Ponieważ
w minionych dniach pojawia się coraz więcej jak najbardziej sensownych i
wybitnie krytycznych uwag pod adresem panującego nam Prawa i Sprawiedliwości,
jako ktoś kto jest bardzo głęboko przekonany, że oto nadeszły czasy kiedy
powinniśmy być szczególnie wyczuleni na tak zwane numery na wnuczka, chciałbym
akurat – wciąż jeszcze – nie angażować się w bezpośrednią krytykę tego, co
wyprawia Prezes i jego otoczenie, ale skomentować występki tak zwanego obozu
medialnego wsparcia obozu polskiej prawicy.
Minione
trzy dni spędziłem w Zakopanem na wypoczynku i w pewnym momencie trafiłem na
komentarz na Twitterze, gdzie pewna nadzwyczaj wrażliwa osoba zaprotestowała
przeciwko wyrzucaniu komentatorowi podpisującemu się ksywką Matka Kurka, że
kiedyś był tam, a dziś jest tu. I ja i inni komentatorzy tłumaczyliśmy tej
naiwnej osobie, że Piotr Wielgucki to zwykły oszust wyposażony w nie do końca
znane nam zamierzenia – bez efektu. Ja sam, spróbowałem interweniować – efekt
ten sam. Wspomniana osoba wciąż się upierała przy tym, by nikogo nie skreślać,
każdemu dawać szansę i by o każdym myśleć bardziej dobrze niż źle.
Ktoś
ze stałych czytelników tego bloga spyta się mnie w tym momencie, co mi
strzeliło do głowy, by po latach zajmować się Matką Kurką. Otóż ja, zanim
przejdę do sedna, chciałbym oświadczyć, że nie spocznę, dopóki ten oszust
będzie, że tak to symbolicznie ujmę, chodził po wolności. A jestem pewien, że
tak jak jest dłużej być nie może, zwłaszcza w sytuacji, gdy nie tylko tydzień w
tydzień płaci mu sam Tomasz Sakiewicz, ale zaufaniem obdarza go cała masą
biednych, nic nierozumiejących obserwatorów. A w tej sytuacji proponuję swój tekst
– wydawało się błędnie, że ostatni na ten temat – jeszcze z roku 2015. Polecam,
bo jest ważny. A kiedy już z tym skończę, pozwolę sobie wziąć się za choćby
Bronisława Wildsteina i jego kolejne ordery.
Zrobiłem
wczoraj ów żart primaaprilisowy, w którym poinformowałem, że od dziś blogerzy Matka
Kurka i Toyah będą działać wspólnie na rzecz przyszłych polskich sukcesów,
trochę dlatego, że nie bardzo potrafiłem odnaleźć bardziej poważny temat na ten
dzień, ale też trochę przez to, że ja autentycznie przeżywam karierę, jaką po
prawej stronie sceny politycznej robi ostatnio Piotr Wielgucki, znany
gdzieniegdzie, jako bloger Matka Kurka. Tak czy inaczej, kiedy pisałem swoją
primaaprilisową notkę, nawet do głowy mi nie przyszło, że kiedy już minie ów
pierwszy kwietnia, ja nadal będę zajmował się nieszczęsnym Kurką. Stało się
jednak tak, że, trochę ze zwykłej ciekawości, a trochę z potrzeby znalezienia
potwierdzenia dla paru swoich przemyśleń, zajrzałem do archiwum prowadzonego
przez Wielguckiego portalu kontrowersje.net i przyznaję, że to co odkryłem,
zmienia moje dotychczasowe zdanie na jego temat o 180 stopni.
Ale skoro przy inspiracjach już jesteśmy, muszę tu
też podziękować mojemu kumplowi Tomkowi Gajkowi, za to jedno jedyne zdanie,
które zamieścił on w komentarzu pod wczorajszą notką, a mianowicie: „Co do
MK, to ma tylko jedną osobowość i jeden charakter, MK jest hejterem, w sensie
zaburzenia osobowości”. Ja to zdanie przeczytałem, odniosłem je do tekstu
„Matka Kurka palcem wytyka przeciętnego Osiejuka” i nagle zrozumiałem, że to,
co się nam zdawało dotychczas, a więc że Piotr Wielgucki to człowiek służb,
jest kompletnym nieporozumieniem. Tu nie ma żadnego spisku. To z czym mamy tu
do czynienia, to zwykłe zaburzenie charakteru. A zatem, wygląda na to, że moja
oryginalna teza, na którą z taką złością swoim tekstem zareagował Wielgucki, a
więc że on jest psychopatycznym kłamcą, choć bardzo nieprecyzyjna, była,
owszem, krokiem we właściwym kierunku. Problemem bowiem – powtórzmy to raz
jeszcze za Gajkiem – jest charakter.
Jak mówię, znaczną część wolnego czasu spędziłem
wczoraj na przeglądaniu tekstów Matki Kurki z lat 2008-2010 i przyznaję, że nie
żałuję ani jednej minuty poświęconej temu zajęciu. Ja oczywiście biorę pod
uwagę, że on mnie tu oszukał, jednak na tyle, na ile jestem w stanie oceniać
rzeczywistość, tam każde słowo jest absolutnie i do końca szczere. Ja czytałem
wiele tekstów, które stanowiły mniej lub bardziej udaną prowokację i wydaje mi
się, że nie mam większego problemu z rozróżnianiem pomiędzy tym co szczere, a
co już nie tak bardzo. Kiedy się jednak prześledzi drogę, jaką Piotr Wielgucki
przeszedł od nieprzytomnego wręcz atakowania Kaczyńskich, PiS-u, Polski,
polskiego antysemityzmu, polskiego zdziczenia, czy wreszcie prostego
katolicyzmu, do tego, co mamy dziś, widzimy, że on był szczery zawsze. A nie
łudźmy się. Ta droga wcale nie była tak prosta, że wyznacza ją wyłącznie data
10 kwietnia.
Co Wielgucki miał w sercu w roku 2008 wiemy już z
tekstu opublikowanego tu wczoraj. Popatrzmy więc teraz, co temu człowiekowi
przydarzyło się w grudniu 2009 roku, tuż przed Świętami Bożego Narodzenia:
„Wyobraźcie sobie faceta, który mógł mieć każdą
kobietę w swoim otoczeniu, bez najmniejszego wysiłku, mógł korzystać i
przebierać do woli, ale taki miał twardy charakter, że zapanował nad tym, nad
czym żadnemu facetowi panować niepodobna. Za ten jeden wyczyn bije Chrystusowi
pokłony i nie czuję się godnym sznurować sandałów u jego wstrzemięźliwych
sandałów. Brzmi jak żart, jednak wcale żartem nie jest, poświęcić się tak
swojej misji, aby uwolnić się od kaprysów penisa, od podświadomości, od
skonsumowanych erekcji, to jest wielkość, to jest geniusz i męskość o jakiej
każdy pantoflarz może tylko pomarzyć. Chrystus ujarzmił pożądanie, coś co
pochłania 96% nędznej egzystencji męskiej, prosty męski organizm jest tak
właśnie skonstruowany, 96% myślenia o dupie, 4% o III zasadzie termodynamiki i
II prędkości kosmicznej. 96% czasu spędzonego na podniecaniu się kawałkiem cycka,
96% czasu zmarnowanego na obracaniu głowy wokół każdego falującego tyłeczka i
4% na myśli, czyny i pożyteczny wysiłek, 4% na ‘Makbeta’.
Dlaczego Chrystus zaszedł tak wysoko,
tak daleko i trwać będzie wiecznie? Dlaczego jego dzieło jest nieśmiertelne, a
on sam nazywany Bogiem? Dlatego, że to pierwszy i jak na razie ostatni facet,
który potrafił co najmniej odwrócić proporcje, 96% czasu, myślenia i wysiłku
poświęcał na to, aby ścigać się z Bogiem nie własnym penisem. Chrystus jest
moim mistrzem, jest moim Bogiem, wierzę w Chrystusa i nigdy nie przestanę,
postać Chrystusa powinna być archetypem każdego macho, tak właśnie należy
pojmować męskość.
Mężczyzna jako dostarczyciel
wielokrotnego orgazmu jest ziemskim, żałosnym niebytem, ściąganie się na
wielkości i sprawności organu służącego do odcedzania toksyn z organizmu, jest
sportem dla gówniarzy. Chrystus zapanował na męskością i uczynił to w stylu,
który zawstydza Boga. Tylko za ten wyczyn Chrystus jest nieśmiertelny, a
przecież dokonał wielu rzeczy, których nie da się wytłumaczyć inaczej niż
Bogiem. Przeprowadzenie bezkrwawej rewolucji społecznej, przewartościowanie
skostniałego starotestamentowego zamordyzmu, braku tolerancji i zacofania.
Chrystus był pierwszym Żydem, który dotykał kobiety pozbawioną seksualności
czułością i nie pytał, czy białogłowa miesiączkuje, co dla ciemnego,
konserwatywnego Żyda było grzechem. Zacofany starotestamentowy Żyd wierzył, że
dotykając kobiety, która ma okres nie pójdzie do nieba, a jeśli już dotknął
musiał uczynić wiele pogańskich obrzędów, by zmyć z siebie nieczystość. Z takim
zacofaniem zmierzył się Chrystus i poszły za nim miliony. Chrystus skupił wokół
siebie wszelkie pogardzane mniejszości, ladacznica była dla niego materiałem na
świętą, złodziej i przestępca na kapłana, biedak na przyjaciela Boga, celnik na
uczciwego, bezinteresownego filantropa. Chrystus wyprzedzał swoją epokę o
więcej niż 2000 lat, zburzył stare i zbudował nowe, trwałe i nieśmiertelne.
Sprzeciwił się własnemu narodowi, własnej kulturze, własnej tradycji, został
znienawidzonym banitą, ale wygrał. Jego rodacy, jego bracia i siostry sprzedali
go rzymskiemu okupantowi, wydali na tortury i na okrutną śmierć, bo nie
rozumieli w swojej głupocie, że mają do czynienia z Bogiem”.
A zatem, mamy tekst o tym, by braci Kaczyńskich, gdy
już zdechną, grzebać jak najdalej od miejsca, gdzie żeruje Wielgucki, rok
później to niezwykłe wyznanie wiary, a niespełna cztery miesiące później
przychodzi owa straszna sobota i Wielgucki pisze tak:
„Na Lecha Kaczyńskiego miałem głosować, nie była
to żadna prowokacja, nie był to zabieg pod klikalność, to była moja głęboko
przemyślana decyzja. Nie zagłosuję i wiem za co ta kara. Ta kara jest za
wieloletnie patrzenie tylko i wyłącznie na ludzkie wady. Mam taką cechę,
Lechowi Kaczyńskiemu zebrało się najbardziej, może tylko jego brat dostał
więcej. Nie jestem wierzący, nie jestem przesądny, ale do czasu do czasu do
mojej cynicznej, racjonalnej głowy docierają znaki, które nie mówią, ale
krzyczą.
Dzisiejsza tragedia wykrzyczała mi, że
człowiek nie brzmi prosto, że życie ludzkie zostało opisane na milion sposobów,
ale samo życie ciągle dodaje nowe wersy, na które nie wpadłby żaden
śmiertelnik. Marnie wygląda wszystko, tysiące tekstów, setki interpretacji,
tony emocji, spory żałosne, noty nędzne i wybitne.
Zapala się prawy silnik, albo przejeżdża
TiR, rośnie guz na nerce, za rogiem nóż w plecy, albo spektakularnie na grobami
20 tysięcy ginie 88. Za kilka dni góra tygodni będą padać takie zdania: ‘No i
co z tego, trzeba żyć dalej, a Kaczyński był taki jaki był, nie obchodzi mnie,
że zginął, żadnego PiS, żadnych Kaczyńskich’. Nie wiemy jaki był, pisałem o
Kaczyńskim wiele lat i nie wiem jaki był, trzeba żyć dalej, ale dla mnie życie
ma znów inny smak, znów mi się przestawiły tory, choć jeszcze wczoraj byłem
pewien dokąd jadę i jakie kolejne odwiedzę stacje. Jest mi nie tak, jest mi
bardzo nie tak, nie muszę robić niczego na siłę, samo mi się z całego mnie
wyrywa: ‘Moje kondolencje, moje współczucie, moje przygnębienie, moja
bezsilność’".
A więc mamy kolejny krok, tyle że gdyby ktoś myślał,
że oto nastąpiło Nawrócenie, niech rzuci okiem na tekst kolejny, z tego samego
miesiąca, zaledwie kilka dni po Tragedii:
„W jednym radzieckim samolocie nie pierwszy i
pewnie nie ostatni raz poleciało 88 oficjeli, chociaż nie na miejscu lądowania,
ale na miejscu startu komunikaty meteorologiczne pukały się w czoło. Polski
prezydent według protokołu dyplomatycznego wrócił w trumnie, towarowym
wojskowym samolotem, takim samym jaki się rozbił niedawna z 30 polskimi dowódcami.
Następnie zapakowano trumnę do karawanu, trzeba wyjaśnić kwestię przetargu i
przewieziono zwłoki w takim tempie i po tych samych dziurach, jakimi każdego
dnia jeżdżą niemieckie samochody pozbawione TUV. Płaczemy 4 dzień, wiemy już
ponad wszelką wątpliwość, że to Kaczyński kazał zabić wszystkich i nawet się
nie zająknął, bo takie miał chore ambicje. Jeden ksiądz z Przemyśla powiedział,
że Tusk też się mógł zabić i skład na tym samym radzieckim pokładzie miał wcale
nie gorszy. Kto inny mówi o bandycie Kaczyńskim, kto inny chce zabić księdza z
Przemyśla, to się u nas nazywa debata miedzy opcjami. I teraz jest
najważniejsze, abyśmy zapomnieli o tych wszystkich drobnostkach, co tu dużo
mówić, o tej demagogii, kto ile zarabia i na co jak długo czeka. Teraz najważniejsze
są wnioski, a wnioski są takie. Jak nie pogonimy tego Niemca Tuska i nie
wykończymy tego gnoma Kaczyńskiego, jak nie zajebiemy Niesiołowskiego z
Bartoszewskim, jak nie dopierdolimy Kurskiemu z Bielanem, jak nie obesramy
Wałęsy, jak nie zglanujemy bufetowej Gronkiewicz, jak nie wyrwiemy jaj agentowi
Sikorskiemu, jak nie obetniemy cycków agentce Gilowskiej, jak nie zakopiemy
żywcem Balcerowicza i nie pozwolimy na katolickim cmentarzu pochować Skrzypka,
jak nie damy całej władzy rudym, jak w końcu nie pozwolimy rządzić Polakom, to
się w tej jebanej Polsce z tymi skurwysynami Polakami nic i za chuja nie
zmieni. Najpierw musimy się zajebać na śmierć kurwa nasza mać i dopiero, żeby
Polska będzie Wolska 3 razy po 15 w IV popisowej rewolucji wypalanej żelazem
miłości do polityki korupcji. Amen kurwa”.
No i mam dzień dzisiejszy. Spójrzmy dokąd Piotr
Wielgucki doszedł po latach tułaczki:
„Bronek chwali się na lewo i prawo, że jest
człowiekiem WSI, z jednej strony to efekt paniki, z drugiej pewności siebie. Takie
egzotyczne i na pozór nierealne połączenie występuje w fazie schyłkowej lalki.
Nastąpiło zmęczenie materiału i za nim opór materii. Bronek nie chce się
stawiać, on trzeszczy i sztywnieje sam z siebie, przez zmusza sterujących do
wychylania się za kurtyny. Coś mu tam poprawią, coś naoliwią i dalej próbują
grać […]
W największym skrócie hasło wyborcze
Bronka brzmi: ‘Możecie mi skoczyć, za mną stoi WSI’. Za ostro, nieefektywnie,
bezsensownie i przede wszystkim z narażaniem poważnych interesów działa marionetka
z Budy Ruskiej. Z tej przyczyny mistrzowie z WSI zamiast realizować cele i
zadania, tłumaczą się widowni. Cała akcja ze Skokami i próba wciągnięcia śp.
Lecha Kaczyńskiego do afery, jest niczym innym jak odwracaniem uwagi od
kolejnych nieudanych fikołków laleczki”.
Ja nie mam ochoty komentować tego co wyżej zdanie po
zdaniu. Chciałem jedynie jeszcze raz zwrócić uwagę na to, o czym w swoim
komentarzu napisał Tomek Gajek: w każdym z wyżej przedstawionych przykładów
mamy do czynienia z czystym, niczym nieskażonym hejtem, który w dodatku na tym
poziomie emocji – zwróćmy uwagę na to, że poziomie wyjątkowo stałym i
niewzruszonym – musi świadczyć o tym, że nie mamy do czynienia z prowokację,
ale wyłącznie z tak zwanym „przypadkiem”. I uważam, że to wszystko, co należy
powiedzieć w tym temacie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.