemu pan tu się popisywał, że jest taki szybki, co?

- Normalnie biegłem. Przed nikim się nie popisywałem. Nawet nie wiedziałem, że was tu spotkam.

- To ciekawe, czemu pan nie pokazał nam, jak wbiega pod górę, tylko wybrał to miejsce?

      W tym momencie biegacz chciał coś jeszcze powiedzieć, ale w końcu machnął ręką i pobiegł dalej. Więcej go nie zobaczyliśmy. W sumie ciekawe. W końcu gdzieś tam musiał być.

***

       Ktoś mnie być może teraz zapyta, skąd mi przyszedł do głowy dzisiejszy pomysł na ten wpis. Już odpowiadam. Jak już informowałem, trzy weekendowe dni spędziliśmy na wycieczce do Zakopanego, przez ten czas nawet nie zajrzeliśmy do telewizora i w pewnym momencie tak bardzo zrobiło mi się żal, że nie mogę posłuchać, jak Adrian Klarenbach rozmawia z politykami, a tam każdy z nich wręcz staje na głowie, by dostarczyć widzom odpowiedniej porcji poważnej politycznej debaty, wypełnionej jak najbardziej poważnymi argumentami, gdzie pod koniec zawsze musi się okazać, że czarne wcale nie musi być aż tak czarne, a białe tak bardzo białe, że pomyślałem, że sam sobie dostarczę rozrywki, a potem się z nią tu na blogu podzielę.

 


 

 

 

  


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...