Ponieważ wyjeżdżam na kilka dni do
księdza Krakowiaka na rekolekcje i towarzyskie conieco, zdecydowałem, że do końca
tygodnia nie będzie nowych tekstów, natomiast tak by nie pozostawiać
Czytelników zdanych tylko na uprzejmość innych autorów, pomyślałem sobie, że
będę tu przypominał starsze notki, które uznam za warte przypomnienia,
szczególnie dla tych z nas, którzy są tu od niedawna. W tej sytuacji dziś
zapraszam do czytania pierwszej z nich, mimo że z roku 2009, wcale nie tak
bardzo nieaktualnej, a jednoczesnie zachęcam uczestników tego bloga do
zamieszczania swoich refleksji. To naprawdę nie jest nic trudnego.
Kiedy powstawał wczorajszy mój wpis,
najpierw w mojej głowie, a następnie już tu, na tym blogu, wiedziałem
naturalnie, że zło które stało się jego tematem, ma dwa końce. Na jednym z
nich, co oczywiste, stoi bezpośredni jego sprawca, czyli Roman Polański,
natomiast na drugim ci wszyscy, którzy dziś, albo z wyrachowania, albo ze skrajnej
bezmyślności, mu klaszczą. I kiedy piszę o klaskaniu, mam na myśli klaskanie
dosłowne, a nie tylko zwykłe zrozumienie dla tego, co on przed ponad trzema
dekadami zrobił temu dziecku, czy choćby ledwo wybaczenie. Mówię o autentycznym
klaskaniu, którego wprawdzie na razie nie słychać, ale które już z całą
pewnością widać i co do którego nie powinniśmy mieć żadnych wątpliwości, że
kiedy on już opuści ten areszt i rozpocznie tryumfalny objazd swoich włości, to
je usłyszymy. I będziemy patrzeć na te rozjaśnione szczęściem twarze i wiernie
wyciągnięte dłonie, by i nas dotknął i by nas raczył zauważyć. I słuchać tego
falującego zgiełku radości i ostatecznej satysfakcji.
I to czego będziemy świadkami, już w
żadnej mierze nie będzie przypominało owego, wcześniej już wspomnianego,
„płonącego, jastrzębiego tryumfu”, lecz będzie już tylko czystą beztroską
radością. Radością tych, którzy po prostu cieszą się, że ten którego kochają,
wyrwał się ostatecznie z rąk złych, nicnierozumiejących i tak okropnie
niesympatycznych ludzi. A przecież może i nawet zwierząt?
Wiedziałem więc o tym, że to zło tworzy
bardzo szczególną pętlę, choćby dlatego, że to zawsze się tak dzieje. Tak to
już na tym biednym świecie jest, że występek nigdy nie działa w izolacji.
Zawsze jest tak, że ktoś kogoś krzywdzi, kogoś innego gorszy, a na zewnątrz
tego wszystkiego jest zawsze wystarczająco duża grupa tych, których ta
ciemność, w ten czy inny sposób, urzeka. To co pozostaje zagadką, to wyłącznie,
jak duża będzie ta grupa i kto się w niej znajdzie. Wśród całej plejady
najróżniejszych postaci – przyjaciół, znajomych, wielbicieli talentu Romana
Polańskiego, czy w końcu tylko ludzi, dla których jest coś zawsze niezwykle
interesującego w dociekaniu, jak to zło w gruncie rzeczy złem nie jest – widzieliśmy
i znanych artystów, polityków, aktorów, dziennikarzy, czy reżyserów.
Widzieliśmy też osoby zupełnie nieznane, dopiero wchodzące na ten rynek, ledwo
co aspirujące do tego, by zahaczyć swoim sumieniem o to, co się na naszych
oczach dzieje. A więc była Izabela Cywińska i pozostali autorzy listu w sprawie
ratowania Polańskiego przed nieludzkim prawem, był Wojciech Pszoniak w
nieodłącznym szaliku, był Ryszard Kalisz ze swoją skupioną miną doświadczonego
prawnika, ale też nawet pojawił się niejaki Borys Lankosz – postać mi zupełnie
nieznana – swoją elokwencją i dyskretnym poczuciem humoru, udowadniając, że ci
co go zaprosili do złożenia świadectwa, z całą pewnością wiedzieli co robią.
Pojawił się jednak jeszcze ktoś, kto –
całkowicie nieoczekiwanie – przebił wszystkich pozostałych w tworzeniu tej
nowej rzeczywistości końca czasów. Mam na myśli reżysera, Krzysztofa
Zanussiego. O Zanussim mam opinię szalenie pogmatwaną. Z jednej strony, uważam,
że jego wczesne filmy, takie jak Barwy ochronne przede wszystkim, czy Życie
rodzinne, czy nawet Iluminacja, to arcydzieła europejskiego kina, a
scenariusze, które sam tworzył, to przykłady naprawdę wielkiej literatury. Nie
mam też wątpliwości co do tego, że w czasach gdy dawał się poznać szerokiej
publiczności, miał on wszelkie cechy człowieka niezwykle wrażliwego, a kto wie,
czy wręcz mądrego. Z drugiej strony, z mojego punktu widzenia, jego twórczość w
późniejszych latach, stopniowo, z każdym rokiem, artystycznie i intelektualnie
się degenerowała, aż osiągnęła poziom tego czym on się zajmuje obecnie. Czyli
sztuki, która pod każdym względem jest tak nieporadna, tak niechlujna i
wreszcie artystycznie tak zła, że fakt iż Zanussiemu wciąż ktoś daje pieniądze
na to co on robi, może tylko budzić charakterystyczne uniesienie brwi.
Jest jednak jeszcze coś, co jeśli idzie o
osobę Krzysztofa Zanussiego, dręczyło mnie od samego początku. Ile razy go
widziałem i słuchałem, to oprócz tego niezmiennego przekonania o tym, że jego
ciepły i zrównoważony głos niesie przekaz zawsze bardzo ważny, czułem, że z nim
jest coś nie w porządku. Tak jakby ten jego wizerunek był, bardzo dyskretnie,
przybrudzony czymś obcym, kompletnie nieopisanym, niedotykalnym, a co – jeśli
się kiedyś ujawni – może wywrócić całą naszą opinię na jego temat do góry nogami.
Pisząc te słowa, chcę być maksymalnie delikatny, bo cała ta sprawa jego bardzo
ciemnej strony – mam wrażenie – jest bardzo delikatna. Chodzi mi o to, że przez
te wszystkie lata, kiedy jeszcze zachwycałem się twórczością Zanussiego, miałem
bardzo silne poczucie tego, że on, kiedy zamyka za sobą drzwi swojego
mieszkania, wyzwala demony. I nie ma tu najmniejszego znaczenia, o jakich
demonach myślę, choćby dlatego, że z demonami jest jakoś tak, że one są jak
ludzkie koszmary. Niezliczone i nigdy do końca nieopisane.
I myślę, że jest to najlepszy moment, by
zapewnić wszystkich, że wcale nie mam tu na myśli faktu współpracy Krzysztofa
Zanussiego ze służbami. Ani nie wiem, czy wiadomości, które swego czasu podała
Gazeta Polska są wiarygodne, ani też – nawet gdyby były bardzo wiarygodne –
jego losy jako komunistycznego kolaboranta nie są dla mnie bardzo interesujące.
Choćby z tego względu, że ja mam bardzo silne przekonanie, że bezwzględna
większość środowiska, które reprezentuje Zanussi, a więc reżyserów i aktorów,
współpracowała ochoczo, w ten czy inny sposób, dzień i noc. Mówiąc o tej
mrocznej stronie duszy Krzysztofa Zanussiego, mam na myśli coś całkowicie
ponad- i poza-politycznego. Coś, co nigdy nie pozwalało mi do końca patrzeć na
niego w taki sposób, jak się patrzy na ulubionego, czy nawet pogardzanego
artystę. Mówię tu o Zanussim, jako o osobie całkowicie prywatnej. Jako o kimś
kto mieszka – nomen omen – za ścianą.
I właśnie wczoraj, Krzysztof Zanussi
wystąpił w programie Moniki Olejnik Kropka nad i. Oczywiście, podobnie jak
większość środowiska, był oburzony tym, w jaki sposób i amerykańskie prawo i
znaczna część opinii publicznej potraktowała jego kolegę, Oczywiście objaśniał,
tak uwodzicielsko jak tylko on potrafi, wszelkie niuanse jakie niesie ze sobą zło.
Opowiadał o tego zła psychologii i o tym, jak ludzie są zdeterminowani swoim
własnym, osobistym nieszczęściem i jak to ciężar, który na sobie niosą nie
pozwala im pokazać całej swojej szlachetności. W pewnym momencie nawet pozwolił
sobie na utratę naturalnej dla siebie kontroli, i nazwał tę dziewczynkę, którą
Roman Polański tak brutalnie skrzywdził przed laty – prostytutką. Więcej.
Nazywając ją w ten sposób, uruchomił w sobie całą dla niej pogardę, która w
pewnym momencie stała się wręcz fizyczna. A później na dodatek, starając się
relatywizować zło, które uczynił Polański, skierował swoje oburzenie na tych,
którzy to zło pokazują palcem, zarzucając im uleganie najniższym instynktom
tępej zawiści i pragnienia ludzkiej krzywdy. Więc, zajmując się dziś osobą
Krzysztofa Zanussiego, nie kieruję się swoim oburzeniem na to, co u niego jest
dokładnie takie samo, jak u pozostałych reprezentantów środowiska, czyli złość,
zakłamanie, krętactwo i kompletny brak wrażliwości. W tym co mówił Zanussi
znalazłem coś znacznie większego, co stanowczo przekracza wszystko to, czym
zabłysnęli jego koledzy. Otóż on, objaśniając urok tego zła, starając się
znaleźć dla niego maksymalnie życzliwy opis, odmawiając ludziom prawa do
wyrażania moralnego oburzenia, plując wreszcie na to nieszczęsne dziecko swoją
napuszoną, pełną wyniosłości pogardą, jednocześnie mówił cały czas o grzechu i
o zwycięstwie tego grzechu. Pokazywał świat, który doszedł już do swojego
końca, gdzie wszystko już wolno, gdzie zło spowszedniało tak iż już nie wiadomo,
co nim jeszcze jest, a co nim już być przestało. Biedna redaktor Olejnik wciąż
starała się utrzymać go na powierzchni zdarzeń i czynów, a on jak oczarowany
wracał nieustannie do tego zwycięskiego Szatana. Od początku do końca tej
audycji, niemal przez cały czas, poruszał się Krzysztof Zanussi na poziomie
niemal religijnym. W pewnym momencie, z przerażeniem zauważyłem, że wiele z
tego co on mówi, mogłoby się zupełnie uczciwie znaleźć w którymś z ostatnich
tekstów, które powstały w ramach tego blogu. Z jedną, bardzo kluczową różnicą.
On opisywał to zło jako byt tryumfujący i jednocześnie ludzi, którzy temu złu
ulegają, jak całkowicie bezbronne, zdeterminowane, a przez to całkowicie
usprawiedliwione, jego ofiary. Pod koniec programu był już tak nakręcony, że
już tylko czekałem, aż uniesie w górę ręce i zawoła „Chwalmy Pana, bo oto
przyszedł Król Ciemności!”
Zastanawiam się więc teraz, co sprawiło,
że Krzysztof Zanussi – z taką złością mówiąc o tym zgwałconym dziecku – pokazał
tę swoją, dotychczas mniej lub bardziej starannie ukrytą, twarz. I przychodzą
mi do głowy dwie możliwości. W pierwszą właściwie nie potrafię uwierzyć, więc
pozostawię czytelnikom tego bloga, by sami ją sobie może dopowiedzieli.
Natomiast druga jest taka, że jest niezwykle prawdopodobne, że to co zrobił
Polański, większości osobom z branży nie wydaje się w żaden sposób ani
szokujące, ani nawet intrygujące. Oni po prostu uważają się za artystów i
wierzą, że jako tacy mogą prowadzić takie życie, jakie sobie wybiorą, a czym
ono będzie bardziej szokujące z punktu widzenia jeszcze jakoś tam trzymającego
się na równych nogach cywilizowanego świata, tym nawet lepiej. I może być tak,
że Krzysztof Zanussi również, zupełnie szczerze i autentycznie, uważa, że nic
takiego się nie stało. I kiedy wczoraj u Olejnik wspominał coś o tym, że –
owszem – nie jest ładnie krzywdzić seksualnie małe dziecko, to robił to
wyłącznie z charakterystycznej dla siebie publicznej ogłady.
Jest jednak jeszcze jedna ewentualność.
Strony praktyczna i teoretyczna całego przedsięwzięcia się tu doskonale
uzupełniają. To zło jest czynione przez nich wyłącznie po to, by w ten sposób
mogli skutecznie autoryzować swój udział w projekcie już czysto ideowym. A
Krzysztof Zanussi, jako osoba niezwykle starannie wykształcona, inteligentna, a
przede wszystkim elokwentna, miał jedynie nam przedstawić ogólne założenia tego
projektu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.