Jeszcze w czasach gdy brałem aktywny udział w
targach książki, pamiętam jak pewnego razu w Arkadach Kubickiego podszedł do
stoiska czytelnik, wziął do ręki moją książkę o muzyce, przejrzał i zapytał
mnie jakie ja mam kompetencje by zajmować się tym tematem. Ponieważ z tego
pytania zrozumiałem, że chodzi mu o muzyczne wykształcenie, odpowiedziałem, że
moje kompetencje są zbliżone do tych jakie prezentują Wojciech Mann, Piotr
Kaczkowski, Marek Sierocki, czy Marek Niedźwiecki, tyle że wzmocnione przez coś
co się nazywa wrażliwością oraz osłuchaniem. Czy moje wyjaśnienie owemu panu
się spodobało, czy nie, tego nie wiem, bo on zaledwie pokiwał głową i się
oddalił, natomiast owa przygoda pozostaje w mojej pamięci i powiem szczerze że
z każdą chwilą coraz częściej każe mi się zastanawiać nad pewnym bardzo
powszechnym zjawiskiem – o którym tu swoją drogą już kilka razy było – a
mianowicie potęgą autorytetu.
A problem polega na tym, że wbrew temu
co wydawało się wspomnianemu czytelnikowi, jemu tak naprawdę wcale nie chodziło
o to, jakie ja mam kompetencje, by pisać o muzyce, ale kto mnie w tej kwestii
skutecznie autoryzuje. Kompetencje bowiem, gdy chodzi o coś tak
niedookreślonego jak literatura, muzyka, film, czy sztuki plastyczne, tak
naprawdę nie mają i nigdy nie miały żadnego znaczenia. Trzymając się już może
tylko muzyki, i dla uproszczenia tylko tej współczesnej, proszę zwrócić uwagę,
że tak naprawdę owych pereł jest tam naprawdę niewiele. Nawet gdy chodzi o
artystów wybitnych, oni też mieli swoje lepsze i gorsze chwile. Artystów którzy
przez swój cały okres twórczości nie mieli chwili spadku formy, można policzyć
na palcach jednej ręki. Nawet Beatlesi, nawet The Smiths, nawet Dylan od czasu
do czasu wypuścili coś, co mógł wypuścić dosłownie każdy.
No ale dobrze, nawet jeśli któryś z nich
potrafił stworzyć tę jedną przysłowiową perłę, to chwała mu. Niech mu to świat
pamięta, jak się pamięta to jedno zasadzone drzewo, jeden postawiony dom i
jednego poczętego syna. Zdecydowana większość to wyłącznie efekt owej wspomnianej
przeze mnie autoryzacji. I teraz, skoro rozmawiamy o tym co komu wolno i kogo
należy słuchać, chciałbym powiedzieć, że jedyne co możemy zrobić, to zaopatrzyć
się w swoją własną wrażliwość i wiarę w siebie, i owszem, słuchać wszystkich,
ale ze stałą świadomością, że ostateczną decyzję podejmujemy sami za siebie i
nikomu nic do tego. Najgorszą rzeczą jaką możemy zrobić to zdać się na
niesławny, publikowany kiedyś, o ile dobrze pamiętam, przez „Newsweeka” tak
zwany „poradnik inteligentna”, gdzie ludzie jak najbardziej autoryzowani przez
inne autorytety tłumaczyły nam, co mamy myśleć jeśli zależy nam na tym, by
pozostać w Kręgu.
To o czym piszę, jak mówię, chodzi mi po
głowie od lat i z bólem serca stwierdzam, że przez cały ten czas nie potrafiłem
znaleźć odpowiedniego przykładu, który by mógł skutecznie zilustrować ową
prawdę. I oto, proszę sobie wyobrazić, że w tych dniach pewną karierę w
Internecie zrobił obraz artystki o nazwisku Agata Bogacka, jednak powodem owej
kariery nie był jej talent, lecz fakt że jedna z jej prac, przedstawiająca
sikającą kobietę, poszła za 118 tys. zł. Ja oczywiście biorę pod uwagę, że ta
suma, zdecydowanie wygórowana, została wyłożona z cudzych pieniędzy, a chodziło
nie o to, by się owym obrazkiem zachwycać, tylko w ten sposób wypromować pewien
typ wrażliwości, a co za tym idzie, zrobić więcej miejsca dla pewnego typu
ideologii. Jestem jednak pewien, że są wśród nas ludzie, którzy są szczerze
przekonani, że obraz Bogackiej jest naprawdę piękny, a kto wie, czy też nie
stanowi prawdziwego dzieła sztuki, i którzy gdyby tylko mieli odpowiednie
możliwości finansowe, to by sobie to kupili choćby i za 20 tysięcy. Dlaczego?
Bo tak to właśnie działa. I to działa na wszelkich możliwych płaszczyznach, o
których mówimy że są nie do końca wymierne. Nikt z nas nie kupi spodni, gdzie
jedna nogawka jest dłuższa od drugiej, butów z odłażącą podeszwą, czy domu z
przeciekającym dachem – choć kto wie, na co ludzie są gotowi w dzisiejszych
czasach – natomiast we wszystkich innych dziedzinach, wystarczy tylko zapoznać
się z opinią mądrzejszych.
No ale popatrzmy może na wspomniany obrazek. Kobieta oddaje mocz:
No i ktoś mnie w tym momencie, śladem tamtego czytelnika, zapyta, jakie ja mam kompetencje, żeby oceniać Bogacką. Czy ja może sam potrafię ładnie rysować, czy może ukończyłem odpowiednie studia, czy wreszcie obracam się w środowisku artystów i od nich czerpię odpowiednią wiedzę. Otóż nie. Mam wprawdzie jednego kumpla artystę wybitnego, ale przede wszystkim o tym, że on jest wybitny nie dowiedziałem się z „Newsweeka”, a poza tym moja wiedza wynika z, jak mówię, czegoś czego nie dostanę od nikogo, a mianowicie z prostej wrażliwości. Proszę na przykład spojrzeć na to i powiedzieć mi, czy gdybyście mieli do wydania 118 tys. zł., to czy wydalibyście je na Bogacką, czy na to. A jeśli już się zdecydujecie, to namiary podam Wam w jednej chwili. Mam blisko, wystarczy że Was skontaktuję z moją synową. Jedyne co ją łączy z Bogacką to to, że też zawsze lubiła rysować.
Gdybym miała do wydania 118 tysi, nie wydałabym w życiu na żaden obraz. Od lat obserwuję studentów ASP we Wrocławiu i PWST i obserwacje te doprowadziły mnie do refleksji, że wszystko, co ja sama nazywam malarstwem, sztuką kończy się najpóźniej w latach 20 XX wieku. Reszta mnie nie interesuje.
OdpowiedzUsuńSwoją drogą, w całej Polsce rysunku uczy chyba jedna i ta sama osoba: zanim dowiedziałam się o tej Bogackiej, byłam pewna, że to kolejny rysunek Marty Frej. To wszystko jest takie podobne, takie mało oryginalne i odtwórcze, że aż męczące samym swoim istnieniem.
Kwestia pomazańców i autorytetów to osobna historia, o tym można by książki pisać:-)
pozdrawiam serdecznie