wtorek, 29 września 2020

Dym

 

Muszę uczciwie przyznać, że tak jak chyba nigdy wcześniej ostatnio obserwowany atak czystego bezbożnictwa tak mnie osłabił, że zwyczajnie poczułem niemoc. Najpierw jakaś studentka medycyny oświadczyła publicznie, że gdy do niej do szpitala zgłosi się jakiś homofob, to ona znajdzie sposób, by on tam sobie odpowiednio pocierpiał. Po niej pojawiła się psycholożka i ta z kolei wyraziła oburzenie, że dziecko sąsiadów podczas wychodzenia na spacer „drze pizdę” i ona życzy sobie, by coś z tym zrobić. Po niej przyszła tak zwana behawiorystka i o pewnej 13-letniej dziewczynce spotkanej w Sieci napisała, że „dla takich gówniar jest specjalne miejsce w piekle – trafiają tam ludzie kleszcze. Roznoszą syf, zatruwają życie i są obrzydliwi”. A na koniec, by wszystko to skutecznie podsumować, pojawił się pewien lekarz i zakomunikował, że coś takiego jak nienarodzone dziecko nie istnieje, podobnie jak nie istnieje nienarodzony pies. Dziecko oraz pies są dopiero wtedy gdy się urodzą.

To zaledwie kilka przykładów tego co na fali tak zwanego „humanizmu”  aktualnie się wyprawia w tak zwanej publicznej przestrzeni, a ja, jak już wspomniałem, czuję że tracę siły. W tej sytaucji, zanim ochłonę, chciałbym wspomnieć swój stary tekst, jeszcze z roku 2009, w którym opowiedziałem pewną filmową historię, dla mnie nadzwyczaj ważną. Warto.

 

 

      Nie wiem, jak na to rozwiązanie zapatrują się współtwórcy tego bloga, ale wyszło na to, że ani tekst pełen miłości o Marii z Egiptu nie był tekstem na Święta, ale też ani, jak się okazuje – wbrew moim najszczerszym zapowiedziom – tekst kolejny, ów pełen wściekłości wybuch o tatuażach. Może gdyby Smiłowicz siedział cicho. Może wtedy. Ale w sytuacji, gdy on sam tę sprawę ostatecznie zamknął, czuję że trzeba coś z tym zrobić. Jutro Wigilia, pojutrze ten wielki, radosny Dzień Narodzenia. Trzeba coś zrobić. Kilku z przyjaciół tego miejsca, skomentowało ostatni wpis pięknymi wierszami. Pojawił się nawet wielki Ezra. Trzeba coś zrobić. Dać znak.

      I oto pojawia się okazja. Pewien uczony mąż z Krakowa nazwiskiem Hartman oburza się, że w języku polskim słowo ‘bezbożnik’ ma pejoratywne konotacje. To dobrze. Niech się oburza. Niech się dławi ze złości. Niech cierpi. Niech mu ta tradycja, ta kultura, świat, który zastał, nie dają spać. Może w końcu zrozumie, że ów świat to jest świat stworzony przez Boga, na Jego chwałę, a na nasze zbawienie. Niech go ta świadomość tak pali, że w końcu zrozumie. Życzę mu, żeby zrozumiał. Oto nadchodzi dzień Bożego Narodzenia. I nie ma takiej siły, która będzie w stanie to zmienić.

      Skoro pojawił się nawet Ezra Pound, to i ja chciałem opowiedzieć coś pięknego na Boże Narodzenie. Jednak nie będzie to ani wiersz, ani nawet moje osobiste wspomnienie. Będzie to bożonarodzeniowa historia z filmu „Dym”, który uwielbiam. Z filmu „Dym”, który – kto wie, czy nawet nie wbrew intencjom twórców – uważam za głęboko religijny. A więc jakże ściśle przylegający do podstawowego wymiaru, w jakim ten świat trwa. Dla mnie „Dym”, to był film o realności boskiego tchnienia i dlatego dziś, mały fragment własnie stamtąd. Harvey Keitel prowadzi sklep z tytoniem. Oprócz tego robi zdjęcia. Przez całe lata, codziennie, robi jedno zdjęcie, jednego miejsca, tylko dlatego, że wierzy, że ten jeden moment ma swój ciężar. Papierosy u niego kupuje autor książek, William Hurt, który pewnego dnia przychodzi i, ponieważ ma zamówienie na tekst, z „New Yorkera” chyba, i musi coś napisać. prosi go, by mu opowiedział jakąś historię bożonarodzeniową. I Keitel mu opowiada swoją historię, historię tego jak zdobył swój pierwszy aparat fotograficzny. Moje tłumaczenie.

Było lato siedemdziesiątego szóstego, kiedy ledwo zaczynałem pracować u Vinniego. Najgorsze lato w historii. Pewnego ranka wszedł do sklepu chłopak i zaczął ściągać rzeczy z półek. Stoi koleś pod ścianą z gazetami i pakuje pod koszulę pornosy. Przy ladzie była kupa ludzi, więc go z początku nawet nie zauważyłem. Kiedy zobaczyłem co się dzieje, to z pyskiem na niego! A on – dyla. Zanim udało mi się wygrzebać zza lady, on już pędzi Siódmą Aleją. Goniłem go prawie do skrzyżowania, ale w końcu machnąłem ręką. Upuścił coś po drodze, a że nie chciało mi się już za nim biec, schylam się, patrzę - portfel. Żadnych pieniędzy, tylko prawo jazdy i kilka zdjęć. Mogłem wezwać gliny, to by go capnęłi. Miałem przecież nazwisko i adres. Ale jakoś zrobiło mi się go żal. To był zwykły, biedny dupek, a jak jeszcze zobaczyłem te zdjęcia, to już w ogóle cała złość ze mnie zeszła…
Roger Goodwin. Tak się nazywał. Na jednym zdjęciu, pamiętam, stoi obok swojej mamy. Na kolejnym, trzyma jakąś szkolną nagrodę i uśmiecha się jakby wygrał konkurs talentów. Normalnie, nie miałem serca. Jeszcze jedno biedne dziecko z Brooklynu, z tym całym swoim nędznym życiem... a poza tym, chrzanić parę gazet z gołymi babami. Tyle tylko że zatrzymałem ten portfel. Parę razy myślałem, żeby mu go odesłać, ale zawsze coś mi przeszkadzało i w końcu kompletnie o nim zapomniałem.
Nadeszły Święta, a ja nie mam pojęcia, co z sobą zrobić. Miałem iść do Vinniego, ale mama mu się pochorowała, i musiał w ostatniej chwili jechać z żoną na Florydę. Siedzę więc u siebie od rana, użalam się nad sobą, i nagle patrzę, a na półce w kuchni leży portfel Rogera Goodwina. I myślę sobie nagle, a co, kurde? Czemu raz w życiu nie mam zrobić czegoś dobrego? Zakładam więc płaszcz i idę oddać ten portfel. To było gdzieś na Boerum Hill, tam w tych blokach. Okropnie było zimno i pamiętam, że kiedy szukałem tego domu, wciąż się gubiłem. Tam wszystko wygląda identycznie i człowiek wciąż włazi w to samo miejsce. No ale wreszcie trafiam pod te drzwi, naciskam dzwonek… Cisza. Myślę sobie, pewnie nikogo nie ma w domu, ale dzwonię jeszcze raz, czekam trochę dłużej i kiedy już mam wracać, słyszę człapanie. A po chwili głos jakiejś staruszki.
– Kto tam?
Mówię, że szukam Rogera Goodwina.
– To ty, Roger? – ona na to. I nagle odkręca z piętnaście zamków i otwiera drzwi. Ma pewnie z 80, a może nawet 90 lat, i od razu widzę, że jest ślepa.
– Wiedziałam, że przyjdziesz, Roger – mówi. – Wiedziałam, że jak przyjdą Święta, nie zapomnisz o babci Ethel.
I wyciąga ręce, jakby chciała mnie objąć. Nawet nie miałem czasu, by się zastanawiać. Wiem że muszę coś zrobić i zanim się zorientowałem, już z nią rozmawiam.
– Tak, babciu – powiedziałem. – Przyszedłem odwiedzić cię na Święta.
Nawet nie pytaj, czemu tak zrobiłem. Nie mam pojęcia. Tak po prostu wyszło. A ona nagle przytula mnie do siebie. No to ja ją też. To było jak gra, w którą oboje zgodziliśmy się wejść, jeszcze przed ustaleniem reguł. Przecież ona świetnie wiedziała, że nie jestem jej wnukiem. Była stara i stuknięta, ale nie na tyle stuknięta, żeby nie odróżnić obcego faceta od wnuka. Ale ponieważ jakoś było jej przyjemnie udawać, a ja z kolei nie miałem nic lepszego do roboty, to pomyślałem, że i ja mogę poudawać…
A więc wchodzimy do jej mieszkania i siedzimy już razem przez cały wieczór. Ona mnie pyta, jak mi leci, a ja kłamię. Mówię, że znalazłem dobrą pracę w sklepie z papierosami. Mówię jej, że się żenię. Mówię jej setki miłych historii, a ona oczywiście udaje, że mi wierzy.
– To cudownie, Roger – mówi, kiwając z uśmiechem głową. – Zawsze wiedziałam, że życie ci się ułoży…
Po jakimś czasie zgłodniałem. W domu nie bardzo było co jeść, więc wyszedłem do sklepu obok i przyniosłem pełno wszystkiego. Pieczonego kurczaka, zupę jarzynową, koszyk sałatki z ziemniaków. Ethel miała w swojej sypialni kilka butelek wina, no to i udało się wspólnie zorganizować zupełnie porządną Wigilię. Pamiętam, że po winie obojgu nam lekko zaszumiało w głowie, więc poszliśmy do salonu, gdzie były fotele, no i wygodniej. Zachciało mi się sikać, więc przeprosiłem babcię Ethel i poszedłem do łazienki. I właśnie wtedy wszystko stanęło na głowie. To że postanowiłem zrobić z siebie idiotę udając wnuka Ethel było wystarczająco nienormalne, ale to co odstawiłem potem, to już kompletny idiotyzm. I tego akurat już nigdy sobie nie wybaczyłem.
Wchodzę więc do tej łazienki i patrzę, a tu, obok prysznica, pod ścianą, sześć czy siedem aparatów fotograficznych. Jeden na drugim, Kompletnie nowe, trzydzieści pięć milimetrów, jeszcze w pudełkach. Od razu uznałem, że to jest robota Rogera. Że tu trzyma wszystko co uda mu się ukraść. Nigdy wcześniej nie zrobiłem jednego zdjęcia, a już z pewnością, nigdy w życiu nic nikomu nie ukradłem. Ale widzę te aparaty i już wiem, że chcę taki jeden mieć dla siebie. Ot tak. Po prostu. I nawet się nie zastanawiając, biorę jeden z nich pod pachę i wracam do pokoju.
Nie mogło minąć więcej niż trzy minuty, ale przez ten czas, kiedy mnie nie było, babcia Ethel zasnęła. Za dużo pewnie tego Chianti. Poszedłem więc do kuchni, umyłem naczynia, a ona przez cały ten czas spała jak niemowlę. Nie było sensu jej budzić, to sobie poszedłem. Nawet kartki jej nie napisałem , żeby się pożegnać, bo po co, skoro i tak była niewidoma i w ogóle. Więc wyszedłem. Na stole tylko zostawiłem portfel jej wnuka, wziąłem aparat i wyszedłem…

      I to koniec tej historii. A ja tylko zwrócę uwagę na jeden szczegół, którego większość nie zauważyła. Otóż w filmie, na ścianie w mieszkaniu babci Ethel wisi jak najbardziej obraz Matki Boskiej Częstochowskiej.

      Kiedy Keitel kończy swoją świąteczną opowieść, patrzy przez chwilę w oczy Hurta i tak się w siebie wpatrują. I uśmiechają się. I Hurt w pewnym momencie mówi Keitelowi – To znaczy, że swoje ostatnie Święta spędziła z tobą.

      A po chwili – To był dobry uczynek, Auggie. Postąpiłeś wobec niej dobrze.

      Na co Keitel się śmieje i odpowiada – Najpierw ją okłamałem, a potem okradłem. Jakie w tym dobro?

      Jak można w tym zobaczyć dobro? Jak można zważyć dym? Jak można ujrzeć sens w pogardzie stwierdzenia: ‘bezbożnik’? Jak można dostrzec niezniszczalną potęgę tradycji? Jak można wreszcie zrozumieć, że to jest coś, czego się zwyczajnie nie da pokonać?




 

12 komentarzy:

  1. "...kto wie, czy nawet nie wbrew intencjom twórców..."

    Też właśnie się zastanawiałem nad tymi intencjami. W sklepie z tytoniem też wisiał wizerunek Pana Jezusa, było to trochę dziwne biorąc pod uwagę styl życia Auggie'go.
    Potwierdzam, że film dobry, wart obejrzenia, ale jednak smutny, ta historia z córką byłej sympatii(tą bez oka) Auggie'go bardzo dołowała.

    Widziałeś może drugą część(Blue in the Face się nazywało)?

    OdpowiedzUsuń
  2. @Mateusz
    Oczywiście że widziałem. Nie raz, nie trzy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @toyah
      Czyli warto. Będę musiał w takim razie, kiedyś, zobaczyć.

      Usuń
    2. @Mateusz
      Kiedyś to za późno.

      Usuń
    3. @toyah
      To znaczy przy najbliższej okazji chciałem powiedzieć. :)

      Usuń
    4. @Mateusz
      Tylko pamiętaj by słowem ani o jednym ani o drugim nie wspominać na Szkole, bo Ci tego nie darują.

      Usuń
    5. @toyah
      Nie, aż tak to chyba nie. To tylko Valser ma coś do Ciebie(nie wiem co do końca), a reszta niepotrzebnie się angażuje. Ja w każdym razie pozostaje neutralny, nie wtykam nosa w nie swoje sprawy.

      Usuń
    6. @Mateusz
      Masz rację. Tylko Valser a reszta w gruncie rzeczy mnie szanuje. Tyle że się angażuje. Wbrew sobie. I niepotrzebnie. Mam nadzieję, że następnym razem starczy Ci odwagi by im zwrócić uwagę.

      Usuń
    7. Już zwracałem kiedyś, ale to nie jest kwestia odwagi, tylko tego, że ja nie wiem o co w ogóle w tym wszystkim chodzi tak naprawdę.
      Najpierw pokłóciłeś się z Valserem, ty po tym przestałeś publikować w SN, a on usunął wszystkie swoje notki i wpisy. On dalej coś tam do Ciebie ma i ja w ogóle nie chcę się w to angażować bo uważam, że to sprawa prywatna między wami, a to, że musi Ciebie w oddzielnych wpisach wyciągać i przy okazji wszyscy muszą przypominać, że Toyah "jest be" to już inna sprawa.
      Ja nie chcę się angażować w nie swoje sprawy po prostu. Szanuję i Ciebie i Valsera i Betacool'a, a to co tam między wami się kotłuje mnie nie obchodzi.

      Usuń
    8. @Mateusz
      I to że Cię to nie obchodzi to bardzo źle, bo gdybyś się tu choć odrobinę zainteresował, to byś wiedział, że między nami się nic nie kotłuje. Ja mam swoje życie i jeśli od czasu do czasu Szkoła Nawigatorów dostaje wzmożenia na mój temat, to nie jest w ogóle mój problem. Jak chcesz ze mną na ten temat porozmawiać, to napisz do mnie na k.osiejuk@gmail.com.

      Usuń
  3. Odpowiedzi
    1. @Juliusz Wnorowski
      Tak długo zbierałeś się do tego jednego słowa?

      Usuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...