Powiem szczerze, że
kwestia zatrudniania członków rodziny czy znajomych czy to w spółkach Skarbu
Państwa, czy w firmach prywatnych nigdy ani nie robiła na mnie szczególnego
wrażenia, ani nawet nie budziła choćby skromnego zainteresowania, z tego względu
że ów proceder uważałem za zarówno stary jak świat, jak i jednocześnie w
znacznym stopniu zrozumiały. Przecież i ja sam nawet, gdybym był ministrem,
posłem, prezydentem miasta, czy choćby radnym
i miał możliwość załatwienia swojej córce dobrej pracy, to nawet bym się
nie zastanawiał. Ale również gdybym zajmował któreś z tych stanowisk i ktoś
bliski poprosiłby mnie bym znalazł dobrą pracę dla kogoś z jego rodziny, a ja
bym tę możliwość miał, to też bym się nie wahał ani chwili.
Oczywiście są sytuacje kiedy pewnych
rzeczy robić nie wolno, a przede wszystkim może nie wypada, tak jak to było w
sytuacji, gdy była minister sportu Mucha zrobiła jednym z dyrektorem swojego
fryzjera, jednak wydaje mi się że w większości wypadków z tego rodzaju
patologią do czynienia nie mamy. Zwykle, jak sądzę, owi znajomi lądują na
stanowiskach odpowiednich dla swoich kompetencji i chyba radzą tam sobie nie
gorzej niż ktoś kto tam trafił z tak zwanej ulicy. Nie podoba mi się też to, że
prezesem jednoosobowego zarządu którejś z fundacji, została żona wiceministra
Andruszkiewicza, choć znów, jeśli to stanowisko było akurat wolne, a ona
posiadała wszelkie konieczne papiery, by się tam czuć pewnie, to czemu nie?
Nie będę się tu jednak kłócił, bo biorę
pod uwagę, że można mnie tu do zmiany skutecznie zdania zachęcić, natomiast
owszem, przyznaję, że poczułem pewne poruszenie podczas tak zwanej „Rozmowy
Mazurka”, gdzie Mazurek zaatakował ministra Sasina w kwestii owego tak zwanego
nepotyzmu i z tego zrobiła się lekka awantura, z której Mazurek wyszedł
całkowicie skompromitowany. Otóż stało się tak, że Mazurek – przypomnijmy, że
jeden z ważniejszych polskich dziennikarzy, a przy okazji dobry znajomy niemal
wszystkich i każdego – postanowił zająć się owym nepotyzmem, i wypomniał
prezydentowi Dudzie jego stryja Antoniego, świeżo powołanego członka Rady
Nadzorczej w PKP Cargo:
„Przez ponad 20 lat, w zasadzie przez ćwierć wieku
nie zajmował się niczym związanym, ani w ogóle w życiu
nie zajmował się kolejnictwem, prawda? To od razu potwierdźmy.
Na to Sasin zareagował w następujący
sposób:
„Panie redaktorze, ja powiem panu tak. No mogę to odbić. Jak obaj
wiemy, pański brat jest szefem Polskiego Holdingu Nieruchomości. Zanim został
prezesem, nigdy się nie zajmował zarządzaniem nieruchomościami, tylko
pracował w bankowości”.
W tym momencie Mazurek dostał na Sasina
cholery i zaczął – jak najbardziej klasycznie – zapewniać, że przede wszystkim
jego brat „ma potrzebne
wykształcenie i doświadczenie, by sprawować tę funkcję”. W
odróżnieniu, jak rozumiem, Antoniego Dudy, który ma za sobą wyłącznie kurs
kroju i szycia w lokalnym Kole Gospodyń Wiejskich. A poza tym to przecież nie
on, skromny dziennikarz, mu tę robotę załatwił. W odróżnieniu, jak rozumiem, od
prezydenta Dudy, który osobiście dzwonił z poleceniem dla swojego stryja.
Ponieważ, jak wiemy, z mediami na pewnym
poziomie zadzierać jest niebezpiecznie, o czym zapomniał na chwilę minister
Sasin, musiał więc on już chwilę po owym spięciu Mazurka publicznie przeprosić
i być może wszystko by mogło wrócić na utarte tory, gdyby nie to, że ja jestem
poza tą branżą, tych bezczelnych durni się nie boję, i z prawdziwą satysfakcją
przypomnę tu wiadomość, jaką do mnie swego czasu wysłała śp. Zyta Gilowska, po
to byśmy nie dali się zwodzić kłamstwu bardziej niż wypada.
Drogi
Panie Krzysztofie!
Tak jest, tak trzymać! I nie puszczać! Nicować tę nicość aż do kości.
Bo to jest nicość. Kupiłam to dzieło [mowa o książce Bronisława Wildsteina „Dolina nicości” – przyp. mój] i przeczytałam, w pierwszej chwili pomyślałam, no cóż – wprawdzie grafomania, ale dobrze motywowana. Jednak tylko w pierwszej chwili, przez kilka minut.
Do mojego popsutego (przez medycynę, geny mam dobre) zdrowia musi się Pan przyzwyczaić, bo lepiej nie będzie. Ale może zdążymy jeszcze wspólnie coś zrobić? Jak Bóg da.
A teraz opowiem Panu anegdotkę. W MF zastałam w charakterze rzecznika prasowego bezczelnego młodziana bez wykształcenia i manier, przyjętego przez moją poprzedniczkę („to brat Roberta Mazurka”) w skład tzw. gabinetu politycznego, co niebywale ułatwiło szybkie rozstanie, ponieważ owe gabinety rozwiązują się automatycznie wraz ze zmianą osoby ministra. Otóż ten młodzian najpierw wpakował mnie na „minę” (miał dużo mniej wyczucia ode mnie) a potem nawet mnie straszył i groził mi jakimiś bliżej nieokreślonymi retorsjami. Smarkacz groził wicepremierowi przy świadkach i mimo to (sic!) jeden z ministrów przyjął go na trochę do swojego działu prasowego, a potem wylądował u Wildsteina w TVP na jakieś pół roku. Kiedy Wildstein odchodził z TVP, to tym chłopakom (między innymi owemu „bratu”) zapewnił kolosalne odprawy jako kompensatę utraconych zarobków, ponieważ byli to „specjaliści rynkowi”. Wówczas poprosiłam Mariusza Kamińskiego (CBA) na rozmowę i zapewniłam Go, że to nie żadni fachowcy, a przykładowo „ten mój” to zwykły miglanc i dyletant, więc ofiarowanie mu pół miliona złotych (500 000 zł) odprawy z państwowej firmy jest złodziejstwem. Dałam to na piśmie – na papierze Ministra Finansów – skierowanym do Szefa CBA. Mariusz Kamiński chyba nie zdążył nic z tym zrobić, ale jego następca z całą pewnością ten papier znalazł (wcale się nie ukrywałam) i po-pokazywał. I co? I nico. I to jest obrazek z doliny nicości, prawda?
Serdecznie pozdrawiam,
Zyta Gilowska
Tak jest, tak trzymać! I nie puszczać! Nicować tę nicość aż do kości.
Bo to jest nicość. Kupiłam to dzieło [mowa o książce Bronisława Wildsteina „Dolina nicości” – przyp. mój] i przeczytałam, w pierwszej chwili pomyślałam, no cóż – wprawdzie grafomania, ale dobrze motywowana. Jednak tylko w pierwszej chwili, przez kilka minut.
Do mojego popsutego (przez medycynę, geny mam dobre) zdrowia musi się Pan przyzwyczaić, bo lepiej nie będzie. Ale może zdążymy jeszcze wspólnie coś zrobić? Jak Bóg da.
A teraz opowiem Panu anegdotkę. W MF zastałam w charakterze rzecznika prasowego bezczelnego młodziana bez wykształcenia i manier, przyjętego przez moją poprzedniczkę („to brat Roberta Mazurka”) w skład tzw. gabinetu politycznego, co niebywale ułatwiło szybkie rozstanie, ponieważ owe gabinety rozwiązują się automatycznie wraz ze zmianą osoby ministra. Otóż ten młodzian najpierw wpakował mnie na „minę” (miał dużo mniej wyczucia ode mnie) a potem nawet mnie straszył i groził mi jakimiś bliżej nieokreślonymi retorsjami. Smarkacz groził wicepremierowi przy świadkach i mimo to (sic!) jeden z ministrów przyjął go na trochę do swojego działu prasowego, a potem wylądował u Wildsteina w TVP na jakieś pół roku. Kiedy Wildstein odchodził z TVP, to tym chłopakom (między innymi owemu „bratu”) zapewnił kolosalne odprawy jako kompensatę utraconych zarobków, ponieważ byli to „specjaliści rynkowi”. Wówczas poprosiłam Mariusza Kamińskiego (CBA) na rozmowę i zapewniłam Go, że to nie żadni fachowcy, a przykładowo „ten mój” to zwykły miglanc i dyletant, więc ofiarowanie mu pół miliona złotych (500 000 zł) odprawy z państwowej firmy jest złodziejstwem. Dałam to na piśmie – na papierze Ministra Finansów – skierowanym do Szefa CBA. Mariusz Kamiński chyba nie zdążył nic z tym zrobić, ale jego następca z całą pewnością ten papier znalazł (wcale się nie ukrywałam) i po-pokazywał. I co? I nico. I to jest obrazek z doliny nicości, prawda?
Serdecznie pozdrawiam,
Zyta Gilowska
Biorę pod uwagę oczywiście, że Mazurek
sprzed 15 lat, o którym wspomina prof. Gilowska w swoim mailu, to nie ten sam
Mazurek, o którym mówił Jacek Sasin, ale tym bardziej jestem ciekawy, ile tam w
sumie u tych Mazurków było uzdolnionych dzieci, no i czy może któreś z nich nie
zostało nawet biskupem, albo piosenkarzem.
Jeśli kogoś już musi bulwersować ten awans p. Kamili Andruszkiewicz, to powinien wezwać Prezydenta Miasta Stołecznego Warszawy, aby przeprowadził stosowne dochodzenie. Tak się bowiem przyjemnie składa, że ówże jest organem nadzoru tejże fundacji. Kto nie wierzy, niech sprawdzi w KRS pod numerem 0000765394.
OdpowiedzUsuńSkoro obecne warszawskie gówno potrafią wciskać nawet śp. Lechowi Kaczyńskiemu, to niech się Rafał Trzaskowski nie leni i wykona swoje obowiązki nadzorcze w tej fundacji. Oczywiście, o ile on rozumie słowo obowiązek.
@orjan
UsuńNo i to jest hit.