W ramach mojej
dwudniowej krucjaty mającej na celu wdepnięcie w ziemię wszelkiej pamięci po
politycznym zaangażowaniu Rafała Ziemkiewicza, chciałbym wrócić do tekstu tym
razem już nie z roku 2008, ale do trzy lata późniejszego, opublikowanego już po
katastrofie w Smoleńsku, a podobnie jak w poprzednim wypadku dotyczącego
publicystycznej myśli bohatera naszych dzisiejszych refleksji. Ktoś mnie
zapyta, czemu ja nie napiszę czegoś nowego, czemu nie skomentuję bieżących
zachowań tego przybłędy, a w moim pojęciu, owszem, mamy do czynienia ze zwykłym
przybłędą. Otóż nie będę się zajmował dzisiejszym Ziemkiewiczem z tej prostej
przyczyny, że on po tych wszystkich latach nie dał mi żadnego powodu, by
powiedzieć o nim coś więcej niż mówiłem 12, 8, 4, czy 3 lata temu, a
szczególnie gdyby to miała być uwaga, że on oszalał. Przecież dziś to jest
wciąż to samo ponure nieszczęście, o którym już zostało powiedziane wszystko i
nie ma sposobu, by uznać, że on kogokolwiek dziś jest w stanie w jakikolwiek
sposób zainspirować do nowych przemyśleń.
Natomiast, owszem, nic
nie zaszkodzi pokazać, w jaki sposób Rafał Ziemkiewicz, odkrywając dziś że
Jarosław Kaczyński zwariował, udowadnia jedynie, że jedyne co on przez te
wszystkie lata zmienił w swoim oglądzie rzeczywistości, to to, że zauważył
inteligentnie jak cholera, że to co
można było kupić za sto złotych w roku 2008, dziś wymaga znacznie więcej. A
zatem, tym razem chciałbym przedstawić tekst, jaki napisałem w reakcji na
zachowania owego dziwnego człowieka jeszcze w roku 2011.
Gdy ostatni raz pisałem tu – nie wspominałem, ale pisałem – o Rafale
Ziemkiewiczu, nie czyniłem sobie żadnych postanowień. A więc ani nie
obiecywałem, że „z tym panem” już nie mam ochoty mieć nic wspólnego, ani też
nie zapowiadałem, że przy najbliższej okazji znów sobie pogadamy. Mój ostatni
kontakt z Ziemkiewiczem w żaden sposób nie przypominał tego, co czułem, gdy
pisałem o Marku Migalskim czy Ludwiku Dornie, a mianowicie owej determinacji,
by już nigdy więcej nie wchodzić na te tereny. Ziemkiewicz mi tu już bardziej
przypomina Adama Michnika, któremu też kiedyś poświęciłem kilka tekstów i jakoś
bez szczególnych emocji pisać przestałem. I, jak widać, dość dobrze sobie bez
jego towarzystwa radzę.
Nie sądziłem przy tym jednak, że do niego jeszcze wrócę. W końcu, cokolwiek
by o nim mówić, on nie jest osobistością na tyle skomplikowaną, żeby wywoływać
akurat we mnie regularne refleksje, choćby nawet i raz na rok. A tymczasem,
proszę. Oto się okazuje, że wprawdzie on sam nie jest nikim szczególnie
inspirującym, natomiast przez to, że reprezentuje niezwykle inspirujące
środowisko, od czasu do czasu udaje mu się wskoczyć na podium. Właśnie
wskoczył.
W dzisiejszej „Rzeczpospolitej” – a gdzieżby indziej, nieprawdaż? – Rafał
Ziemkiewicz opublikował średnio długi tekst, już na pierwszej stronie dziennika
anonsowany tytułem: „Patrioci niezadowoleni z Kaczyńskiego”, a w
rzeczywistości, jak się okazuje po bliższym przyjrzeniu, zatytułowany „Patrioci
dopilnują Kaczyńskiego”. Jeśli ktoś myśli, że teraz nastąpi seria cytatów i
polemik, myli się głęboko. Nie będzie ani cytatów ani polemik. Ziemkiewicz, tak
jak to już miało tu miejsce kilka razy, dostanie w nos, a reszta, to będą
refleksje co do kwestii o wiele wyżej od Ziemkiewicza postawionych. Dla
porządku jednak trzeba będzie przynajmniej streścić główną myśl wspomnianego
tekstu. Otóż twierdzi ów mędrzec, że w odruchu ogólnonarodowego żalu po śmierci
prezydenta Kaczyńskiego, środowisko prawicowe w Polsce bardzo się
zaktywizowało, i dzięki autentyczności i emocjonalnej intensywności stworzonego
przez siebie ruchu, mogło się włączyć z sukcesem w budowę wolnej Polski, tyle
że politycy Prawa i Sprawiedliwości, w obawie przed utratą monopolu na bycie
antyreżimową opozycją w Kraju, każdy najmniejszy odruch oddolnego patriotyzmu
niszczą przy użyciu najbardziej brutalnych środków. Czy jest tam coś jeszcze?
No, trochę jest. I są to właściwie rzeczy, za które Ziemkiewiczowi można by
było nawrzucać nie raz i nie trzy, ale – jak już powiedziałem – pozostaniemy
przy tym co jest, a więc przy głównej myśli owego tekstu.
Czy Prawo i Sprawiedliwość rzeczywiście, jak twierdzi Ziemkiewicz, trzyma
swoją ciężką łapę na rozwoju niezależnej obywatelskiej aktywności, czy jest na
nią otwarte, czy może zachowuje w stosunku do niej pozycję obojętną – nie wiem.
Mam co do tego pewne podejrzenia, ale powiedzmy, że jednak nie wiem. To co
natomiast wiem, i to wiem zbyt dobrze, by zachować tu umiar, wdzięk i typową
dla siebie elegancję, to to, że Rafał Ziemkiewicz, załamując ręce nad
monopolizacją sceny politycznej w Polsce, a zwłaszcza nad monopolizacją prawej
jest strony, przekracza wszelkie faktyczne i potencjalne granice bezczelności.
To co on tu wyprawia jest tak bezczelne, że domaga się już nie słów, lecz
czynów. Rafał Ziemkiewicz, w swoim tekście w „Rzeczpospolitej” przedstawia
analizę polskiej sceny politycznej, polskiego systemu partyjnego i wewnętrznej
organizacji polskich struktur partyjnych, porównując je do systemu
Środowisko dziennikarskie reprezentowane przez Rafała Ziemkiewicza
stworzyło system tak zwanego „wolnego obiegu myśli obywatelskiej”, w którym
całość sceny została podzielona na dwie części – z jednej strony wolny głos dla
chamów, a więc „Gazetę Polską”, a z drugiej wolny głos dla inteligencji, czyli „Rzeczpospolitą”.
To co Polak pragnący silnej, wolnej i uczciwej Polski, w ramach swojego prawa
do informowania i bycia informowanym, dostał wyłącznie te dwie grupy, a jeśli
jeszcze liczy na to, że ktoś mu da coś jeszcze, musi być kompletnie
nieprzytomny. Polska opinia publiczna, reprezentowana przez media, została
podzielona i rozparcelowana w taki sposób, że gdyby na podobnej zasadzie miał
działać polski system partyjny, organizacje międzynarodowe musiałyby uznać to
za zwykły faszyzm.
Wszyscy pamiętamy, jak na początku lat 90. środowisko późniejszej Unii
Wolności planowało polską scenę polityczną zorganizować w taki sposób, że po
jednej stronie będą zreformowani komuniści, a po drugiej koncesjonowani
demokraci. Zreformowani komuniści będą stanowili wieczną – oczywiście jak
najbardziej konstruktywną – opozycję, natomiast koncesjonowani demokraci będą
rządzili jako tzw. Solidarność. Wstęp oczywiście do jednej i drugiej grupy
będzie jak najbardziej wolny, tyle że odbywać się będzie na zasadzie kooptacji.
A więc, każdy będzie miał prawo zostać członkiem, pod warunkiem że zostanie
zaproszony. Podobnie, tyle że – czasy są gorsze, więc i ich dzieci są gorsze –
znacznie brzydziej, sprawa ma się z tą częścią naszego życia publicznego, które
dziś jest reprezentowane między innymi przez Rafała Ziemkiewicza. Ta sfera jest
sferą całkowicie zamkniętą, zaspawaną, i na dodatek opieczętowaną. Mamy dwie
redakcje i grupę dziennikarzy, którzy prędzej zgodzą się dobrowolnie oszaleć,
niż dopuszczą do tego, by którykolwiek z nich musiał oddać choćby centymetr
terenu komuś spoza środowiska. Mamy sytuację, gdzie całość popularnej
demokratycznej opinii reprezentowana jest przez może dziesięciu dziennikarzy i
prędzej Jarosław Kaczyński i Donald Tusk podzielą się władzą z jakimś lokalnym
członkiem partyjnej młodzieżówki, niż Tomasz Sakiewicz, czy Paweł Lisicki
zgodzą się zamieścić w swoich gazetach tekst kogoś spoza towarzystwa. Rafał
Ziemkiewicz, współtwórca i beneficjent tego układu, przychodzi na to wszystko i
zaczyna coś gadać o braku demokracji w partiach.
Mają więc oni – nasi prawicowi, niezależni i wolni publicyści – swoje forum
i swoje interesy, ale nawet wtedy, zamiast przynajmniej zająć się sobą i nie
wtrącać się do czegoś, co do nich już na pewno nie należy, oczywiście są
niezwykle czujni i równie niezwykle wrażliwi na każdy nieprzyjazny gest
skierowany w ich stronę. Przecież już nawet na tym blogu, mieliśmy okazję
czytać komentarze nadesłane przez niektórych z nich, w których mieli oni
czelność pokazywać nam, gdzie jest nasze miejsce i co mamy z tym miejscem
robić. To przecież tu miało miejsce kultowe już wystąpienie jednego z tych
mędrków, Łukasza Warzechy, w którym poinformował on mnie osobiście, że on jest
pilotem boeinga, a ja zaledwie kierowcą traktora. To przecież nie gdzie
indziej, jak na pewnym zakolegowanym blogu uznał za stosowne powymądrzać się
sam Rafał Ziemkiewicz, mniej więcej w tej samej sprawie. I teraz on właśnie
daje sobie prawo, żeby ponarzekać na traktowanie polskich patriotów przez
partyjnych baronów. Co za chamstwo!
Tyle dobrego, że załatwiając sobie swoje codzienne interesy, Rafał
Ziemkiewicz wskazał na bardzo ważny problem. Oczywiście nie on pierwszy i tym
bardziej nie on jedyny. Wbrew temu co jemu i jego kolegom się wydaje, w
dzisiejszej sytuacji, kiedy polska opinia publiczna rozwija się, a wręcz
kwitnie, wbrew wysiłkom bandy drżących o swoją pozycje uzurpatorów, wszystko –
dosłownie wszystko – co każdy z nich mógłby kiedykolwiek wymyślić, czy
powiedzieć, zostało wymyślone i powiedziane dużo wcześniej. Ale problem jest.
Mam tu na myśli najprawdopodobniej agenturalne działania na rzecz rozbicia tego
ruchu, który powstał po kwietniu 2010 roku. Wydawałaby się, że nikt dziś nie ma
wątpliwości, że smoleńska katastrofa nie tylko uaktywniła znaczną część
polskiego społeczeństwa, ale również wszystkie możliwe siły antypolskiej
agentury. Jest to coś tak oczywistego, że trudno sobie wyobrazić, by ktoś w
miarę rozsądny nie wiedział, jak w takich sytuacjach System działa. Przecież to
są zachowania obserwowane nawet na poziomie najbardziej podstawowym. Jeśli jest
gdzieś pożar, to natychmiast, obok strażaków z wiadrami i sikawkami, pojawiają
się złodzieje, kombinujący, jak by tu tych strażaków, i przy okazji kogoś
jeszcze, okraść. Tu musiało się wszystko odbyć dokładnie w taki sam sposób. W
następstwie katastrofy w Smoleńsku i gwałtownego wzrostu społecznej
świadomości, uaktywniły się też wszystkie te siły, które na takie sytuacje
znają tylko jeden sposób – wbić się w tłum i wszystko rozpieprzyć. Powstanie
tak zwanego PJN jest tu tylko, fakt, że atrakcyjnym, ale tylko tych działań
przykładem. Jeśli Prawo i Sprawiedliwość i jego władze zdają sobie z tego
sprawę, to chwała im za to. Podobnie jak nikt by im tego nie wybaczył, gdyby
dla jakichś durnych wyobrażeń o demokracji i wolnej politycznej działalności
wolnego obywatela, oni dopuścili do tego, by w ciągu kolejnych miesięcy
powstało kilkanaście super-patriotycznych ugrupowań, a każde z nich z Lechem
Kaczyńskim i Prawem i Sprawiedliwością i Solidarnością w nazwie, podpierających
się pamięcią o świętej pamięci Lecha Kaczyńskiego, i uzyskując odpowiednią
pozycję, wystawiło swoje kandydatury do w wyborach Parlamentu.
Ziemkiewicz główną tezę swojego artykułu opiera na niedawnym wydarzeniu z
Wrocławia, gdzie jakiś czas temu rozpoczęła działalność grupa pod nazwą
„Wrocławski Społeczny Komitet Poparcia Jarosława Kaczyńskiego”, a więc pod
dokładnie tą samą nazwą, jakie wcześniej, jeszcze w czasie kampanii
prezydenckiej w roku 2010 posiadały społeczne komitety poparcia na rzecz
prezydentury właśnie Jarosława Kaczyńskiego. Z powodów mi nie do końca znanych,
ale chyba dość oczywistych, przedstawiciele Prawa i Sprawiedliwości zwrócili
się do aktywistów owego projektu, by sobie jeśli chcą działali, lecz by nie
używali w tej działalności nazwy Komitetu. Ziemkiewicz oczywiście strasznie się
pieni, że oto mamy do czynienia z polactwem w najgorszym już wydaniu, a więc
wydaniu pisowskim, gdzie dla partyjnych celów niszczy się marzenia o Polsce. A
ja się zastanawiam, czy on wie, jak jest, czy nie wie? Jeśli wie, to mamy do
czynienia ze zwykłym geszefciarzem i nie ma o czym gadać. Jeśli nie wie, to
jest zwyczajnym durniem. Bo durnie trzeba być, żeby przy tych wszystkich
doświadczeniach, jakich byliśmy niemymi świadkami przez tyle ostatnich lat, nie
wiedzieć, jak działa System, zwłaszcza w miesiącach przedwyborczych. Trzeba być
durniem, żeby myśleć, że widząc jak społeczeństwo zaczyna się organizować wokół
prawdy, prawa i sprawiedliwości, System położy uszy po sobie i pójdzie na piwo.
Ja jednak uważam, że Ziemkiewicz wie. On jest zbyt doświadczoną figurą na
tej scenie, by nie wiedzieć. A w tej sytuacji, pozostaje już tylko jedna
zagadka. Czy on się zachowuje jak się zachowuje, ponieważ wie, że jest zwykłym
nieudacznikiem, w polityce mu się nic nie udało i – dopóki przywódcą i symbolem
niepodległej Polski będzie Jarosław Kaczyński, którego Ziemkiewicz tępi od
zawsze – już prawdopodobnie nic mu się nigdy nie uda, i to jest już pewnie
ostatni moment, żeby się czegoś uczepić, czy może chodzi o to, że on działa z
jeszcze większym wyrachowaniem. Na zimno i bez emocji. Bez większych ambicji i
bez większych idei. I tu z kolei, mam podejrzenia, że to drugie rozwiązanie
może być prawdziwe. Jak mówię, od czasu gdy Ziemkiewicz przestał być
rzecznikiem prasowym UPR-u i poszedł na tak zwane swoje, w polityce nie odniósł
jakiegokolwiek sukcesu. Wszystko co udało mu się tam osiągnąć, to popyskować od
czasu do czasu, to tu to tam. Natomiast, nie da się ukryć, że odniósł bardzo
duży sukces osobisty i finansowy. Ziemkiewicz jest dziś prawdopodobnie
najbardziej poczytnym politycznym komentatorem obok Łysiaka – też, tak się
dziwnie składa, jak najbardziej, naszego człowieka na tym wilkowisku – tyle że
o ile Łysiak, jak mi mówią, jest pisarzem wybitnym, Ziemkiewicz pisze jak
ostatnia szmata. Powieści Ziemkiewicza – mówię o powieściach, jego
publicystyka, to zwyczajne standardowe dziennikarstwo – to syf najgorszy. Jak
to się stało, że ktoś tak beznadziejny odniósł taki sukces? Nie jestem tego w
stanie zrozumieć. Kuczok, Pilch, Chutnik, Kuryluk – cała ta banda pluszowych
misiów reżimu – sprawa jest dla mnie jasna. Tam droga jest prosta. Ale
Ziemkiewicz? Ten wojownik i zimny kontestator? Taki sukces? On akurat, przy
takim sukcesie, musi być zwyczajnie dobry. Problem w tym, że nie jest.
Minęło dziewięć lat i niech mi kto powie,
że ten tekst się zdezaktualizował.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.