wtorek, 13 października 2020

O prowokatorach i oszustach raz jeszcze i pewnie nie ostatni

Ponieważ w minionych dniach pojawia się coraz więcej jak najbardziej sensownych i wybitnie krytycznych uwag pod adresem panującego nam Prawa i Sprawiedliwości, jako ktoś kto jest bardzo głęboko przekonany, że oto nadeszły czasy kiedy powinniśmy być szczególnie wyczuleni na tak zwane numery na wnuczka, chciałbym akurat – wciąż jeszcze – nie angażować się w bezpośrednią krytykę tego, co wyprawia Prezes i jego otoczenie, ale skomentować występki tak zwanego obozu medialnego wsparcia obozu polskiej prawicy.

Minione trzy dni spędziłem w Zakopanem na wypoczynku i w pewnym momencie trafiłem na komentarz na Twitterze, gdzie pewna nadzwyczaj wrażliwa osoba zaprotestowała przeciwko wyrzucaniu komentatorowi podpisującemu się ksywką Matka Kurka, że kiedyś był tam, a dziś jest tu. I ja i inni komentatorzy tłumaczyliśmy tej naiwnej osobie, że Piotr Wielgucki to zwykły oszust wyposażony w nie do końca znane nam zamierzenia – bez efektu. Ja sam, spróbowałem interweniować – efekt ten sam. Wspomniana osoba wciąż się upierała przy tym, by nikogo nie skreślać, każdemu dawać szansę i by o każdym myśleć bardziej dobrze niż źle.

Ktoś ze stałych czytelników tego bloga spyta się mnie w tym momencie, co mi strzeliło do głowy, by po latach zajmować się Matką Kurką. Otóż ja, zanim przejdę do sedna, chciałbym oświadczyć, że nie spocznę, dopóki ten oszust będzie, że tak to symbolicznie ujmę, chodził po wolności. A jestem pewien, że tak jak jest dłużej być nie może, zwłaszcza w sytuacji, gdy nie tylko tydzień w tydzień płaci mu sam Tomasz Sakiewicz, ale zaufaniem obdarza go cała masą biednych, nic nierozumiejących obserwatorów. A w tej sytuacji proponuję swój tekst – wydawało się błędnie, że ostatni na ten temat – jeszcze z roku 2015. Polecam, bo jest ważny. A kiedy już z tym skończę, pozwolę sobie wziąć się za choćby Bronisława Wildsteina i jego kolejne ordery.

 

 

       Zrobiłem wczoraj ów żart primaaprilisowy, w którym poinformowałem, że od dziś blogerzy Matka Kurka i Toyah będą działać wspólnie na rzecz przyszłych polskich sukcesów, trochę dlatego, że nie bardzo potrafiłem odnaleźć bardziej poważny temat na ten dzień, ale też trochę przez to, że ja autentycznie przeżywam karierę, jaką po prawej stronie sceny politycznej robi ostatnio Piotr Wielgucki, znany gdzieniegdzie, jako bloger Matka Kurka. Tak czy inaczej, kiedy pisałem swoją primaaprilisową notkę, nawet do głowy mi nie przyszło, że kiedy już minie ów pierwszy kwietnia, ja nadal będę zajmował się nieszczęsnym Kurką. Stało się jednak tak, że, trochę ze zwykłej ciekawości, a trochę z potrzeby znalezienia potwierdzenia dla paru swoich przemyśleń, zajrzałem do archiwum prowadzonego przez Wielguckiego portalu kontrowersje.net i przyznaję, że to co odkryłem, zmienia moje dotychczasowe zdanie na jego temat o 180 stopni.

      Ale skoro przy inspiracjach już jesteśmy, muszę tu też podziękować mojemu kumplowi Tomkowi Gajkowi, za to jedno jedyne zdanie, które zamieścił on w komentarzu pod wczorajszą notką, a mianowicie: „Co do MK, to ma tylko jedną osobowość i jeden charakter, MK jest hejterem, w sensie zaburzenia osobowości”. Ja to zdanie przeczytałem, odniosłem je do tekstu „Matka Kurka palcem wytyka przeciętnego Osiejuka” i nagle zrozumiałem, że to, co się nam zdawało dotychczas, a więc że Piotr Wielgucki to człowiek służb, jest kompletnym nieporozumieniem. Tu nie ma żadnego spisku. To z czym mamy tu do czynienia, to zwykłe zaburzenie charakteru. A zatem, wygląda na to, że moja oryginalna teza, na którą z taką złością swoim tekstem zareagował Wielgucki, a więc że on jest psychopatycznym kłamcą, choć bardzo nieprecyzyjna, była, owszem, krokiem we właściwym kierunku. Problemem bowiem – powtórzmy to raz jeszcze za Gajkiem – jest charakter.

      Jak mówię, znaczną część wolnego czasu spędziłem wczoraj na przeglądaniu tekstów Matki Kurki z lat 2008-2010 i przyznaję, że nie żałuję ani jednej minuty poświęconej temu zajęciu. Ja oczywiście biorę pod uwagę, że on mnie tu oszukał, jednak na tyle, na ile jestem w stanie oceniać rzeczywistość, tam każde słowo jest absolutnie i do końca szczere. Ja czytałem wiele tekstów, które stanowiły mniej lub bardziej udaną prowokację i wydaje mi się, że nie mam większego problemu z rozróżnianiem pomiędzy tym co szczere, a co już nie tak bardzo. Kiedy się jednak prześledzi drogę, jaką Piotr Wielgucki przeszedł od nieprzytomnego wręcz atakowania Kaczyńskich, PiS-u, Polski, polskiego antysemityzmu, polskiego zdziczenia, czy wreszcie prostego katolicyzmu, do tego, co mamy dziś, widzimy, że on był szczery zawsze. A nie łudźmy się. Ta droga wcale nie była tak prosta, że wyznacza ją wyłącznie data 10 kwietnia.

      Co Wielgucki miał w sercu w roku 2008 wiemy już z tekstu opublikowanego tu wczoraj. Popatrzmy więc teraz, co temu człowiekowi przydarzyło się w grudniu 2009 roku, tuż przed Świętami Bożego Narodzenia:

Wyobraźcie sobie faceta, który mógł mieć każdą kobietę w swoim otoczeniu, bez najmniejszego wysiłku, mógł korzystać i przebierać do woli, ale taki miał twardy charakter, że zapanował nad tym, nad czym żadnemu facetowi panować niepodobna. Za ten jeden wyczyn bije Chrystusowi pokłony i nie czuję się godnym sznurować sandałów u jego wstrzemięźliwych sandałów. Brzmi jak żart, jednak wcale żartem nie jest, poświęcić się tak swojej misji, aby uwolnić się od kaprysów penisa, od podświadomości, od skonsumowanych erekcji, to jest wielkość, to jest geniusz i męskość o jakiej każdy pantoflarz może tylko pomarzyć. Chrystus ujarzmił pożądanie, coś co pochłania 96% nędznej egzystencji męskiej, prosty męski organizm jest tak właśnie skonstruowany, 96% myślenia o dupie, 4% o III zasadzie termodynamiki i II prędkości kosmicznej. 96% czasu spędzonego na podniecaniu się kawałkiem cycka, 96% czasu zmarnowanego na obracaniu głowy wokół każdego falującego tyłeczka i 4% na myśli, czyny i pożyteczny wysiłek, 4% na ‘Makbeta’.

Dlaczego Chrystus zaszedł tak wysoko, tak daleko i trwać będzie wiecznie? Dlaczego jego dzieło jest nieśmiertelne, a on sam nazywany Bogiem? Dlatego, że to pierwszy i jak na razie ostatni facet, który potrafił co najmniej odwrócić proporcje, 96% czasu, myślenia i wysiłku poświęcał na to, aby ścigać się z Bogiem nie własnym penisem. Chrystus jest moim mistrzem, jest moim Bogiem, wierzę w Chrystusa i nigdy nie przestanę, postać Chrystusa powinna być archetypem każdego macho, tak właśnie należy pojmować męskość.

Mężczyzna jako dostarczyciel wielokrotnego orgazmu jest ziemskim, żałosnym niebytem, ściąganie się na wielkości i sprawności organu służącego do odcedzania toksyn z organizmu, jest sportem dla gówniarzy. Chrystus zapanował na męskością i uczynił to w stylu, który zawstydza Boga. Tylko za ten wyczyn Chrystus jest nieśmiertelny, a przecież dokonał wielu rzeczy, których nie da się wytłumaczyć inaczej niż Bogiem. Przeprowadzenie bezkrwawej rewolucji społecznej, przewartościowanie skostniałego starotestamentowego zamordyzmu, braku tolerancji i zacofania. Chrystus był pierwszym Żydem, który dotykał kobiety pozbawioną seksualności czułością i nie pytał, czy białogłowa miesiączkuje, co dla ciemnego, konserwatywnego Żyda było grzechem. Zacofany starotestamentowy Żyd wierzył, że dotykając kobiety, która ma okres nie pójdzie do nieba, a jeśli już dotknął musiał uczynić wiele pogańskich obrzędów, by zmyć z siebie nieczystość. Z takim zacofaniem zmierzył się Chrystus i poszły za nim miliony. Chrystus skupił wokół siebie wszelkie pogardzane mniejszości, ladacznica była dla niego materiałem na świętą, złodziej i przestępca na kapłana, biedak na przyjaciela Boga, celnik na uczciwego, bezinteresownego filantropa. Chrystus wyprzedzał swoją epokę o więcej niż 2000 lat, zburzył stare i zbudował nowe, trwałe i nieśmiertelne. Sprzeciwił się własnemu narodowi, własnej kulturze, własnej tradycji, został znienawidzonym banitą, ale wygrał. Jego rodacy, jego bracia i siostry sprzedali go rzymskiemu okupantowi, wydali na tortury i na okrutną śmierć, bo nie rozumieli w swojej głupocie, że mają do czynienia z Bogiem”.

      A zatem, mamy tekst o tym, by braci Kaczyńskich, gdy już zdechną, grzebać jak najdalej od miejsca, gdzie żeruje Wielgucki, rok później to niezwykłe wyznanie wiary, a niespełna cztery miesiące później przychodzi owa straszna sobota i Wielgucki pisze tak:

Na Lecha Kaczyńskiego miałem głosować, nie była to żadna prowokacja, nie był to zabieg pod klikalność, to była moja głęboko przemyślana decyzja. Nie zagłosuję i wiem za co ta kara. Ta kara jest za wieloletnie patrzenie tylko i wyłącznie na ludzkie wady. Mam taką cechę, Lechowi Kaczyńskiemu zebrało się najbardziej, może tylko jego brat dostał więcej. Nie jestem wierzący, nie jestem przesądny, ale do czasu do czasu do mojej cynicznej, racjonalnej głowy docierają znaki, które nie mówią, ale krzyczą.

Dzisiejsza tragedia wykrzyczała mi, że człowiek nie brzmi prosto, że życie ludzkie zostało opisane na milion sposobów, ale samo życie ciągle dodaje nowe wersy, na które nie wpadłby żaden śmiertelnik. Marnie wygląda wszystko, tysiące tekstów, setki interpretacji, tony emocji, spory żałosne, noty nędzne i wybitne.

Zapala się prawy silnik, albo przejeżdża TiR, rośnie guz na nerce, za rogiem nóż w plecy, albo spektakularnie na grobami 20 tysięcy ginie 88. Za kilka dni góra tygodni będą padać takie zdania: ‘No i co z tego, trzeba żyć dalej, a Kaczyński był taki jaki był, nie obchodzi mnie, że zginął, żadnego PiS, żadnych Kaczyńskich’. Nie wiemy jaki był, pisałem o Kaczyńskim wiele lat i nie wiem jaki był, trzeba żyć dalej, ale dla mnie życie ma znów inny smak, znów mi się przestawiły tory, choć jeszcze wczoraj byłem pewien dokąd jadę i jakie kolejne odwiedzę stacje. Jest mi nie tak, jest mi bardzo nie tak, nie muszę robić niczego na siłę, samo mi się z całego mnie wyrywa: ‘Moje kondolencje, moje współczucie, moje przygnębienie, moja bezsilność’".

      A więc mamy kolejny krok, tyle że gdyby ktoś myślał, że oto nastąpiło Nawrócenie, niech rzuci okiem na tekst kolejny, z tego samego miesiąca, zaledwie kilka dni po Tragedii:

W jednym radzieckim samolocie nie pierwszy i pewnie nie ostatni raz poleciało 88 oficjeli, chociaż nie na miejscu lądowania, ale na miejscu startu komunikaty meteorologiczne pukały się w czoło. Polski prezydent według protokołu dyplomatycznego wrócił w trumnie, towarowym wojskowym samolotem, takim samym jaki się rozbił niedawna z 30 polskimi dowódcami. Następnie zapakowano trumnę do karawanu, trzeba wyjaśnić kwestię przetargu i przewieziono zwłoki w takim tempie i po tych samych dziurach, jakimi każdego dnia jeżdżą niemieckie samochody pozbawione TUV. Płaczemy 4 dzień, wiemy już ponad wszelką wątpliwość, że to Kaczyński kazał zabić wszystkich i nawet się nie zająknął, bo takie miał chore ambicje. Jeden ksiądz z Przemyśla powiedział, że Tusk też się mógł zabić i skład na tym samym radzieckim pokładzie miał wcale nie gorszy. Kto inny mówi o bandycie Kaczyńskim, kto inny chce zabić księdza z Przemyśla, to się u nas nazywa debata miedzy opcjami. I teraz jest najważniejsze, abyśmy zapomnieli o tych wszystkich drobnostkach, co tu dużo mówić, o tej demagogii, kto ile zarabia i na co jak długo czeka. Teraz najważniejsze są wnioski, a wnioski są takie. Jak nie pogonimy tego Niemca Tuska i nie wykończymy tego gnoma Kaczyńskiego, jak nie zajebiemy Niesiołowskiego z Bartoszewskim, jak nie dopierdolimy Kurskiemu z Bielanem, jak nie obesramy Wałęsy, jak nie zglanujemy bufetowej Gronkiewicz, jak nie wyrwiemy jaj agentowi Sikorskiemu, jak nie obetniemy cycków agentce Gilowskiej, jak nie zakopiemy żywcem Balcerowicza i nie pozwolimy na katolickim cmentarzu pochować Skrzypka, jak nie damy całej władzy rudym, jak w końcu nie pozwolimy rządzić Polakom, to się w tej jebanej Polsce z tymi skurwysynami Polakami nic i za chuja nie zmieni. Najpierw musimy się zajebać na śmierć kurwa nasza mać i dopiero, żeby Polska będzie Wolska 3 razy po 15 w IV popisowej rewolucji wypalanej żelazem miłości do polityki korupcji. Amen kurwa”.

      No i mam dzień dzisiejszy. Spójrzmy dokąd Piotr Wielgucki doszedł po latach tułaczki:

Bronek chwali się na lewo i prawo, że jest człowiekiem WSI, z jednej strony to efekt paniki, z drugiej pewności siebie. Takie egzotyczne i na pozór nierealne połączenie występuje w fazie schyłkowej lalki. Nastąpiło zmęczenie materiału i za nim opór materii. Bronek nie chce się stawiać, on trzeszczy i sztywnieje sam z siebie, przez zmusza sterujących do wychylania się za kurtyny. Coś mu tam poprawią, coś naoliwią i dalej próbują grać […]

W największym skrócie hasło wyborcze Bronka brzmi: ‘Możecie mi skoczyć, za mną stoi WSI’. Za ostro, nieefektywnie, bezsensownie i przede wszystkim z narażaniem poważnych interesów działa marionetka z Budy Ruskiej. Z tej przyczyny mistrzowie z WSI zamiast realizować cele i zadania, tłumaczą się widowni. Cała akcja ze Skokami i próba wciągnięcia śp. Lecha Kaczyńskiego do afery, jest niczym innym jak odwracaniem uwagi od kolejnych nieudanych fikołków laleczki”.

      Ja nie mam ochoty komentować tego co wyżej zdanie po zdaniu. Chciałem jedynie jeszcze raz zwrócić uwagę na to, o czym w swoim komentarzu napisał Tomek Gajek: w każdym z wyżej przedstawionych przykładów mamy do czynienia z czystym, niczym nieskażonym hejtem, który w dodatku na tym poziomie emocji – zwróćmy uwagę na to, że poziomie wyjątkowo stałym i niewzruszonym – musi świadczyć o tym, że nie mamy do czynienia z prowokację, ale wyłącznie z tak zwanym „przypadkiem”. I uważam, że to wszystko, co należy powiedzieć w tym temacie. 



 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...