Właśnie się dowiedziałem o tragedii
jaka wydarzyła się pod Gliwicami i przypomniałem sobie poprzedni tak straszny
przypadek, jeszcze w roku 2010, kiedy to pod Nowym Miastem zginęło aż 18 jadących
do pracy osób. Niby te 10 lat zmieniły to, że nikt sie nie odważy już zapakować
do jednego busa aż tyle osób, jednak owe busy pozostały. Szkoda, że
przypomniano nam o tym w tak okropny sposób. Poniżej mój tekst z jesieni 2010
roku.Nie warto było pisać nowego. Można było własciwie tylko zmienić parę
szczegółów i wyszłoby na to samo. Nie warto.
Symboliczna moc tego co się wczoraj
wydarzyło pod Nowym Miastem i co się wokół tej katastrofy wciąż dzieje, poraża
w stopniu trudnym do opisania. Dla przypomnienia. Właśnie wczoraj, kiedy dla
wielu z nas dzień jeszcze nie zdążył się na dobre zacząć, samochód wiozący
okolicznych mieszkańców do sezonowej pracy przy zbieraniu jabłek zderzył się z
ciężarówką i wszyscy pasażerowie samochodu zginęli. W sumie 18 osób. 18
biednych ludzi, którzy z samego rana zapakowali się do tego ni to busa, ni to
samochodu osobowego, stłoczyli się w środku, przysiadając gdzie się dało, na
swoich pustych skrzynkach, i w porannej mgle zginęło zgniecionych w tym smutnym
wnętrzu. Ci którzy zbierają tego typu informacje twierdzą, że była to
największa drogowa katastrofa w najnowszej historii Polski.
Wbrew temu co można wczoraj i dziś
usłyszeć w mediach, bardzo łatwo jest się tu – właśnie ze względu na wspomnianą
symbolikę zdarzenia – pokusić o zbyt łatwe refleksje i wyjątkowo oczywiste
wnioski. Piszę „wbrew” dlatego, że gdybyśmy mieli podejść do medialnego
przekazu w sposób zupełnie świeży, możnaby było sądzić, że stało się zaledwie
coś co jest tylko jeszcze jednym smutnym przypadkiem z całej serii
niefortunnych katastrof drogowych. Tu gdzieś nie zmieści się w zakręcie
autokar, tu gdzieś zaśnie zmęczony kierowca, gdzie indziej znowu jakiś zaćpany
mądrala wjedzie z przystanek pełen ludzi. Tak samo też było i w tym Nowym
Mieście. Nie do końca wprawdzie wiadomo, czy to zawinił kierowca samochodu, czy
może kierowca ciężarówki, czy może tylko mgła, a może całe nieszczęście
spowodował fakt, że ci ludzie byli nie przypięci pasami, lub że ich było tam
dużo za dużo. Fakt jest taki, że znów dostaliśmy kolejną lekcję tak zwanej
kultury jazdy i miejmy dziś tylko nadzieję, że następnym razem wszyscy będziemy
mądrzejsi. Tak choćby jak Szwedzi, gdzie za nadmierną prędkość można pójść do
pudła.
Od wczoraj cały niemal publiczny przekaz
dokonuje najbardziej chorych piruetów, żeby coś co jest śmiertelnie proste i
właściwie może być albo relacjonowane bez żadnego komentarza na okrągło od rana
do nocy, albo pokazywane jako przerażająco surrealistyczny portret Polski i
Polaków w dobie rozpasanego postępu, pokazać jako kolejną nauczkę adresowaną do
tych, którzy wciąż się nie potrafią przystosować. Ja oczywiście rozumiem, że
zupełnie przypadkowa czasowa zbieżność wydarzenia tak medialnie nośnego jak
wydobycie uwięzionych w Chile górników z tym co się stało na tamtej drodze,
stanowi dla współczesnych mediów nie lada kłopot, jednak to co mnie w tym
wszystkim zadziwia i poraża – mimo wszystko – to to, jak łatwo one sobie z tym
kłopotem poradziły. Oglądałem wczoraj wieczorem telewizję i z prawdziwym
przerażeniem zobaczyłem, jak ten świat sparszywiał. Pytanie pozostaje tylko –
dlaczego?
Wczoraj, w komentarzach pod poprzednim
wpisem na tym blogu, pojawiło się wspomnienie refleksji jakimi dość niedawno
podzielił się ze mną i jeszcze paroma osobami nasz kolega LEMMING. Opowiadał
on, jak to jechał samochodem z Warszawy do Katowic i na całej swojej drodze
widział nieustannie albo grzybiarzy, albo prostytutki. I mówił też nam, jak to
ten obraz przypomniał mu Afrykę, którą jako człowiek szczęśliwie zamożny, miał
okazję jakiś czas temu zwiedzać. Opowiadał nam nasz kolega jak dla niego, kiedy
on od czasu do czasu przejeżdża swoim samochodem przez nasza Polskę, nie może
się oprzeć wrażeniu, że widzi kraj ludzi biednych, żyjących z tego co im da
słońce i deszcz, niekiedy niewolników, często kompletnych nędzarzy –
opuszczonych przez państwo i zapomnianych przez świat. Pamiętam jak opowiadał
mi jeszcze wcześniej, jak w czasie urlopu gdzieś w Polsce podjechał swoim
samochodem pod miejscowy sklep, zaparkował go pośród innych, równie szykownych
samochodów, wszedł do środka i akurat trafił na dwoje dzieci, które miały ze
sobą 2, 60 zł i kupowały kilogram kartofli i dwa jajka.
Musiało być tak jak on mi mówił.
Ziemniaki po dwa złote za kilogram i jajka po 30 gr. za sztukę. Akurat. W sam
raz.
Ale wspominał on też Afrykę, gdzie
wszędzie się widzi te busy wożące ludzi tam i z powrotem. Busy wypełnione
ludźmi do nieprzyzwoitości, ale tanie, więc dla wielu stanowiące podstawowy
środek transportu. Tu zresztą niepotrzebny nam przyjaciel i jego afrykańskie
refleksje. Busy, autobusy, pociągi i cholera wie co tam akurat mają, z ludźmi
stłoczonymi w środku, lub jeżdżącymi na dachach znamy z pięknych,
geograficznych filmów dokumentalnych, które nam serwują lepsze i bardziej
ambitne kanały telewizyjne, czy to o Afryce, czy o Indiach, czy może o Ameryce
Południowej. Wczoraj, pod Nowym Miastem – tu w samym środku nowoczesnej i
niezwykle aspirującej Europy – rozbił się jeden z tych pojazdów. Przez straszny
zbieg okoliczności – obok tego szczęśliwego wydobycia górników w Chile – w
zupełnie innym wypadku zginęły, mniej więcej w tym samym czasie, dziesiątki osob
w zaprzyjaźnionej z nami już na wszelkie możliwe sposoby Ukrainie. Euro 2012
już w przyszłym roku. Będzie pięknie!
Wczoraj w programie Bogdana Rymanowskiego
przez ułamek chwili, zanim przeszliśmy do spraw znacznie poważniejszych, i
zanim nadeszła godzina 23 i rozpoczął się czas spraw już poważniejszych
najbardziej i przy tym jak najbardziej międzynarodowych, pojawiła się ta
katastrofa. Nie mam słów, by opisać wysiłek, jaki zarówno sam Rymanowski jak i
zaproszony do udziału w programie Jarosław Gowin włożyli, by nie wspominać, lub
wspominać w zakresie minimalnym, ów kulturowy aspekt całej tej tragedii. Gadano
coś o drogach, o prędkościach, o busach, o przepisach i ich egzekwowaniu, a
kiedy któryś komunistyczny poseł próbował coś wspomnieć o naszej pięknej polskiej
nędzy, został natychmiast uspokojony przez prowadzącego redaktora, bo to akurat
jest jasne dla wszystkich – że w Polsce jeszcze są miejsca biedniejsze –
natomiast dobrze by było się zastanowić, dlaczego u nas nie jest jak w Szwecji.
Albo gdzieś.
Dziś jechałem busem do Mysłowic. Mam tam
dwa razy w tygodniu pracę i sobie jeżdżę. Busem, dlatego, że one jeżdżą
częściej i są tańsze, no i szybsze. Bus, jak zwykle był zatłoczony, a więc z
ludźmi również stojącymi, i naturalnie nikt nie był przypięty pasami, których
tam nawet chyba nie ma. Kiedy zbliżaliśmy się już do Mysłowic, zobaczyliśmy jak
po przeciwnej stronie drogi patrol policyjny zatrzymuje samochody jadące w
stronę Katowic. Nic dziwnego. W końcu jest akcja. Policzyliśmy się z
dopalaczami, teraz się weźmiemy za busy. Jak idzie o mnie, być może, kiedy już
rząd uzna, że trzeba ten rodzaj transportu zlikwidować, będę tam jeździł dalej,
tyle że już publicznymi autobusami. Dalej często na stojąco, a jeśli uda mi się
usiąść, to też bez pasów. A jak któregoś dnia zmęczony kierowca, albo mojego
autobusa, albo jakiejś nadjeżdżającej ciężarówki zaśnie i dojdzie do
katastrofy, to będzie mi już to czy jechałem busem, czy autobusem, czy – tak
jak to było w Nowym Mieście – tym nie wiadomo czym, kompletnie obojętne. I to
akurat chyba jest jasne nawet dla Jarosława Gowina.
Bo tu w
ogóle chodzi o coś zupełnie innego, niż jakieś idiotyczne bezpieczeństwo jazdy.
Akurat w tym wypadku mgła, prędkość, bezmyślność kierowców, zły stan dróg jest
na dziesiątym miejscu. Nie chodzi ani o to, ani nawet o ten kapitalizm, do
którego Gowin, Rymanowski i ich kumple tak tęsknią. To co się liczy
najbardziej, to te 18 osób, ten senny poranek i te skrzynki. I te rodziny
czekające na te 2,60, żeby można było kupić dwa jajka i kilogram ziemniaków. Te
rodziny, które dziś już wiedza, że tych pieniędzy przynajmniej na razie nie
będzie. I że nie będzie jeszcze czegoś. I, przepraszam bardzo, ale ja nie mówię
o autostradach na Euro2012.
I myślę, ze oni też to wiedzą. Chyba
jednak to wiedzą. Że tu chodzi o coś zupełnie innego, niż o bezpieczeństwo
jazdy i wolną przedsiębiorczość. W końcu nie codziennie rozbijają się samochody
dostawcze, które zamiast kapusty i buraków wożą ludzi, a jak idzie o wolną
przedsiębiorczość, to własnie z czymś mniej więcej tego rodzaju mieliśmy
własnie wczoraj do czynienia, czyż nie? Więc oni, kiedy zamiast wzruszać nas
losem tych biedaków, postanawiają poświęcić czas na akcję ratunkową w San Jose,
doskonale wiedzą co robią i po co. Oni muszą na sto procent wiedzieć, że każda
kolejna chwila poświęcona temu samochodowi wiozącemu przez sam środek Europy
tych nieszczęsnych biedaków w poszukiwaniu kolejnej złotówki na kartofle i dwa
jajka, to gwóźdź do ich trumny. Ich trumny. Skoro jednak tak zdecydowali, to
mam nadzieję, że wezmą też pod uwagę fakt, że nazwa tej chilijskiej
miejscowości oznacza imię pewnego świętego, a wyciągani po kolei górnicy,
pierwsze co robią po wyjściu na powierzchnię, padają na kolana i się modlą do
Boga Najwyższego. I że jeśli oni od wczorajszego wieczora postanowili być tacy
światowi i pokazują tych bogobojnych ludzi, to tez kopią sobie grób. Sobie.
Grób. Bo to są naczynia połączone.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.