Gdy na Białorusi odbyły się wybory,
prezydentem ponownie został wybrany Aleksandr Łukaszenka, w Mińsku, jak zawsze
przy tej okazji, ludzie wyszli na ulice, a nasze media podniosły wrzawę, że
Białoruś jednak nie chce do Europy, zacząłem się rozglądać za Agnieszką
Romaszewską i proszę sobie wyobrazić, że ona jakby się zapadła pod ziemię. No i
kiedy uznałem, że tu na razie będziemy mieli na jakiś czas spokój, pokazał się
Jarosław Guzy, no i już wiadomo było, że jeszcze chwila i będziemy mieli
komplet. A zatem przez cały wczorajszy wieczór państwo Romaszewscy-Guzy
udzielali się w stacji TVP24, a ja sobie pomyślałem, że jednak chyba będę
musiał zabrać głos. Wprawdzie już w poniedziałek napisałem w kwestii Białorusi
krótki felieton dla „Warszawskiej Gazety”, który tu się pojawi w najbliższy
weekend, natomiast dziś, właśnie z powodu Romaszewskiej i jej męża, potrzebuję
przypomnieć swój tekst sprzed grubo ponad trzech już lat, w którym, gdybym miał
go pisać dziś, absolutnie niczego bym nie zmienił, poza jednym linkiem, który
dziś jest już nieaktywny, a ja uznałem że on musi działać. A zatem
zapraszam:
Możliwe, że to się części z nas nie
spodoba, ale gdyby ktoś mnie spytał, za co nie lubię prezydenta Łukaszenki, to
bym odpowiedział, że przede wszystkim ja o nim wiem zbyt mało, by wygłaszać na
jego temat jakiekolwiek opinie, ale jeśli skłonny jestem faktycznie przyznać,
że go bardziej nie lubię, niż lubię, to ze względu na dwie, i tylko dwie,
rzeczy. Otóż kiedyś widziałem jego zdjęcie jako prezydenta, a więc w oficjalnym
stroju, oraz w oficjalnych wnętrzach, tyle że on na nogach, zamiast butów, miał
zwykłe papcie, no a ponieważ on w ten sposób przypomniał mi Lecha Wałęsę, to
mnie do niego zdecydowanie zraziło. Miało to miejsce wiele już lat temu i
przyznaję, że od tego czasu osoba Łukaszenki mnie w żaden sposób nie
absorbowała, dopiero niedawno pomyślałem sobie, że to jest jednak bałwan, kiedy
zrobił sobie serię zdjęć z aktorem Stevenem Seagalem. Ja wprawdzie wciąż chcę
wierzyć, że dając Seagalowi do zjedzenia marchewkę, Łukaszenko chciał z niego
zakpić, jednak wciąż uważam, że szanujący się polityk w tak podejrzanym
towarzystwie pokazywać się i tak nie powinien. Jednak poza tymi dwoma
przypadkami, do Łukaszenki większych, w pełni uświadomionych i podpartych
racjonalnymi argumentami, pretensji nie mam.
Ktoś spyta, czemu, skoro Łukaszenko to nie jest mój problem, zdecydowałem się w
ogóle na jego temat zabierać głos. Otóż powodem nie jest tak bardzo on, jak
Białoruś, a więc kraj, w którym on pełni jak się zdaje władzę, którą my
przyzwyczailiśmy się nazywać władzą dyktatorską, a z którym Polska sąsiaduje i
z całą pewnością chciałaby dobrze żyć. Moją troską jest Białoruś, natomiast bez
Łukaszenki się obejść nie jestem w stanie z tego prostego względu, że to on
jest symbolem tego państwa i to symbolem jednoznacznie złym i podłym. A by
zobaczyć, jak bardzo złym i podłym, wystarczy nam zauważyć, że ile razy tu w
Polsce wysłuchujemy wyzwisk pod adresem Jarosława Kaczyńskiego, nazwisko
Łukaszenki niezmiennie pojawia się tuż obok ludzi tak złych i podłych, jak
Hitler i przywódca Korei Północnej, Kim Dzong Un.
No i dobrze, ktoś powie. Łukaszenko w pełni sobie zasłużył na to, by się
znaleźć w tym towarzystwie i w dalszym ciągu nie ma powodu, by go traktować z
takim pobłażaniem. Otóż proszę sobie wyobrazić, że choć, jak mówię, na temat Białorusi
i jego prezydenta mam wiedzę ograniczoną, to obejmuje ona akurat świadectwa
paru moich znajomych, którzy na Białorusi byli i ani jednym słowem nie
potwierdzają tej opinii, która jest nam dostarczana w popularnym przekazie.
Daję słowo, że żaden z moich znajomych, którzy mieli okazję być na Białorusi
nie zauważył, by ona tonęła w jakimś szczególnym nieszczęściu.
No ale tu też od razu pewnie spotkam się z zarzutem, że ja jestem jak ci
Francuzi, czy Amerykanie, którzy w czasie PRL-u przyjeżdżali do Polski i po
powrocie do domu opowiadali, że nie widzieli ani terroru, ani głodu, ani
jakiejś uderzającej nędzy. Wręcz przeciwnie, Polacy to szczęśliwy naród,
cieszący się życiem, a w dodatku znaczna część robi wrażenie naprawdę dobrze
odżywionych. W tej sytuacji, ja bym chciał przywołać świadectwo osoby, która, o
czym jestem przekonany, jest wystarczająco nieuprzedzona, a jednocześnie
kompetentna, by mi o Białorusi interesująco opowiedzieć, a mianowicie Izabeli
Brodackiej – Falzmann, która w jednym zaledwie tekście przedstawiła
wystarczająco, z mojego punktu widzenia, przekonujący obraz Białorusi, bym się
przynajmniej miał prawo zastanowić. Nie będę tu dawał żadnych cytatów. Kto
chce, niech się z owym świadectwem zapozna. To jest lektura obowiązkowa.
A
zatem mamy tę Białoruś, a wraz z nią nasze głębokie przekonanie o naszej wobec
niej zdecydowanej cywilizacyjnej, politycznej i moralnej przewadze, i na tym
tle pojawia się nagle kwestia tak zwanej Telewizji Biełsat i niedawnej decyzji
polskiego rządu, by ją przestać dofinansowywać. I tu znowu muszę się przyznać
do dość dużej niekompetencji. Gdy chodzi o ów Biełsat, jedyne co wiem na temat
tego projektu, to to, że za nim stoją Agnieszka Romaszewska z mężem i że jej
celem jest do tego stopnia wzbudzić u Białorusinów poczucie obywatelskości, by
oni wreszcie zrozumieli, że Łukaszenko to stary satrapa, którego należy obalić, w jego miejsce wstawił jakiegoś Europejczyka i w ten sposób doprowadzić do tego, że Białoruś stanie się częścią wielkiej
brukselskiej rodziny. Z tego co zdążyłem też zaobserwować, zaangażowanie
Romaszewskiej w ów projekt jest tak wielkie, że ja je mogę porównać już tylko
do zaangażowania Tomasza Terlikowskiego w walce z watykańskim pedalstwem,
Jerzego Owsiaka na rzecz pomocy chorym dzieciom, Stefana Niesiołowskiego gdy
chodzi o niszczenie pisowskiego faszyzmu, ewentualnie Jana Hartmana w jego walce
z Panem Bogiem. Chodzi mi o to, że, mimo wszelkich różnic, ich wszystkich łączy
jedno, a mianowicie to, że gdyby nie te ich obsesje, oni nie mieliby jednego
powodu, by istnieć publicznie, ale też przede wszystkim owego istnienia
fizycznej możliwości. A fakt ten jest dla mnie wystarczającym argumentem za
tym, by na działalność każdego z nich patrzeć podejrzliwie.
Dlatego też od niemal samego początku, gdy przez obywatelską aktywność
Agnieszki Romaszewskiej, w walkę o wolność i demokrację na Białorusi
zaangażowało się również polskie państwo, niezmiennie głosiłem swój co najmniej
w tej kwestii brak zainteresowania, a w porywach wręcz silną niechęć. Nie
uważam bowiem, by z jednej strony za działalnością Agnieszki Romaszewskiej i
jej znajomych stało coś więcej, jak prywatna obsesja – a i to w najlepszym
wypadku – z drugiej natomiast, by sami Białorusini aż tak bardzo wyczekiwali
naszego zaangażowania.
Dlatego też, gdyby ktoś był w ogóle zainteresowany moim zdaniem na ten temat,
chciałbym oświadczyć, że uważam za w pełni słuszny gest ministra
Waszczykowskiego, by po tych wszystkich latach odciąć Telewizję Biełsat od
budżetowych pieniędzy i w ten sposób pokazać Białorusinom nasz szacunek, a
jednocześnie – choć to już jest naturalnie kwestia drugorzędna – zachęcić panią
Romaszewską do tego, by zaangażowała się w coś, o czym będziemy mogli
powiedzieć, że to coś działa na rzecz naszego wspólnego dobra, a nie organizowała
swoich znajomych w obronie swojego osobistego interesu.
Na koniec, gdyby ktoś wciąż nie mógł się otrząsnąć z oburzenia, zachęcam jednak
do skorzystania z podanego wyżej linku i zapoznania się z relacją pani
Falzmann.
@toyah
OdpowiedzUsuńRelacja p.Falzmann jest dla mnie potwierdzona wrażeniami moich dalekich powinowatych utrzymujących stałą łączność z ich krewnymi, którzy nie załapali się na tzw. repatriację i nadal zamieszkują Grodno oraz tereny opisane w "Nad Niemnem" skąd pochodzi też moja Mama.
Właśnie w tym roku miałem zamiar zabrać się latem w tamte strony. Koronawirus plany te zrewidował. Może w przyszłym roku ...
@orjan
UsuńTym bardziej powinniśmy nie ustępować.