Kiedy w roku 2007 upadał pierwszy rząd
Prawa i Sprawiedliwości, oczywiście – podobnie jak, przynajmniej tuż po
ogłoszeniu terminu przyspieszonych wyborów, wielu innych komentatorów – byłem
pewien, że nie dość że uda się szybko wrócić do władzy, to jeszcze ze znacznie
bezpieczniejszą przewagą niz poprzednio. Niestety, jak się zorientowałem już po
niewczasie, każda władza, choćby nie wiadomo jak mocna programem i społecznym dla
niego poparciem, jeśli tylko nie trzyma mocno w garści przede wszystkim służb,
ale również i mediów, wobec owej siły pozostaje całkowicie bezradna. No i
faktycznie, wystarczyło parę tygodni medialnego ataku oraz parę groszy od
zagranicznych sponsorów, by najpierw „schować babci dowód”, a następnie
zaciągnąć do wyborczych lokali cztery miliony wesołej dzieciarni, by nastąpiło
osiem lat rządów, których największym sukcesem po latach okazała się smoleńska
katastrofa i śmierć prezydenta Kaczyńskiego.
Czy po tych wszystkich latach uważam –
podobnie jak wciąż zresztą wielu bardzo dobrze życzących Polsce osób, którzy
pamiętają tamten czas – że trzeba było machnąć ręka na Leppera i jego interesy,
Giertychowi dać wszystko co go podnieca, i dalej powoli starać się budować
lepszą Polskę? Otóż nie. Przede wszystkim, z mojego punktu widzenia, owe dwa
lata użerania się z całym światem, a w tym przede wszystkim tymi dwoma przenikniętymi
najgorszym cynizmem cwaniakami, to był czas absolutnie nie do wytrzymania.
Kiedy wreszcie przyszedł moment, że premier Kaczyński podał rząd do dymisji, a
Prezydent ją przyjął i ogłosił przyśpieszone wybory, ja wreszcie poczułem
prawdziwą wolność, w tym sensie, że już nie musiałem zaczynać kolejnego dnia od
zastanawiania się co te dwa skurwysyny znowu zrobią, no a kiedy okazało się, że
władzę przejęła mafia, to tym bardziej, widząc z kim przez cały ten czas
mieliśmy do czynienia, wiedziałem, że ów koniec i tak by nadszedł, tyle że być
może w taki sposób, że poza ową mafią nie było już nikogo. No i dziś, kiedy
słyszę kogoś, kto mi z uporem maniaka tłumaczy, że trzeba było jednak trzymać
sztamę z Giertychem i Lepperem do lepszych czasów, bo wtedy przynajmniej by żył
Lech Kaczyński, mogę się tylko smutno uśmiechnąć i wzruszyć ramionami.
Po tych wszystkich latach, kiedy
wchodzimy w kolejny, niewiele inny przecież od tamtego kryzys, muszę
powiedzieć, że jest kilka rzeczy, które się jednak różnią. Przede wszystkim, o
ile tamten atak przyszedł jednak z zewnątrz, to dziś wróg jest jak najbardziej
„nasz”, ale też o ile wówczas, ze względu na zaangażowanie służb, byliśmy wobec
niego kompletnie bezradni, dziś jesteśmy znacznie mocniejsi. Mało tego, również
społeczne poparcie dla Prawa i Sprawiedliwości jest znacznie większe i, co może ważniejsze –
stabilniejsze.
Natomiast, owszem, cała reszta jest bardzo do siebie podobna. Podobne
jest też bardzo zagrożenie. Otóż nie chodzi o to, że rządowi dziś grozi jakaś
siła, która jest w stanie go pozbawić władzy, natomiast tak samo dziś jak i
wtedy, owa siła ma możliwość, jak i też bardzo mocno eksponowaną chęć, by, jak
to mówią, wkładać kij w szprychy, a jednocześnie apelować o kolejne ustępstwa
na jej rzecz. Dla dobra Polski oczywiście. Jest jednak coś jeszcze, co mi
przypomina tamten czas. A jest to moja naiwność. Otóż przyznać muszę, że przez
długie miesiące, ile razy słyszałem dziennikarskie plotki o tym, że oto między
ministrem Macierewiczem a prezydentem Dudą trwa bardzo brutalna walka o wpływy
i że podobnie brutalna wojna toczy się między Zbigniewem Ziobrą a premierem
Morawieckim, no i w ogóle że ktoś tam w PiS-ie kogoś nienawidzi, a kto inny z
kimś innym nie mówią sobie nawet dzień dobry, uznawałem to wyłącznie za ten
rodzaj informacji, który od lat nie miał żadnego innej podstawy, jak znane do
porzygania hasło „jak nam ujawnił ważny poseł PiS-u”. Tymczasem wygląda na to,
że bardzo słuszne były moje podejrzenia, że tam jedynym od początku do końca
uczciwym i bezinteresownym człowiekiem jest Jarosław Kaczyński, a cała reszta
składa się wyłącznie z tych, którzy albo właśnie dostrzegli swój moment, albo
jeszcze cierpliwie na niego czekają.
Jeśli ktoś w tym momencie liczy na to,
że ja napiszę coś o Zbigniewie Ziobro i obsesjach, z którymi on najwyraźniej
nie jest sobie w stanie od lat radzić, to się myli. Ja tu bowiem mam ochotę
wykonać pewien manewr, który o Ziobrę nawet nie zahaczy, a i tak nam naświetli
odpowiednio obecną sytuację. Otóż wszyscy pamiętamy jesień roku 2017, kiedy
ustawy sądowe leżały gdzieś nierozstrzygnięte, Tomasz Sakiewicz deklarował
uroczyście, że nigdy w życiu nie zagłosuje na prezydenta Dudę, a my wszyscy w
napięciu czekaliśmy na od miesięcy zapowiadaną rekonstrukcję rządu i nagle, jak
grom z jasnego nieba, spadła na nas wiadomość, że premier Szydło już nie będzie
premierem, minister Macierewicz ministrem i w ogóle nic już nie będzie tym czym
wydawało się być. Cała Polska zachodziła w głowę, co to się do przysłowiowej
kurwy nędzy wyprawia, zwolennicy premier Szydło oraz ministra Macierewicza
szykowali demonstracje w obronie starego dobrego porządku, a tymczasem zupełnie
bez rozgłosu prezydent Duda z najwyższą radością podpisał wszystkie skierowane
do niego ustawy, nominowani przez niego generałowie otrzymali swoje czapki, a
generałowie nominowani przez rząd oczywiście w jednej chwili zostali przez
Prezydenta przyjęli z honorami i polska reforma ruszyła z kopyta. I niech nikt
z nas nie myśli, że tu chodziło o to by premierem był Morawiecki a nie Szydło.
Ale, co bardzo ciekawe i na co chyba
nikt, jak rozumiem, z wrodzonej delikatności, nie zwrócił uwagi, Antoni
Macierewicz nie dość że nie wezwał do rewolucji, to grzecznie położył uszy po
sobie i do dziś nawet okiem nie łypnie, by dać Prezesowi do zrozumienia, że on
przecież ma swoje zasługi i jeśli one nie zostaną docenione, to rząd będzie
musiał upaść. Proszę uprzejmie zwrócić uwagę na zachowanie Antoniego
Macierewicza, dla wielu polskich patriotów faktycznego polskiego przywódcę i
architekta naszej cywilizacyjnej niepodległości. Mamy człowieka o ambicjach
znanych każdemu z nas od lat, który dziś siedzi cichutko jak mysz pod miotłą, a
jednocześnie bardzo lojalnie i cierpliwie pracuje na kolejne sukcesu tego
rządu. Ja sam oczywiście nie ufam mu ani na milimetr i wiem doskonale, że jeśli
on tylko dojrzy gdzieś na horyzoncie szansę, by cały ten projekt rozpieprzyć w
kurz i podstawić na tym swój własny, o wiele pod każdym względem lepszy, to się
absolutnie nie będzie z tym ociągał. Ale też wiem, że jeśli on w jakikolwiek
sposób ujawni się ze swoimi ambicjami, dostanie od Jarosława Kaczyńskiego tak w
łeb, że tym razem sie już nie podniesie do końca świata, który to zresztą świat
o nim i tak po paru miesiącach zapomni.
We swoim wczorajszym tekście na tym
blogu, zatytułowanym bardzo śmiesznie „Pojednajcie się”, Integrator sugeruje,
że Jarosław Kaczyński powinien jednak przestać świrować i skupić się na tym, by
dbać o to by najbliższe trzy lata minęły nam na spokojnym budowaniu przyszłego
zwycięstwa. Chciałem więc Integratorowi dziś powiedzieć, że Prezes właśnie to
robi. I to robi na poziomie, którego ani on Integrator, ani nawet ja do końca nie
jesteśmy w stanie ogarnąć. A ja mam tylko nadzieję, że kiedy już opadnie kurz, nie
będę musiał na tej scenie oglądać ani Ziobry ani jeszcze bardziej Gowina, a ci
co zostaną, będą potulni co najmniej tak jak Antoni Macierewicz.
Co do wyborów w 2007 roku, to gdzieś w jakimś wywiadzie Jarosława KAczyńskiego mówił, że on był fizycznie zmęczony po posiedzeniach Rządu z Lepperem i Giertychem, i to też był argument za tym aby ich pogonić.
OdpowiedzUsuńCO do samego tekstu, to postawiłbym takie pytanie: "Dlaczego Zbigniew Ziobro nie zostanie Polskim J. Edgar Hooverem", to znaczy mając pełnię władzy w MS (wszyscy wiceministrowie jego), pełnię władzy w Prokuraturze Generalnej i na tych dwóch instytucjach zbudować sobie pozycję nieodwołanego "dożywotniego PG", ciągle chce iść w politykę sejmową, rządową. Chce zostać Prezydentem nie mając ku temu zdolności (mówca, prezencja)?
Źle się czuję, skacząc po leżącym, ale gdyby tak realnie ocenić dokonanie ZZ jako MS czy PG, to tam zawsze rozpoczynął z wielkim medialnym nadęciem (doktor G, wielkie afery PO, teraz - nakaz aresztowania kontrolerów z wieży smoleńskiej) co się nigdy nie przekładało na efekty procesowe w postępowaniach karnych. Gdyby ZZ umiał zrezygnować z otoczki medialnej - ten jeden krok do tyłu, to byłoby to z pożytkiem dla wszystkich. Jedyne pocieszenie jest takie, że za pewne Kaczyński da mu jeszcze jedną szansę.