piątek, 30 października 2020

Przemsa: Małe zwycięstwa

Jakiś czas temu, napisałem do Szkoły Nawigatorów tekst, który przypomniał mi się w związku z bieżącymi wydarzeniami. Jest to dość luźne skojarzenie, jednak nie na tyle, by wymagało specjalnych wyjaśnień. Może tylko tyle, iż prosta mądrość, że gdy dasz komuś palec, będzie chciał całą rękę, znajduje potwierdzenie w całkiem poważnych badaniach naukowych i niezależnie od tego, czy używana z premedytacją i w pełni świadomie, bywa wykorzystywana do osiągania niosących dalekosiężne i długotrwałe rezultaty, przełomowych celów. Innymi słowy dyskutując o wprowadzeniu furtki do ustawy aborcyjnej, warto mieć to na uwadze. 


"Małe zwycięstwa"

Zacznę od wyjaśnienia, że przykładem z książki Duhigga pt. „Siła nawyku. Dlaczego robimy to, co robimy i jak można to zmienić w życiu i biznesie” chciałem posłużyć się już w innych, wcześniejszych tekstach. Jest on na tyle wymowny i uniwersalny, że można wykorzystać go z powodzeniem przy różnych okazjach. Opisuje bowiem pewien swoisty "modus operandi", który pozwala osiągnąć założony cel z powodzeniem i trwale. Wymaga jedynie konsekwencji i cierpliwości.

Co istotne, w sposobie tym tak naprawdę nie ma nic odkrywczego. Jestem przekonany, że wielu z nas nie raz zastosowało go z powodzeniem w ogóle się nad nim nie zastanawiając. Po prostu, tak jak zgodnie ze znaną maksymą intuicyjnie czujemy, że nawet najdalsza podróż zaczyna się od pierwszego kroku, tak samo skądś wiemy, że by osiągnąć finalny sukces, potrzebujemy najpierw wygrać coś małego.

Dziś nie będę jednak pisał o przeczuciach, czy też naturalnej umiejętności doboru właściwej metody, lecz o dobrze znanej, omówionej i co najważniejsze z premedytacją stosowanej przez ludzi sprytnych i zdeterminowanych tak zwanej „strategii małych zwycięstw”. Powód by wreszcie teraz o niej wspomnieć jest bardzo dobry, gdyż przykład, którym zaraz się posłużę idealnie wpisuje się dość głośny od kilku dni temat.

Ale po kolei.

Charles Duhigg w „Sile nawyku” opisuje, jak w USA pod koniec lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku, organizacje starające się o uchylenie praw umożliwiających ściganie z różnych paragrafów gejów ponosiły ciągłe porażki w starciu z władzą ustawodawczą. Nic nie wskazywało, by istniała jakakolwiek szansa na to, by Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne zaprzestało definiowania homoseksualizmu jako zaburzenia psychicznego. Wreszcie, po wielu niepowodzeniach, na początku lat siedemdziesiątych, jedna z lobbujących za zmianą tego stanu rzeczy grup postanowiła zacząć od czegoś znacznie skromniejszego, a mianowicie przekonania Biblioteki Kongresu, by przeklasyfikowała książki traktujące o ruchu wyzwolenia osób homoseksualnych z kategorii skupiającej pozycje dotyczące nienormalnych relacji seksualnych i przestępstw z nimi związanych do innej, kojarzącej się mniej negatywnie. Po stosunkowo niedługim czasie Biblioteka uległa temu żądaniu tworząc nową podgrupę księbozbiorów nazwaną mniej więcej Homoseksualizm. Ruch wyzwolenia osób homoseksualnych oraz ruch na ich rzecz.

Niby drobiazg, rzecz pozornie bez większego znaczenia; dotycząca czysto porządkowego umiejscowienia książek na półkach, szkoda nawet wspominać.

Jak się szybko okazało, było to zdarzenie o niebagatelnym, przełomowym znaczeniu.

Wieść o tej zmianie szybko rozeszła się po całym kraju. Organizacje walczące o zwiększenie praw homoseksualistów zaczęły się na nią powoływać i dzięki niej mogły z powodzeniem występować o dofinansowanie; wreszcie jawnie homoseksualni politycy z różnych stanów postanowili ubiegać się o urzędy powołując się właśnie na tę decyzję Biblioteki Kongresu.

Następnie „w roku 1973 Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne, po trwających kilka lat wewnętrznych dyskusjach, ponownie sformułowało definicję homoseksualizmu, który nie był już zaburzeniem psychicznym — otwierając tym samym drogę ustawom delegalizującym dyskryminowanie ludzi ze względu na ich orientację seksualną.”*

Tak oto małe zwycięstwo, wydawałoby się że błahe i na mocno niszowym polu, utorowało drogę sukcesowi, który w roku 1973 był przecież zaledwie zalążkiem tego, co widzimy teraz.

Duhigg w „Sile nawyku” nadaje temu triumfowi środowisk homoseksualnych wymiar raczej pozytywny, ale to nie ma żadnego znaczenia. Jeżeli chcemy, wedle własnego uznania, możemy wskazywać coś dokładnie odwrotnego utyskując, że tym właśnie kończy się danie komuś małego palca. To zupełnie nieistotne z tego względu, że ocena samego mechanizmu w żaden sposób nie wpływa na jego skuteczność i funkcjonowanie. On po prostu działa. To jedyna lekcja, jaką powinniśmy wyciągnąć z tego przykładu. By tak zwyczajnie nie mieć złudzeń.

Gdy więc wiceprezydent pogronkiewiczowej Warszawy Paweł Rabiej stwierdza, że nie jest zwolennikiem zmieniania społeczeństwa na siłę; że jest za etapowaniem: najpierw wprowadzi się związki partnerskie, potem równość małżeńską, a na koniec przyjdzie czas na adopcję dzieci, to możemy mu tylko podziękować za przypomnienie i - zapewne nieopatrzne tudzież zwyczajnie bezrefleksyjne lub wręcz bezmyślne - wyartykułowanie wprost tego, co doskonale przecież czujemy.

Czy nam się to podoba czy nie, strategia małych kroków tak właśnie działa. Powolutku, gdyż „małe zwycięstwa nie łączą się ze sobą gładko, bezszwowo, seryjnie, sprawiając, że osiągnięcie każdego kolejnego małego zwycięstwa przybliża nas o wyraźny krok do jakiegoś wcześniej określonego celu”**.


Obojetnie więc czego strategia ta by nie dotyczyła, obroną przed nią jest nieustępowanie. Wydaje się, że innej opcji nie ma.


*Charles Duhigg „Siła nawyku. Dlaczego robimy to, co robimy i jak można to zmienić w życiu i biznesie”Copyright © for the Polish edition by Dom Wydawniczy PWN, Warszawa 2013. Tłumaczenie: Małgorzata Guzowska. Str. 118-119
**Karl Weick. Tamże str. 118


http://przemsa.szkolanawigatorow.pl/mae-zwyciestwa

2 komentarze:

  1. Bardzo ciekawe z tą Biblioteką. Tyle że oni dziś mają znacznie łatwiej. O ile kiedyś musieli stworzyć fakt, tak w realu, tak jak ten katalog w Bibliotece by potem się na niego powoływać, dziś wystarczy tworzyć fakenewsa a powołają się na niego największe media i agendy.
    A z mediami można walczyć tylko mediami, i z tej perspektywy patrząc uważam, że te dziadostwo nie rozlało się po kraju tylko dlatego, że mamy TVP. A przede wszystkim dlatego, że Kurski dobrze wie jak działa metoda małych kroków.

    OdpowiedzUsuń
  2. "Tyle że oni dziś mają znacznie łatwiej."

    W sumie jest to też konsekwencją wcześniejsczego ustępstwa, czyli powszechnej zgody na upadek i bezkarność mediów.

    "uważam, że te dziadostwo nie rozlało się po kraju tylko dlatego, że mamy TVP."

    Zgadzam się. Nawet napisałem kiedyś o tym tekst :-)

    http://przemsa.szkolanawigatorow.pl/telewizje-robi-sie-taka-jak-konkurencja-pozwala

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...