Dotarło
do mnie, że w białostockiej Galerii Arsenał prezentowana jest wystawa
zatytułowana „Strach”, a jednym z jej artystycznych elementów jest performance pod
tytułem „Nóż w piździe”. Jak można oczekiwać, ów projekt sprowadza się do tego,
że widz może podziwiać ów nóż zanurzony w intymnych częściach kobiecego ciała,
jej twarz wysmarowaną ekskrementami, oraz przeróżne najbardziej egzotyczne
gesty niszczące jej wizerunek, a wszystko to pod pretekstem protestu przeciwko rzekomo
powszechnej w dzisiejszym świecie przemocy wobec kobiet.
Ktoś
powie, że to nic takiego. W końcu dzisiejsza sztuka, z braku prostych
artystycznych inspiracji, sprowadza się wyłącznie do cytowania najbardziej wulgarnych
medialnych doniesień, a następnie przerabiania ich na tak zwaną sztukę. Tym razem
jednak chodzi o coś więcej. Otóż, jak się dowiaduję, ów niezwykły projekt
zatytułowany „Nóż w piździe” został odpowiednio zasponsorowany przez
Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Narodowe Centrum Kultury oraz
przez, jak najbardziej finansowany przez polskie państwo, Białostocki Ośrodek
Kultury.
Wspomniana
wystawa wywołała oczywiście falę protestów, oraz zrozumiałe jak najbardziej
pretensje do ministra Glińskiego o to, że on stracił panowanie nad wydawanymi
przez siebie pieniędzmi, ja natomiast kiedy już doszedłem do siebie po
pierwszym szoku, zadałem sobie pytanie, jaki tak naprawdę zarówno Gliński, jak
i tak naprawdę dowolny minister kultury, mają wybór w sytuacji gdy polska
kultura prezentuje poziom, który można opisać wyłącznie przy pomocy słów „Nóż w
piździe”? Jeśli bowiem zastanowimy się nad stanem dzisiejszej polskiej sztuki
plastycznej, literatury, filmu, czy muzyki, w ostateczności okaże się, że nie
mamy nic poza owym „Nożem w piździe”. A co gorsza, nie ma sposobu, by z tej
pętli się wygrzebać.
I
na tym tle mamy tak zwane Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego z jego
budżetem i ambicjami, by z naszej kochanej Polski uczynić Dolinę Krzemową
światowej kultury. Przepraszam bardzo, ale nawet przy swoim wyssanym z mlekiem
matki optymizmie, nie jestem w stanie dojrzeć śladu nadziei. Kierunek wydaje
się ostatecznie wyznaczony i nie ma nikogo na horyzoncie, kto miałby szanse – i
ochotę – go zmienić.
Mieliśmy
ostatnio dwie imprezy, które zwróciły uwagę ogólnopolskiej publiczności.
Pierwsza z nich to festiwal w Opolu, a druga to tak zwana Liga Narodów i Biało-Czerwoni.
Ponieważ piosenka to od lat nasze życie, festiwal w Opolu obserwujemy wszyscy i
wszyscy widzimy, co się nam oferuje, i to niezależnie od tego, czy słuchamy piosenek
zespołu Budka Suflera, czy tych, którzy dopiero będą podbijać świat. Chwilę
przed tym jak zabrałem się do pisania tego felietonu, obejrzałem fragment
piłkarskiego meczu między Polską a Bośnią i Hercegowiną. Przepraszam raz
jeszcze za złe słowo, ale moja córka, która zna się na rzeczy mówi mi, że
obecnie na światowym rynku muzycznym z wielkim powodzeniem funkcjonują dwie albańskie piosenkarki. To tyle gdy chodzi o eksport. Nam pozostaje nóż w piździe oraz
Ministerstwo Dziedzictwa Narodowego.
Nigdy dość przypominania o tym. Ja bym chciał tylko dosyć ważne uszczegółowienie zrobić - w Polsce jest pewnie wiele bardzo utalentowanych artystów i autorów, tylko że w podziemiu. Większość z nich rzuciła mikrofon, pióro, czy pędzel po to żeby zarobić na życie inaczej, bo ze sztuki nie mogli wyżyć, inni znowu wyjechali za granicę żeby robić w kulturze.
OdpowiedzUsuńW tzw. oficjalnym obiegu jest tak jak napisałeś.
P.S.
A to ta druga z Albanii - Rita Ora.