Ktoś powie, że to o czym piszę dziś
to nic nowego i owszem, to rzeczywiście nic nowego, niemniej i czasy takie i
takie też napięcia, że każde słowo, choćby powtórzone, wielokrotnie, ma swoją
moc. A zatem dziś mój najnowszy felieton do „Warszawskiej Gazety”. Bardzo
proszę.
Nie wiem czy czytelnicy „Warszawskiej
Gazety” znają kultowy w niektórych środowiskach komediowy program brytyjskiej
telewizji „Latający Cyrk Monty Pythona”, a jeśli nawet, to czy pamiętają
odcinek kiedy to przed sądem staje człowiek oskarżony o wielokrotne i
nadzwyczaj okrutne morderstwo i zwracając się do bardzo surowego sądu wygłasza
mowę, w której z najwyższą elokwencją, z jednej strony przeprasza za haniebny
czyn, którego się dopuścił, a z drugiej, prosi o najbardziej surowy wymiar
kary. Wystąpienie owego zabójcy jest bardzo długie i niezwykle emocjonalne, na
tyle jednak poruszające, że pod sam koniec wszyscy obecni, nie wyłączając
samego prokuratora, wręcz błagają o to by owego mordercę uwolnić od wszelkiej
odpowiedzialności. Dlaczego? Bo przeprosił i zrobił to w naprawdę wzruszający
sposób.
Przypomina mi się ów żart, ile razy,
obserwując bieżące wydarzenia polityczne, słyszę, że ktoś powinien za coś
przeprosić. Ktoś zachowuje się w sposób skandalicznie chamski, w dodatku
nacechowany wyjątkową bezczelnością, a uczyniwszy co uczynił, odchodzi z
szyderczym uśmiechem na twarzy, a cała widownia krzyczy: „Przeproś!” Tak jakby
to jedno głupie i w pewnych okolicznościach w gruncie rzeczy kompletnie
bezwartościowe słówko, miało cokolwiek zmienić.
Powiem szczerze, że osobiście do owego „przepraszam” mam stosunek na
tyle pogardliwy, że nie rozumiem czemu tak wielu z nich tak bardzo się przed
nim broni. W końcu to tylko słowo. A wspominając ów skecz z Monty Pythona,
możemy mieć naprawdę mocne podejrzenie, że jego wypowiedzenie może się naprawdę
opłacić.
Myślę więc o owym „przepraszam” często
i oto słyszę, jak ono ponownie wraca w treści apelu kierowanego do pewnej
Niemki, która uznała za stosowne publicznie wezwać do „finansowego zagłodzenia
Polski i Węgier”. I oto dosłownie wszyscy komentatorzy współczesnej sceny
politycznej wręcz błagają tę dziwną kobietę, by wypowiedziała to jedno maleńkie
słowo „przepraszam”, tak by oni mogli spokojnie jej wybaczyć całą jej podłość.
Póki co, ów apel pozostaje
nierozpatrzony. Wręcz przeciwnie, Niemka zachowuje się jakby przeżywała
najpiękniejszy czas swojego życia. Co dalej będzie, nie wiem, natomiast ze
swojej strony chciałbym powiedzieć, że nawet gdyby ona odstawiła dokładnie ten
sam cyrk, jaki oglądaliśmy w skeczu Monty Pythona ja bym pozostał niewzruszony.
Natomiast chętnie przypomniałbym jej – i całemu światu – pewną historię sprzed
lat.
Otóż jeszcze w latach 40-tych ubiegłego
wieku, w jednej z polskich wiosek przebywał pewien Niemiec ze swoim psem
imieniem Rolf. Raz na rok, podczas wakacji, do Niemca przyjeżdżał w odwiedziny
jego małoletni syn. Każdego dnia owo dziecko wychodziło z Rolfem na spacer,
patrolowało całą wieś, i ile razy w zasięgu wzroku pojawił się jakiś Polak,
dziecko spuszczało Rolfa ze smyczy i Rolf Polaka zagryzał. Oczywiście, ponieważ
miejscowi znali dobrze ów zwyczaj, podczas owych spacerów drogi były wyludnione,
jednak kilka razy nieszczęście się zdarzyło.
I ja mam teraz prosić by ktoś nas
przepraszał. Prosić kogo? Rolfa?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.