Rekolekcje z Pomocnikami Matki
Kościoła już za nami, wypadałoby więc przejść już do naszego zwykłego codziennego
rytmu. Ponieważ jednak wróciłem późnym wieczorem, a dziś ani nie chce mi się pisać
nowego tekstu, ani też nie bardzo już mam na to czas, obiecuję, że na jutro
będę gotowy, a dziś jeszcze moja posmoleńska refleksja na temat tak zwanych ateistów.
Powiem szczerze, że nie do końca się
orientuję, czy moje przeczucia mnie nie zawodzą, niemniej jednak mam wrażenie,
że Szatan – o którym tu już parokrotnie wspominałem – zaatakował również na
poziomie prostego przekazu medialnego. Kiedy oglądam telewizję – a oglądam ją
dziś stale i niezmiennie – widzę, że z jakiegoś dla mnie niezrozumiałego do
końca powodu, w jej ofercie pojawiło się całe stado tak zwanych ateistów, a
więc ludzi których przekaz i jednocześnie zasługa jest jedna – Boga nie ma. To
co jest, to wyłącznie złudzenie i ludzkie kompleksy. No i oni. Ci którzy nam to
porządnie wyjaśnią.
W minioną
sobotę obejrzałem występ dwóch kobiet, a mianowicie Magdaleny Środy i – ostatnio
nieoczekiwanej zupełnie gwiazdy telewizji TVN24 – Olgi Lipińskiej, które, wraz
z jakąś doczepioną do nich „socjolożką”, ubolewały bardzo nad tym, że całe to
poruszenie spowodowane śmiercią Prezydenta, jego żony i pozostałych osób,
zostało zawłaszczone przez religię, Kościół i – konsekwentnie – zabobon. Że
bardzo źle się dzieje, że z takim ważnym wydarzeniem nowoczesny człowiek nie
umie sobie poradzić inaczej niż przy pomocy religii. Wczoraj z kolei, znów z
nieznanego mi powodu, Grzegorz Miecugow zaprosił do telewizyjnego studia
zaprosił pewnego Zbigniewa Mikołejko.
W tym
momencie należy się parę słów wyjaśnienia. Ja znam tego Mikołejkę. Zwróciłem na
niego uwagę jeszcze w zamierzchłych czasach ledwie co kwitnącej III RP, kiedy to jeszcze czytałem "Gazetę Wyborczą". Kim jest ten człowiek? Otóż on jest wykształconym ateistą. Co
ciekawe, o ile mi wiadomo, cała jego wielkość, czy może tylko szczególność,
sprowadza się do tego, że jest on przekonany, że Bóg nie istnieje, i że każdy
kto sądzi inaczej, to biedny, zahukany, pełen kompleksów nieborak. W sytuacji
gdy nawet Jan Hartman – inny bohater bezbożnych mediów – przynajmniej od czasu
do czasu zabierze głos w sprawach ogólnych, ów Mikołajko przez te wszystkie
lata nie dokonał nic poza tym, że tylko twierdził że Boga nie ma, zbierając całe
swoje dotychczasowe wykształcenie w formę kilkunastu zdań, by ten
sąd zgrabnie uzasadnić. I właśnie dzięki temu osiągnięciu, był w swoim czasie
bohaterem "Gazety Wyborczej", a dziś zupełnie niespodziewanie stał się gwiazdą Grupy
ITI. To też znak czasów. A wydawałoby się, że aby dać się pokazać w
telewizji trzeba przynajmniej mieć gitarę i umieć coś zaśpiewać, zatańczyć,
albo opowiedzieć żart.
Co mi
strzeliło do głowy, żeby się zajmować ateistami? Czy którykolwiek z nich powiedział
coś istotnego? Czy może któryś z nich wygłosił jakąś myśl, która by kogokolwiek
poruszyła? Poza wypowiedzią Magdaleny Środy, ubolewającej nad tym że nikt jakoś
wciąż nie stworzył rytuału pozareligijnego, nie
zdarzyło się nic takiego. Dlaczego więc nagle ta nisza stała się tematem w tym
miejscu? Otóż wcale nie chodzi o nich. Problemem jest to, że reżimowe media, w
tym konkretnym czasie, znalazły potrzebę sięgnięcia po ten szczególny arsenał.
Po ateizm. W jednej sekundzie, przez niezbadany gest losu, lub może opętanego
umysłu – wszystko jedno – zginęło 96 osób stanowiących elitę naszego pięknego
kraju. Ten akt nieopisanego barbarzyństwa stworzył w jednej chwili napięcie tak
mistyczne, że jedynym dla niego ujściem stała się religia. Dlaczego? Nie wiem.
Ale to nie jest opinia, lecz fakt. Tak się stało. Ta tragedia, ta katastrofa i
ta śmierć spowodowały w jednej chwili reakcję, którą można zrozumieć jedynie na
poziomie boskim. Ale jestem dziś pewien, że jeśli za tym nieszczęściem stoi
wcielone zło – a myślę, że stoi – jego jedyną sensowną reakcją jest
zakwestionowanie tego mistycznego wymiaru. I stąd ten zły szum.
Wraz z tym
wiatrem wiary, nadziei i miłości pojawił się więc ten niedobry zgrzyt. Zgrzyt
mówiący nam, że jesteśmy naiwni, głupi i bezużyteczni. Że to wszystko, czym się
przejmujemy i co nam daje poczucie siły i wielkości, jest wyłącznie złudzeniem
i bzdurą. A ja czuję, że to wszystko na nic. Że za tymi dziwnymi ruchami stoi
już tylko zwykła desperacja, spowodowana poczuciem utraty władzy. To już jest
wyłącznie pisk.
Moja wiara
jest bardzo szczególna. Szczególna w tym sensie, że całkowicie racjonalna.
Kiedy myślę o Bogu, o Jego realności i obecności w naszym życiu, jestem w pełni
skoncentrowany nie tyle na wierze, lecz na jak najbardziej racjonalnym oglądzie
tego co rozpościera się przede mną. Kiedy słyszę o najróżniejszych cudach, mam
dla nich wytłumaczenie jak najbardziej racjonalne, a mimo to wciąż uważam je za
oczywiste znaki, które wysyła nam Pan Bóg. Kiedy spotykam kogoś, kto mówi mi,
ze Bóg umarł, lub wręcz że nigdy nie żył, jestem w stanie się z nim spierać
wyłącznie na poziomie rozumowym. Krótko mówiąc, jeśli mam kłopoty z moją wiarą,
one nie mają w żaden sposób natury racjonalnej. Dla mnie Bóg, zbawienie i życie
wieczne są objaśniane w sposób wyłącznie logiczny. Inaczej natomiast jest, gdy
nagle – a zdarza się to wcale nie rzadko – ogarniają mnie wątpliwości. Że może
to wszystko to złudzenie, że za tym życiem nie ma nic, że to wszystko bujda, a
my wszyscy zwyczajnie sobie coś roimy. Tyle że każdy taki moment tonie w
kompletnej irracjonalności. Z moją niewiarą jest trochę tak jak z dzieckiem,
które wie że tam w ciemnym kącie nic nie ma, ale wciąż się boi, że a nuż coś
jednak wyskoczy. To jest zupełnie jak z tym człowiekiem, który wie, że życie
naturalnie jest formą istnienia białka, ale nie da się ukryć, że czasem dzieją
się rzeczy dziwne. No a poza tym, kto w ogóle może wiedzieć, jak to jest
naprawdę. A więc w tym sensie, jestem dość podobny do takiego Mikołajki, jego przerażonych
kolegów z ich wyobrażeniami na swój temat. Jestem mianowicie jak najbardziej
racjonalistą, Tyle że może czasem czuję się jakoś nie tak jak bym chciał. I nie
wiem, dlaczego.
A zatem,
dokładnie tak samo jak dziecko, które zamyka oczy i wchodzi do ciemnego pokoju,
bo wie, że nic tam złego na niego nie czeka i że wszystko to co mówią ludzie to
żart, patrzę na to, co się w tych szczególnych dniach dzieje wokół nas. Uważam,
że to co się stało 10 kwietnia pod Smoleńskiem to nie bajka i bzdura. To w sposób
jak najbardziej oczywisty i realny – a co najważniejsze racjonalny – dotknięcie
palca mojego Boga. To znak, który ma wytłumaczenie jak najbardziej rozumowe i
pełne logiki. To żywa prawda. Oczywiście, boję się też trochę, że może mi się
to wszystko tak tylko zdaje. Że w końcu bywa różnie, a człowiek popełnia
niezwykłe czasem błędy. Jednak to się dzieje wyłącznie na poziomie zaklęć i
koszmarów. I to wiem. I to mnie utrzymuje w zupełnie dobrym nastroju.
Ale wiem też
jednocześnie, że to zło, co się naprzeciwko nas zebrało, ci wszyscy
nieszczęśnicy, co głoszą, że to co się dzieje, potrwa jeszcze zaledwie parę
dni, a najwyżej tygodni, i zniknie jak wszystko co się wydawało czymś
niezwykłym dotychczas i też się skończyło, żyją złudzeniami. I ten wczorajszy
Mikołajko, i ta Magdalena Środa, a za nimi wszyscy inni głosiciele przyszłości
bez Boga, bez nadziei i bez sprawiedliwości, żyją złudzeniami. Oni są jak ci
biedni czytelnicy ezoterycznych pism, którzy wierzą, że skoro jak się
nasika na zleżałe trociny, to się lęgną robaki, to niewątpliwie życie powstało
nie przez słowo Boga, lecz tak jakoś. To nie są racjonaliści, to nie są ludzie
rozumni. To nawet nie są czarodzieje. Ich jedyna kompetencja to umiejętność
składnego objaśniania swoich problemów związanych ze strachem przed wieczną
mocą i nieskończoną miłością.
I pomyśleć,
że to oni akurat zostali skierowani na pierwszy polityczny front walki o
przyszłość naszej Polski! Równie dobrze mogliby wysłać człowieka z różdżką, lub
z talią kart jakiegoś Tarota.
@All
OdpowiedzUsuńTo chyba jednak najlepsza ilustracja tego co chciałem powiedzieć.
https://www.tvp.info/49625987/rozebrany-mezczyzna-wszedl-na-oltarz-w-tyncu-wideo