środa, 12 sierpnia 2020

Czy praca dla Agnieszki Romaszewskiej to sprawa wagi państwowej?


Gdy na Białorusi odbyły się wybory, prezydentem ponownie został wybrany Aleksandr Łukaszenka, w Mińsku, jak zawsze przy tej okazji, ludzie wyszli na ulice, a nasze media podniosły wrzawę, że Białoruś jednak nie chce do Europy, zacząłem się rozglądać za Agnieszką Romaszewską i proszę sobie wyobrazić, że ona jakby się zapadła pod ziemię. No i kiedy uznałem, że tu na razie będziemy mieli na jakiś czas spokój, pokazał się Jarosław Guzy, no i już wiadomo było, że jeszcze chwila i będziemy mieli komplet. A zatem przez cały wczorajszy wieczór państwo Romaszewscy-Guzy udzielali się w stacji TVP24, a ja sobie pomyślałem, że jednak chyba będę musiał zabrać głos. Wprawdzie już w poniedziałek napisałem w kwestii Białorusi krótki felieton dla „Warszawskiej Gazety”, który tu się pojawi w najbliższy weekend, natomiast dziś, właśnie z powodu Romaszewskiej i jej męża, potrzebuję przypomnieć swój tekst sprzed grubo ponad trzech już lat, w którym, gdybym miał go pisać dziś, absolutnie niczego bym nie zmienił, poza jednym linkiem, który dziś jest już nieaktywny, a ja uznałem że on musi działać. A zatem zapraszam:


      Możliwe, że to się części z nas nie spodoba, ale gdyby ktoś mnie spytał, za co nie lubię prezydenta Łukaszenki, to bym odpowiedział, że przede wszystkim ja o nim wiem zbyt mało, by wygłaszać na jego temat jakiekolwiek opinie, ale jeśli skłonny jestem faktycznie przyznać, że go bardziej nie lubię, niż lubię, to ze względu na dwie, i tylko dwie, rzeczy. Otóż kiedyś widziałem jego zdjęcie jako prezydenta, a więc w oficjalnym stroju, oraz w oficjalnych wnętrzach, tyle że on na nogach, zamiast butów, miał zwykłe papcie, no a ponieważ on w ten sposób przypomniał mi Lecha Wałęsę, to mnie do niego zdecydowanie zraziło. Miało to miejsce wiele już lat temu i przyznaję, że od tego czasu osoba Łukaszenki mnie w żaden sposób nie absorbowała, dopiero niedawno pomyślałem sobie, że to jest jednak bałwan, kiedy zrobił sobie serię zdjęć z aktorem Stevenem Seagalem. Ja wprawdzie wciąż chcę wierzyć, że dając Seagalowi do zjedzenia marchewkę, Łukaszenko chciał z niego zakpić, jednak wciąż uważam, że szanujący się polityk w tak podejrzanym towarzystwie pokazywać się i tak nie powinien. Jednak poza tymi dwoma przypadkami, do Łukaszenki większych, w pełni uświadomionych i podpartych racjonalnymi argumentami, pretensji nie mam.
      Ktoś spyta, czemu, skoro Łukaszenko to nie jest mój problem, zdecydowałem się w ogóle na jego temat zabierać głos. Otóż powodem nie jest tak bardzo on, jak Białoruś, a więc kraj, w którym on pełni jak się zdaje władzę, którą my przyzwyczailiśmy się nazywać władzą dyktatorską, a z którym Polska sąsiaduje i z całą pewnością chciałaby dobrze żyć. Moją troską jest Białoruś, natomiast bez Łukaszenki się obejść nie jestem w stanie z tego prostego względu, że to on jest symbolem tego państwa i to symbolem jednoznacznie złym i podłym. A by zobaczyć, jak bardzo złym i podłym, wystarczy nam zauważyć, że ile razy tu w Polsce wysłuchujemy wyzwisk pod adresem Jarosława Kaczyńskiego, nazwisko Łukaszenki niezmiennie pojawia się tuż obok ludzi tak złych i podłych, jak Hitler i przywódca Korei Północnej, Kim Dzong Un.
      No i dobrze, ktoś powie. Łukaszenko w pełni sobie zasłużył na to, by się znaleźć w tym towarzystwie i w dalszym ciągu nie ma powodu, by go traktować z takim pobłażaniem. Otóż proszę sobie wyobrazić, że choć, jak mówię, na temat Białorusi i jego prezydenta mam wiedzę ograniczoną, to obejmuje ona akurat świadectwa paru moich znajomych, którzy na Białorusi byli i ani jednym słowem nie potwierdzają tej opinii, która jest nam dostarczana w popularnym przekazie. Daję słowo, że żaden z moich znajomych, którzy mieli okazję być na Białorusi nie zauważył, by ona tonęła w jakimś szczególnym nieszczęściu.
      No ale tu też od razu pewnie spotkam się z zarzutem, że ja jestem jak ci Francuzi, czy Amerykanie, którzy w czasie PRL-u przyjeżdżali do Polski i po powrocie do domu opowiadali, że nie widzieli ani terroru, ani głodu, ani jakiejś uderzającej nędzy. Wręcz przeciwnie, Polacy to szczęśliwy naród, cieszący się życiem, a w dodatku znaczna część robi wrażenie naprawdę dobrze odżywionych. W tej sytuacji, ja bym chciał przywołać świadectwo osoby, która, o czym jestem przekonany, jest wystarczająco nieuprzedzona, a jednocześnie kompetentna, by mi o Białorusi interesująco opowiedzieć, a mianowicie Izabeli Brodackiej – Falzmann, która w jednym zaledwie tekście przedstawiła wystarczająco, z mojego punktu widzenia, przekonujący obraz Białorusi, bym się przynajmniej miał prawo zastanowić. Nie będę tu dawał żadnych cytatów. Kto chce, niech się z owym świadectwem zapozna. To jest lektura obowiązkowa      
       A zatem mamy tę Białoruś, a wraz z nią nasze głębokie przekonanie o naszej wobec niej zdecydowanej cywilizacyjnej, politycznej i moralnej przewadze, i na tym tle pojawia się nagle kwestia tak zwanej Telewizji Biełsat i niedawnej decyzji polskiego rządu, by ją przestać dofinansowywać. I tu znowu muszę się przyznać do dość dużej niekompetencji. Gdy chodzi o ów Biełsat, jedyne co wiem na temat tego projektu, to to, że za nim stoją Agnieszka Romaszewska z mężem i że jej celem jest do tego stopnia wzbudzić u Białorusinów poczucie obywatelskości, by oni wreszcie zrozumieli, że Łukaszenko to stary satrapa, którego należy obalić, w jego miejsce wstawił jakiegoś Europejczyka i w ten sposób doprowadzić do tego, że Białoruś stanie się częścią wielkiej brukselskiej rodziny. Z tego co zdążyłem też zaobserwować, zaangażowanie Romaszewskiej w ów projekt jest tak wielkie, że ja je mogę porównać już tylko do zaangażowania Tomasza Terlikowskiego w walce z watykańskim pedalstwem, Jerzego Owsiaka na rzecz pomocy chorym dzieciom, Stefana Niesiołowskiego gdy chodzi o niszczenie pisowskiego faszyzmu, ewentualnie Jana Hartmana w jego walce z Panem Bogiem. Chodzi mi o to, że, mimo wszelkich różnic, ich wszystkich łączy jedno, a mianowicie to, że gdyby nie te ich obsesje, oni nie mieliby jednego powodu, by istnieć publicznie, ale też przede wszystkim owego istnienia fizycznej możliwości. A fakt ten jest dla mnie wystarczającym argumentem za tym, by na działalność każdego z nich patrzeć podejrzliwie.
       Dlatego też od niemal samego początku, gdy przez obywatelską aktywność Agnieszki Romaszewskiej, w walkę o wolność i demokrację na Białorusi zaangażowało się również polskie państwo, niezmiennie głosiłem swój co najmniej w tej kwestii brak zainteresowania, a w porywach wręcz silną niechęć. Nie uważam bowiem, by z jednej strony za działalnością Agnieszki Romaszewskiej i jej znajomych stało coś więcej, jak prywatna obsesja – a i to w najlepszym wypadku – z drugiej natomiast, by sami Białorusini aż tak bardzo wyczekiwali naszego zaangażowania.
      Dlatego też, gdyby ktoś był w ogóle zainteresowany moim zdaniem na ten temat, chciałbym oświadczyć, że uważam za w pełni słuszny gest ministra Waszczykowskiego, by po tych wszystkich latach odciąć Telewizję Biełsat od budżetowych pieniędzy i w ten sposób pokazać Białorusinom nasz szacunek, a jednocześnie – choć to już jest naturalnie kwestia drugorzędna – zachęcić panią Romaszewską do tego, by zaangażowała się w coś, o czym będziemy mogli powiedzieć, że to coś działa na rzecz naszego wspólnego dobra, a nie organizowała swoich znajomych w obronie swojego osobistego interesu.
      Na koniec, gdyby ktoś wciąż nie mógł się otrząsnąć z oburzenia, zachęcam jednak do skorzystania z podanego wyżej linku i zapoznania się z relacją pani Falzmann.




2 komentarze:

  1. @toyah

    Relacja p.Falzmann jest dla mnie potwierdzona wrażeniami moich dalekich powinowatych utrzymujących stałą łączność z ich krewnymi, którzy nie załapali się na tzw. repatriację i nadal zamieszkują Grodno oraz tereny opisane w "Nad Niemnem" skąd pochodzi też moja Mama.

    Właśnie w tym roku miałem zamiar zabrać się latem w tamte strony. Koronawirus plany te zrewidował. Może w przyszłym roku ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @orjan
      Tym bardziej powinniśmy nie ustępować.

      Usuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...