Tego że czytelnicy tego bloga będą
kojarzyli nazwisko Harvey Milk się oczywiście nie spodziewam, ale też i nie
zachęcam, natomiast biorę pod uwagę, że część z nas miała okazję nawet jeśli
nie obejrzeć, to przynajmniej usłyszeć o filmie zatytułowanym po prostu „Milk”,
a traktującym o pewnym, jak już wspomniałem Harveyu Milku, pierwszym
amerykańskim polityku – bardzo niskiego szczebla zresztą, bo zaledwie radnym
miasta San Francisco – który publicznie przyznał się do tego, że jest homoseksualistą
i jak głosi fama, przez to właśnie został zamordowany przez jakiegoś, jak to
dziś się określa, homofoba. Gdyby ktoś wciąż nie wiedział w czym rzecz, problem
z owym homofobem, no i przede wszystkim z Milkiem, polega na tym, że on akurat,
podobnie zresztą jak burmistrz miasta George Moscone, zostali zastrzeleni, nie
ze względu na swoje, że tak to ujmę, pedalstwo, ale przez to że kolega Milka,
demokratyczny radny Dan White, najpierw ze względów ideologicznych zrezygnował
ze stanowiska, a kiedy okazało się owa ideologia spowodowała znaczące
pogorszenie jego sytuacji ekonomicznej, postanowił się z Radą Miasta
przeprosić, tyle że burmistrz Moscone na White’a się wypiął, owo wypięcie
wsparł Milk, i w tej sytuacji White – przypominam że Demokrata – ich obu zastrzelił.
Ponieważ gejowskie lobby takiej gratki przepuścić
nie mogło, natychmiast uczyniło z Milka – Moscone został odpowiednio zlekceważony
– najpierw ofiarę powszechnej homofobii, a następnie bohatera, no i stąd ów
wspomniany przez mnie na początku film.
Ja ów film, jako że główną rolę zagrał w
nim jeden z moich ulubionych aktorów, Sean Penn, a jego scenariusz otrzymał w
roku 2009 Oscara, postanowiłem obejrzeć i muszę przyznać, że jest to jeden z
dwóch filmów z jakich w życiu wyszedłem. Pierwszy z nich to „Aria dla Atlety”
Bajona, ze względu na ogólny poziom, natomiast „Milka” nie zdzierżyłem z powodu
zwykłego ludzkiego strachu, że jeszcze chwila, a się porzygam.
I to tyle gdy chodzi o film. Wróćmy
jednak do samego Milka. Otóż, jak się pewnie domyślamy, po owym zamachu
środowiska LGBT podniosły odpowiedni zgiełk, na sam początek zorganizowały
wielki marsz – do którego za chwilę wrócimy – a dalej to już, jak głosi
Wikipedia, Milk: „według profesora Petera
Novaka z Uniwersytetu San Francisco, stał się ikoną San Francisco i
‘męczennikiem walki o prawa osób LGBT’. W
2002 roku został nazwany ‘najbardziej znanym i znaczącym politykiem
otwarcie mówiącym o swojej homoseksualnej orientacji wybranym w wyborach w
USA’. Pisarz John Cloud stwierdził,
że ‘po Milku wielu
ludzi, zarówno hetero jak i homoseksualnych, musiało przyzwyczaić się do nowej
rzeczywistości, w której jawny gej nie musiał dłużej ukrywać swojej orientacji
seksualnej i mógł osiągnąć sukces’. 12 sierpnia 2009 roku został pośmiertnie odznaczony Medalem
Wolności przez prezydenta Baracka Obamę. 22 maja 2014 Milk został
upamiętniony emisją znaczka pocztowego w USA. Uroczystość początku emisji
zorganizowana wspólnie przez kancelarię Baracka Obamy, pocztę USA i Fundację Harveya Milka odbyła
się w Białym Domu”.
Czy nas to wszystko dziwi? Nie sądzę. W
końcu czytelnicy tego bloga to ludzie inteligentni i wystarczająco wrażliwi, by
wyczuwać smród, z którejkolwiek strony on by nadchodził. Ale ja nie chciałbym
się też skupiać na tym przekręcie. A to do czego tak naprawdę zmierzam, na co
bardzo liczę, poprowadzi nas do znacznie ciekawszych wniosków.
Otóż na kilka lat przed zamachem, Milk
zapoznał lokalnego artystę, niejakiego Gilberta Bakera, i poprosił go by ten
zaprojektował flagę ruchu LGBT. Baker wywiązał się ze zlecenia w taki sposób,
że do zwykłych siedmiu kolorów tęczy na samej górze dodał jeszcze kolor różowy,
nawiązując do powszechnie znanego niemieckiego trójkąta. I oto, ledwo co owa
flaga zaczęła funkcjonować w przestrzeni publicznej, Milk został zastrzelony i pojawił
się plan wielkiego marszu przeciwko homofobii. I tu się pojawia pierwsza
niespodzianka. Otóż okazało się, że przy ogromnym popycie na ośmiokolorową
tęczę producentowi flag zabrakło różowego materiału i organizatorzy całego
przedsięwzięcia uznali, że bez różowego oni sobie świetnie poradzą i oryginalny
projekt Bakera został skutecznie spuszczony, otwierając drogę do klasycznej,
biblijnej, siedmiokolorowej tęczy. No ale po pewnym czasie, jak głoszą najbardziej
kompetentne źródła, okazało się, że
parzysta liczba kolorów uniemożliwia wywieszanie flagi w formie dwóch symetrycznych
transparentów, no i w tej sytuacji uznano, że należy z tęczy wywalić indygo –
tak na marginesie, oryginalnie symbolizujące Chrystusa – no i dziś mamy to, co
mamy, z jak wszyscy zdążyliśmy wielokrotnie zauważyć jednoznacznym przesłaniem:
„Odpierdolcie się od tęczy, bo to jest również wasza tęcza, a Jezus był gejem”.
Nie mam pewności, czy w tym momencie
jakiekolwiek dodatkowe słowo z mojej strony jest potrzebne, ale się jednak
udzielę. Otóż, jak widzimy, mieliśmy trzy etapy. Najpierw pojawiło się
zamówienie i odpowiednia reakcja w postaci owego dodanego do tęczy różowego
paska. Jednak już po chwili ideolodzy LGBT uznali, że oni mają w nomen omen
dupie ów róż, wraz z jego historycznymi konotacjami, bo dziś patrzymy wyłącznie
w przyszłość, i przy tej okazji ów różowy pasek wywalili w kosmos, i została
normalna biblijna tęcza. No ale wraz z nią ten Chrystus. Akurat on. I Jego się
też pozbyli. Pozostała miłość i diabli wiedzą co jeszcze. Tolerancja? Pewnie
tak.
A ja w tym momencie mam już tylko
jedną rzecz do powiedzenia, cytując niepokonanego Szwejka: „Nachalne są te
kurwy i zuchwałe”.
@toyah
OdpowiedzUsuńi brzydkie.