Mijają dni, a mnie nic szczególnego
do głowy nie przychodzi, poza komentowaniem dziś już prawdziwej wojny między tak zwanym "zajobem", a tymi wszystkimi, którzy jako ci ostatni sprawiedliwi go skutecznie rozpoznali. I oto przy tej okazji jakimś cudem znów trafiłem na jakieś
dziwne doniesienia na temat tego, co w Polsce jest prawicą, a co zaledwie jej
jeszcze jedną zakłamaną odmianą i pomyślałem sobie, że nic nie zaszkodzi jeśli
przypomnę swój stary bardzo, bo jeszcze z wiosny 2010 roku tekst o cwanej
prawicy w jeszcze bardziej cwanym świecie. Polecam.
Pierwszy raz
na nich wpadłem jeszcze za komuny. Byli dzielni, zawzięci i głupi. Ciekawe to
były czasy. Wówczas jeszcze głupota była cnotą. Tylko bowiem człowiek głupi
mógł wierzyć, że warto w ogóle cokolwiek robić i tylko człowiek głupi miał to
przekonanie, że zwyciężyć potwora to tyle co splunąć. Spotykałem ich właściwie
codziennie i jeśli patrzyłem na nich z podziwem, a jednocześnie wiedziałem, że
oni w życiu nie wyjdą poza te swoje marzenia, to nie dlatego że byłem jeszcze
głupszy, ale wręcz przeciwnie – byłem mądrzejszy. Tyle, że – jak już
wspomniałem – to głupota była cnotą. To ona właśnie miała rację.
No i zwyciężyli.
I poprowadzili dalej tę walkę, już w nowym wymiarze. Tyle że tu właśnie
pojawiły się pierwsze przeszkody. Tu właśnie okazało się, że przeciwnik jest
już bardzo konkretny, często znacznie bardziej wyrachowany, a przede wszystkim
o wiele bardziej cwany. I w jednej chwili zdałem sobie sprawę z tego, że tym
razem już na pewno nic z tego nie będzie, bo oni naprzeciwko siebie już nie
mają zwykłego, tępego straszydła, którego można było pokonać zwykłą wiarą i
determinacją, ale Cywilizację. A z Cywilizacją, jak wiemy, nie ma żartów.
Cywilizacja nie odpycha. Ona jest uprzejma, łagodna i gotowa do współpracy. A
oni oczywiście byli nadal tak samo głupi, choć nie na tyle oczywiście, by nie
zauważyć, że trzeba przegrupować siły. I że też trzeba się wycwanić. No i się
wycwanili. Na swoją skromną miarę, ale się wycwanili.
Na dwa
sposoby. Jedni nauczyli się ładnie mówić, kupili sobie lepsze skarpetki,
niektórzy z nich zapisali się nawet na jakieś studia i zostali zaakceptowani
jako część najnowszej historii Polski. Kiedy ostatecznie przegrali, poszli w
biznesy i tylko już od czasu do czasu, przy okazji większych rocznic, wystąpią
w telewizji i opowiedzą, jak to człowiek siedział za wolność. To większość.
Inni pozostali wierni, ale jednocześnie postanowili, że oni już będą naprawdę
cwani. I stworzyli tak zwaną nową polską prawicę. Prawdziwą, wierną,
bezkompromisową. I ich też mogłem oglądać, tak jak przed laty, w akcji każdego
dnia. Tyle że już w tym nowym okresie ich walki. Od samego początku, dzień w
dzień byłem świadkiem, jak ci sami bohaterowie sprzed lat, których kiedyś tak
podziwiałem, i na których jednocześnie patrzyłem z góry, krzątają się po
salonach i obracają w swoich wycwanionych już głowach nowe plany. Pamiętam więc
ich z czasów, kiedy organizowali pierwszą kampanię Lecha Wałęsy. Pamiętam ich,
jak obalali rząd Jana Olszewskiego. Pamiętam, jak w każdym momencie, gdy tylko
dojrzeli nową dla siebie szanse, natychmiast zaczynali poważną „polityczną
grę”. Pamiętam, jak upadali i natychmiast się podnosili i natychmiast szli tam,
gdzie widzieli że się coś dzieje. Albo na ratunek Europy, albo Polski, albo
autonomii swojego regionu, czy choćby wolności prostego obywatela niszczonego
przez państwo. A szli tam, nie żeby uczestniczyć, nie żeby budować, tylko żeby
rozrabiać. Rozrabiać tak jak za dawnych lat, tyle że dziś już w znacznie
bardziej cwany sposób.
Jak to się
stało, że dopuszczono ich do gry? W końcu to nie była byle jaka gra. To nie
była już zabawa w rzucanie kamieniami i uciekanie do najbliższego kościoła. To,
jak już wspomniałem, była wyższa jazda. Nie mogło być przecież tak, że
przychodziło dwóch niedorobionych intelektualistów z krzyżami na piersiach,
informowali, że właśnie założyli partię o nazwie Ojczyzna Wolna – Ruch
Patriotyczno-Konserwatywny ‘Szaniec’, a III RP otwierała szeroko swoje
ramiona i zapraszała ich do środka. Chociaż, kto wie? Może faktycznie chodziło
o to, by stworzyć dwie elity, jedną realną, a drugą na niby? Ale skoro tak, to
po co? Tu akurat już mamy do czynienia z zagadką, choć wydaje mi się, że
odpowiedź i tak da się znaleźć – chodziło najpewniej o to, by nie dopuścić do
powstania w Polsce normalnej, silnej prawicy. Ci co mieli takie rzeczy wiedzieć
i – jak się okazuje – wiedzieli, doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że
prawica to taki śmieszny twór, który w połączeniu z głupotą, której zawsze jest
w nadmiarze, będzie zawsze robił to, co mu się każe. A zatem, nie ma lepszego
sposobu na dezintegrację prawicy, niż stworzenie jej odpowiednich warunków do
swobodnej działalności, oczywiście z dyskretnym i stałym nadzorem.
No i dalej
już poszło jak z płatka. Kiedy dziś wspominam kolejne nazwiska, kolejne twarze,
kolejne polityczne ruchy na polskiej prawicy, wciąż widzę z jednej strony tę
głupotę, a z drugiej święte poczucie, że nikt od nas nie jest bardziej cwany. I
widzę też, jak stopniowo, pomaleńku, kiedy polski, rozproszony jak stado
baranów, ruch konserwatywny ponosił kolejne porażki, jego liderzy, których
praktycznie zawsze było tyle samo ile partii, a może nawet i więcej, zostawali
na lodzie, ale za to z tym poczuciem, że co jak co, ale cwani to byliśmy
naprawdę. No i patrzę na nich teraz, w najróżniejszych sytuacjach. Kiedy
zawiązują koalicję parlamentarną i od pierwszego dnia kombinują, jaki by tu
wykręcić numer, żeby wszystkim oko zbielało Albo rozwalają rząd, który
współtworzą, bo sobie coś bardzo cwanego obmyślili i wierzą głęboko, że tym
razem się uda. Albo wchodzą do publicznej telewizji i choć wiedzą, a może
właśnie dlatego, że wiedzą, że to tylko chwila, zachowują się jak banda jajcarzy,
którzy pękając ze śmiechu, są mocno przekonani, że oto własnie nabijają sobie
kolejne punkty. I występują w mediach, z chytrymi uśmiechami, wyszczekani tak
że świat nie widział, oczytani w klasykach myśli konserwatywnej, pokazują
wszystkim, jacy to z nich mistrzowie politycznej debaty. No i wreszcie, kiedy
już nikt ich nigdzie nie chce, nawet jeśli tylko po to, by się z nich pośmiać,
widzą nagle całą tę niezwykłą przestrzeń, której na imię Internet i tam dopiero
zaprowadzają swoje porządki. Skoro nie udało się zapanować nad realem, to czemu
nie spróbować w Sieci?
Oto polska
prawica. Z jednej strony strasznie zadumana i pełna niezwykle szlachetnych
refleksji na temat życia, śmierci, i świętości jednego i drugiego. Pełna
najgłębszych przemyśleń w kwestii zasad i ideałów. A z drugiej, intelektualnie,
a przede wszystkim emocjonalnie, na poziomie kogoś, kto właśnie ukończył szkołę
i zaczyna pisać biznesplan. Bo koledzy mu powiedzieli, że dobrze jest coś
rozkręcić tam gdzie jest kasa i perspektywy. Polska prawica, patrząca z dumnie
wydętymi wargami na wszystkich. I na tych którym się udało, i na tych którym
się nie udało; i na tych, którzy przegrali, bo byli za mało zdolni, lub zbyt
leniwi, ale też na tych, którym się udało, bo mieli spryt i talent… I działają,
i walczą i tworzą plany i strategie, i zawsze są z siebie strasznie zadowoleni.
Bo są. Bo nie wypadli z gry. No i też dlatego, że nawet „czerwoni” muszą od
czasu do czasu się z nimi liczyć. A że wciąż nie ma nagrody? Ależ im na
nagrodach nie zależy! Polska prawica to ideowcy. Wszystko co robią, robią
wyłącznie dla Boga i dla Ojczyzny.
A codzienną
satysfakcję, że znów udało się kogoś przechytrzyć, można zawsze potraktować
jako bonus i bardzo miłą niespodziankę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.