piątek, 2 października 2020

Czy czarne osoby niebinarne zaśmiecają Planetę

Dziś może przedstawię tu swój najnowszy felieton dla „Warszawskiej Gazety”, może nieco poważniejszy niż się ostatnio przyzwyczailiśmy, ale w końcu raz na jakiś czas nie zaszkodzi.      

 

Pamiętam jak przed wielu laty rozmawiałem z kolegą ateistą. W pewnym momencie zapytałem kolegę, czy chciałby założyć rodzinę i mieć dzieci, a kiedy mi odpowiedział, że owszem, zadałem pytanie, które wydało mi się wówczas najbardziej logiczne: Po co? Po co mu rodzina, a już zwłaszcza dzieci, gdy jego zdaniem w życiu nie chodzi o nic innego jak przeżyć ten mikroułamek wieczności i umrzeć? Jeśli się bowiem zastanowić, to możliwości są dwie: albo skazujemy się najpierw na bezsensowne cierpienie i strach przed nicością, albo używamy życia póki można, a na starość prosimy o zastrzyk. Jeśli człowiek ma dzieci, przede wszystkim o używaniu życia mowy nie ma, natomiast albo owe niewinne istoty skazuje się na wspomniane bezsensowne cierpienie, a siebie na wszelkiego rodzaju kłopoty, również finansowe, albo za tym stoi kompletnie bezmyślna inwestycja, dla której nie ma usprawiedliwienia. Kolega, proszę sobie wyobrazić, zadumał się przez chwilę i nic na to nie odpowiedział.

       A ja dziś po latach myślę sobie, że on miał okropnego pecha, że tamtą rozmowę prowadził przed laty, kiedy nawet jeśli już gdzieś tam się rodziła, to jeszcze nie była wystarczająco popularna nowoczesna myśl o nazwie „antynatalizm”. Na czym to coś polega? Otóż osoby zainteresowane twierdzą, że najlepiej dla człowieka jest się nie narodzić, a jeśli już, to jak najszybciej umrzeć, bo w sytuacji w jakiej się wszyscy znaleźliśmy, nie ma mowy o jakimkolwiek szczęściu. Tu zresztą antynataliści okazali się znacznie bardziej konsekwentni niż starzy ateiści: tamci przynajmniej uważali, że zanim się zestarzeją i odbiorą sobie życie, pieniądze, alkohol, kobiety i dobra zabawa pozwolą im się na chwilę życiem upoić, dziś natomiast chodzi już tylko o doprowadzenie świata do autodestrukcji.

         Jeśli ktoś myśli, że ja żartuję lub w najlepszym wypadku przesadzam, chciałbym zwrócić uwagę, że w tych dniach w Kanadzie ruszyła zakrojona na bardzo szeroką skalę kampania, prowadzona przez organizację pod nazwą „Jedna Planeta, Jedno Dziecko”, której celem, jak sama nazwa wskazuje, jest doprowadzenie do tego, by ludzie wydawali na świat tylko jedno dziecko. Osoby za ową kampanią stojące wprawdzie udają, że im chodzi wyłącznie o to, by nasze ulice nie były tak zakorkowane, a świat zrobił się na tyle przestronny, by ludzie, zwierzęta i rośliny zaczęły wreszcie żyć w pełnej symbiozie, ale my oczywiście wiemy, że na końcu tego planu stoi koniec prawdziwy, a za nim przekonanie o tym, że lepiej nam się było nie narodzić.

          A ja mam już tylko nadzieję, że w tej wojnie ideologicznej, która jest obecnie prowadzona na tak wielu frontach, przyjdzie ktoś odpowiednio ważny i zapyta: A co z Czarnymi, których życie podobno ma przecież znaczenie? By już nie wspomnieć o osobach niebinarnych. Oni też się mają przestać rodzić? No, no. Tu jednak zachęcałbym do pewnej ostrożności.  




1 komentarz:

  1. Jak się to gdzieniegdzie pisze, Chimeryka. Z tym, że Chińczycy są już mądrzejsi

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...