Oczywiście nie mogę zaprzeczyć, że
wynik wyborów na Białorusi jest dla nas o tyle korzystny, że dzięki niemu głosy
porównujące sytuację w Polsce i na Węgrzech do sytuacji na Białorusi nieco
przycichły i my tu, przynajmniej na pewien czas, możemy się zająć swoimi
bieżącymi sprawami. Nie zmienia to oczywiście faktu, że to co się tam za Bugiem
dzieje, nas wszystkich bardzo interesuje i bardzo kibicujemy, by ostatecznie
głos narodu zwyciężył. No a przy okazji oczywiście mamy nadzieję, że i tu u nas
właśnie głos narodu zostanie wreszcie uszanowany. Tymczasem przedstawiam swój
najnowszy felieton z „Warszawskiej Gazecie”. Jak najbardziej aktualny.
Ponieważ mieszkam na tyle daleko od
Warszawy, by o tym co się tam dzieje być informowanym w stopniu niezbędnym do
życia, nie wiem, czy początek tygodnia przyniósł tam jakieś zmiany w kwestii
demonstracji w obronie ulicznego chuligana, który stworzył sobie doskonałe
alibi, występując jako lesbijka o imieniu Margot. Ponieważ jednak przede
wszystkim o nowych awanturach nie słyszałem, natomiast wiem, że dziś cały
cywilizowany świat jest zajęty Białorusią, mogę zakładać, że cała ta kolorowa
gówniażeria swoje tęczowe flagi zastąpiła flagami czerwono- zielonymi i przeniosła
się pod ambasadę Białorusi. Mogę również przypuszczać, że tym razem nikt – ani
minister Ziobro ze swoimi prokuratorami, ani tym bardziej Polska Policja – nie
będzie im przeszkadzał w miotaniu obelg pod adresem prezydenta Łukaszenki,
choćby one się składały wyłącznie ze słów powszechnie uważanych za nieprzyzwoite,
a to dlatego, że niedzielne wybory na Białorusi w sposób wręcz zachwycająco
skuteczny doprowadziły do ostatecznego zjednoczenia władzy z opozycją, choćby i
tą najtwardszą. A kto wie, czy nie zwłaszcza z tą najbardziej twardą.
A gdy chodzi o mnie, to jeśli cokolwiek
mnie tu porusza, to akurat nie to, że wspomniane dzieci przeniosły się spod Świętego
Krzyża pod białoruską ambasadę, ale to, że wraz z nimi udały się tam solidarnie
polskie władze wraz ze swoimi mediami. Do tego bowiem, że liberalne lewactwo
zapluwa się swoimi kompleksami na odcinku Kaczyński – Łukaszenka – Kim Dzong Un
– Hitler, zdążyłem się przyzwyczaić; w końcu oni nigdy nie ukrywali, że dla
nich między tymi trzema nie ma żadnej różnicy, więc mogą zupełnie spokojnie
protestować przeciwko każdemu z nich, z Hitlerem oczywiście, jako wspólnym
punktem odniesienia. Odsunięcie każdego z nich od władzy dla nich nie stanowi
celu moralnego – bo słowo „moralność” w ich słowniku nie istnieje – lecz czysto
polityczny, na którego końcu jest Wielka Tęczowa Rewolucja, która zmiecie z
powierzchni Ziemi wszystko co miało odwagę kontestować świat przez nich
budowany. I nie oszukujmy się. Dla nich, między Polską, Białorusią i Koreą
Północną istnieje tylko jeden punkt wspólny – sprzeciw wobec nowego światowego
porządku. Oni mają w kompletnym lekceważeniu to, że Kim zabija swoich
przeciwników przy pomocy rakiet przeciwlotniczych, ale też i to, że Kaczyński
zachowuje wszelkie cywilizacyjne standardy. Liczy się wyłącznie oddanie hołdu
Nowemu Wspaniałemu Światu.
A zatem zachowanie lewactwa mnie nie
zaskakuje. Nie potrafię jednak pojąć, jak doszło do tego że ci co jeszcze
niedawno byli w sposób tak strasznie brutalny oskarżani o sfałszowanie wyborów,
lub w najlepszym wypadku o to, że ich prezydent został wybrany głosami
wiejskiej hołoty, dokładnie to samo dziś zarzucają Białorusi.
Nie mam pojęcia, co się tam stało, ale czuję,
że oni nie musieli niczego fałszować, no i że ta jakaś Cichanouska to cwaniara
na miarę naszej Margot. I to niezależnie od tego, co sądzę o tym ruskim bucu
Łukaszence.
@toyah @Integrator
OdpowiedzUsuńW micie L.Wałęsy mamy spór o płot i motorówkę, jednak zanim przeskoczył, to miał on jakieś wcześniejsze zadania, albo - jak chcą dociekliwi - był uprzednio zadaniowany w aktywności opozycyjnej.
W tym sensie, chociaż w stoczni nie pojawił się zupełnie znikąd, to nie był też zapalnikiem, ani katalizatorem stoczniowego strajku, od którego wszystko się zaczęło łącznie z dalszą karierą Lecha przechodzącą potem w upadek Bolesława.
Natomiast S.Cichanouska pojawiła się zupełnie znikąd. Wikipedia maluje, że po studiach (pewnie ok. 2005r.) „pracowała jako tłumaczka w różnych organizacjach, w tym w irlandzkiej organizacji charytatywnej”. Ale doinformowana Wyborcza uściśla, że S.Cichanouska „po urodzeniu dzieci (para ma czteroletnią córkę i dziesięcioletniego syna) już nie pracowała zawodowo i poświęciła się domowi”.
Z tego wynikałoby, iż jakoś od 2010r. była poza jakąkolwiek aktywnością społeczno polityczną. Tylko przy mężu, jednak w żadnej mierze, aż po miarę obyczajową, nie była przypadkiem typu Evity Peronowej.
Nagle, ale zupełnie znikąd, jest więc politykiem o sporym a rosnącym znaczeniu i chyba o ewentualnie istotnych wpływach w narodzie. Ona nie wytworzyła obecnej białoruskiej fali, lecz fala ta wynosi ją w górę, choć ona sama jest gdzie indziej, niż wznosi się ta fala.
W tym momencie rozpoczyna się analogia do polskiego przeżycia w stanie wojennym, gdy L.Wałęsa siedział (inni mówią, że odpoczywał) w internowaniu. Stamtąd, sam nic organizacyjnego nie robiąc, był mimo to jakby zwornikiem, punktem odniesienia, a organizacyjnie biorąc, w kraju i za granicą był aż personifikacją całej aktywności opozycyjnej i narodowej sam palcem w bucie aby nie ruszając (to nie zarzut, a opis). W końcu samo pozowanie do wspólnego z nim zdjęcia tworzyło pomazańców do funkcji państwowych.
Przy wszystkich możliwych różnicach właśnie taka analogia się tworzy i wypada mieć nadzieję, iż nie zostanie brutalnie przerwana. Powstaje bowiem szansa, iż – obojętnie skąd i dlaczego się sama wzięła – S.Cichanouska stanie się rodzajem personifikacji białoruskiej opozycji a przez to opozycja ta po pierwsze określi się i nareszcie uzyska zdolność reprezentacji. To byłby ogromny krok naprzód.
W tym momencie, mając w świadomości ewentualne przemiany osobowościowe typu bolek-lech-bolek, wypada zauważyć, że takie ewolucje mogą w przyszłości zniekształcać przejawy i praktykę aktywności społecznej Białorusinów, lecz jej nie powstrzymają jako takiej. Personifikacja ma bowiem skutek drugostronny, a nieuchronny w postaci emancypacji. O ile zaś personifikacja jest co do zasady odwoływalna, to emancypacja jest nieodwoływalna i ma własny napęd. Tego Białorusi życzę i to należy wspierać.