Jak już pisałem wczoraj, prawdopodobnie w
reakcji na zamieszanie jakie pojawiło się w publicznej przestrzeni w związku z
kolejnymi niemieckimi wybrykami, tak złośliwie zwany Der Onet opublikował tekst
na temat niemieckiego przewodnika turystycznego po Generalnej Guberni, a
trzymając się starej zasady, że najlepszą obroną jest atak, do artykułu dodał
serię zdjęć prezentujących podhalańskich górali, członków niesławnej,
kolaborującej z Niemcami organizacji o nazwie Goralisches Komitee,
radośnie pozujących obok niemieckich okupantów.
Minęła noc i ten sam Onet postanowił
pójść za ciosem, tyle że tym razem tematem relacji stała się nie historia
polskiej kolaboracji, lecz niesławnego obozu Gross-Rosen i skomplikowanych
losów jego załogi. Oto, proszę sobie wyobrazić, że jak się okazuje, członkiem jej
był polski Żyd nazwiskiem Nusyn Wekselman. Oto relacja Onetu:
„Zatrzymajmy się na moment na
Nusynie Wekselmanie, czyli historii żydowskiej – tragicznej, niejednoznacznej.
Najtrudniejszej ze wszystkich, które poznałam: ofiara i kat spotkały się w
jednej osobie.
Nusyn walczył w kampanii wrześniowej. Po powrocie do
rodzinnego Będzina widział, jak zaczyna się gehenna jego rodziny i całej
społeczności żydowskiej. Do Auschwitz trafili wszyscy jego bliscy, w tym żona,
prawdopodobnie będąca w ciąży. Wiemy to wszystko z akt – ale rozmiaru
cierpienia tego człowieka nie da się z nich wyczytać.
Nusyn trafia – jako młody, zdrowy i silny Żyd – do
kolejnych obozów pracy. Zachowuje życie, ale zostaje kapo i zaczyna się w pewnym
momencie znęcać nad współosadzonymi, innymi Żydami. Jest na tyle okrutny, że w
jego otoczeniu powstaje pomysł, by się go pozbyć. Więźniowie rozpuszczają
plotki na jego temat, komendantowi obozu ktoś donosi, że Wekselman rabuje złoto
i rzeczy osobiste więźniów. Ktoś planuje zabicie go zastrzykiem z trucizną – w
ramach ‘dintojry’. Ostatecznie do tej
próby nie dochodzi.
Ale po wojnie Wekselman zostaje schwytany, bo o jego
kryjówce donosi więzień, którego Nusyn katował w jednym z obozów. Na procesie
kilkudziesięciu innych więźniów zeznaje przeciw niemu bardzo szczegółowo –
przyznając zresztą, że chcą zemsty.
Wekselmana ułaskawił Bierut. I to
dwukrotnie. Najpierw wybawił go od kary śmierci, potem od dożywocia, więc Nusyn
spędził w więzieniu tylko osiem lat. Wielu skazanych w takich sprawach prosiło
o łaskę, ale to był jeden z nielicznych przypadków, kiedy Bierut się do wniosku
przychylił.
Historia Nusyna Wekselmana jako kapo to przykład, jak
działała ‘szara strefa niejednoznaczności’. To pojęcie ukuł Primo Levi, więzień
Auschwitz. Niemcy skonstruowali system obozowy w taki sposób, że katów i ofiar
nie dzieliła jasna granica. Ofiary tej machiny zostały wprzęgnięte w jej tryby,
były także narzędziami oprawców – co chyba najlepiej widać na przykładzie Żydów
kierowanych do Sonderkommanda.
Opisałam historię Wekselmana, według mnie tragiczną,
ale nie oceniam jej. Siedząc w wygodnych mieszkaniach, z rodziną, w ciepłych
kapciach - nie wiemy, ile byśmy w tamtym czasie i miejscu zachowali z własnego
człowieczeństwa”.
Ponieważ nigdy wcześniej o tym
Wekselmanie i jego tragicznych losach „kata i ofiary” nie słyszałem, zajrzałem
głębiej do sieci i dowiedziałem się, że Wekselman w momencie gdy trafił w ręce
komunistycznej władzy, pierwsze co zrobił to bardzo kulturalnie i grzecznie
zaczął wszystkich napotkanych funkcjonariuszy zapewniać, że jest szczerym
komunistą i bardzo by chciał służyć Czerwonej Rewolucji, w efekcie czego
dyrektor więzienia w którym przebywał wystawił mu nadzwyczaj pozytywną opinię,
no i Bierut nie miał innego wyjścia jak Wekselmana ułaskawić.
I tu dochodzimy do najciekawszego. Otóż
ani w Internecie, ani – co jeszcze ciekawsze – w relacji Onetu nie ma marnego
słowa co się stało z Wekselmanem po tym jak opuścił więzienie. Słyszymy,
owszem, o tym, jak ciężkie miał życie i jak ów ciężar sprawił, że my nie mamy
dziś prawa go w żaden sposób oceniać. Otrzymujemy nawet jako premię specjalne
określenie „szara strefa niejednoznaczności”, które, jak rozumiem, ma nam
służyć na przyszłość do rozróżniania tego co złe naprawdę, a co złe tylko w
naszym głupim pojęciu. Tak, byśmy choćby wiedzieli to, że gdy chodzi o goralenvolk, to oni stanowią czarną
plamę na naszych polskich aspiracjach, natomiast co do Wekselmana i jemu
podobnych, powinniśmy bardzo uważać na to, co nam się kotłuje w naszych
czarnych sercach, by nie skrzywdzić człowieka.
Otóż nic z tego. Czytam informację na
temat wspomnianych wcześniej podhalańskich folksdojczów i dowiaduję się na
przykład, że sam prezes owego towarzystwa, Wacław Krzeptowski, został w
styczniu 1945 pojmany i wyrokiem Polskiego Państwa Podziemnego powieszony. Tu
nie było mowy o tym, by ktokolwiek, stawiając go przed sądem, zastanawiał się
nad „szarą strefą niejednoznaczności”. Podobnie, jak sądzę, nie było tego typu
myśli w przypadku innego działacza Goralisches Komitee, oraz pomysłodawcy stworzenia specjalnej
podhalańskiej jednostki bojowej Waffen-SS, Henryka Szatkowskiego. Ten z kolei,
w odpowiedniej chwili, wraz z wycofującymi się Niemcami, ewakuował się z Polski,
pozostawiając w Zakopanem żonę i dzieci, i dziś nie jest znana ani data jego
śmierci, ani miejsce gdzie został pochowany.
I to jest moim zdaniem sytuacja gorsza nawet
od piekła. A skoro tak, to myślę sobie, że gdyby się miało okazać, że podobne nieszczęście
spotkało również Nuksyna Wekselnana, to ja bym się w tej sprawie skutecznie
zamknął. Niestety, obawiam się, że zarówno milczenie Onetu jak i wszelkich
innych źródeł w tym temacie świadczyć może o tym, że ów Żyd jest bardzo mocno
zapisany w czy to polskiej, czy to izraelskiej powojennej historii i na jego
grobie do dziś są palone świeczki.
A w tej sytuacji moja wyssana z mlekiem
matki nienawiść każe mi mieć nadzieję, że przynajmniej ci folksdojcze z Onetu
poniosą kiedyś karę odpowiednią do swoich uczynków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.