Parę dni temu pewien kolega napisał
na Twitterze, że obejrzał właśnie przygotowany przez Antoniego Macierewicza i
jego zespół najnowszy raport dotyczący kwestii wyjaśnienia Katastrofy
Smoleńskiej i on się zastanawia, czy cisza, jaka wokół owej prezentacji
zapanowała świadczy o tym, że nastąpił przełom, czy może on będzie musiał uznać
te półtorej godziny za zmarnowane. Otóż mam dla mojego kolegi smutną wiadomość
pozyskaną z bardzo zaufanych źródeł: owszem, te półtorej godziny może uznać za
stracone.
A ja po tych wszystkich latach
wspominam stare emocje i myślę sobie, że nie byłoby źle zebrać razem wszystkie
tamte notki, tyle że poświęcone wyłącznie nienawiści, która do tego
nieszczęścia doprowadziła i je spróbować wydać. Po co? A po to, że wobec faktu,
że zapewne już nigdy się nie dowiemy, co się tam wtedy stało, pamięć o początku
tego wszystkiego będzie wszystkim co nam z tego zostanie. I dobrze by było,
żeby ona została zapisana na papierze.
Zajrzałem do owych starych tekstów i
pomyślałem sobie, że sprawdzę, co się tam pojawiło niemal dokładnie 10 lat temu
19 sierpnia. I trafiłem niemal w dziesiątkę. Proszę posłuchać.
Poza ogólnym wstrząsem i natychmiastową
powszechną medialną wrogością, nie pamiętam dziś już, w jaki sposób System
rozpoczął na dobre i oficjalnie niszczenie osoby Lecha Kaczyńskiego. Czy temu
debiutowi towarzyszyła sprawa owego szaleńca z Łodzi chyba, który oświadczył,
że właśnie uruchomił procedurę rezygnacji z polskiego obywatelstwa, czy może
informacja, że za tym niefortunnym wynikiem wyborów stało poparcie Samoobrony i
komunistów, czy może jakaś starannie zaprojektowana wypowiedź któregoś z
politycznych komentatorów, czy może jeszcze coś, czego już dziś nie pamiętam?
Jakkolwiek by te początki wyglądały, wiemy dziś jedno, i jest to wiedza powszechna,
że to się zaczęło natychmiast i to z takim impetem, że już na całe kolejne lata
ustabilizowało całą przestrzeń publiczną.
Co ciekawe, nienawiść jaką System
uruchomił w stosunku do Lecha Kaczyńskiego, w żaden sposób nie przypominała
tego, co jednocześnie wyprawiano z jego bratem, Jarosławem. O ile bowiem
Jarosław Kaczyński był niszczony jako polityk, człowiek bezwzględny, żądny
władzy, kłamca i despota, Prezydenta traktowano bardziej osobiście. Skupiano
się raczej na tym, by pokazać go jako półprzytomnego idiotę, który osiągnął tak
wysoką pozycję właśnie dzięki przemyślanej grze swojego brata. Od samego
początku nikt nie twierdził, że Lech Kaczyński to człowiek zły i groźny, ale
zwykły głupek, całkowicie uzależniony od swojego otoczenia i tej maszkary,
swojej żony.
Ktoś zaprotestuje, że nieprawda!
Prezydentową wszyscy kochali i szanowali i nikt nawet marnego słowa na nią nie
powiedział. Otóż nie. Z jakiegoś powodu, dopiero w późniejszych okresach tej
tak fatalnie zakończonej prezydentury, ktoś postanowił, by zacząć panią
Kaczyńską przeciwstawiać jej mężowi. To że ona jest sympatyczna i grzeczna,
świetnie wykształcona, że zna języki, że się pięknie i gustownie ubiera, Polska
dowiedziała się dopiero po jakimś czasie. Wcześniej było tak, że on był małym,
grubym, bezrozumnym bratem swojego brata, natomiast ona głupią, brzydką
wieśniara noszącą za nim kanapki. Do dziś pamiętam ten prześmieszny dowcip o
tym, że Jarosław Kaczyński się nigdy nie ożenił, bo najbrzydszą dziewczynę
wyrwał mu jego brat.
A zatem ton owej kampanii nienawiści
został ustalony już na samym początku, a reszta, to już zwykły efekt domina.
Tak to własnie zostało zorganizowane, że kiedy pojawił się Irasiad, ten
niemiecki „kartofel”, ów odwrócony szalik, pamiętny „Borubar”, czy wreszcie
cała wieloletnia, trwająca zresztą do dziś kampania Palikota związana z
rzekomym alkoholizmem Prezydenta, grunt już był dawno przygotowany. Kiedy ten
ktoś – jak bardzo bym chciał wiedzieć, kto – wpadł na pomysł z „Borubarem”, i
kiedy Palikot zaczął coś przebąkiwać o alkoholu, ale też o rzekomych kłopotach
żołądkowych Prezydenta, czy wreszcie wręcz o chorobie Alzheimera, wielu nawet
się nie dziwiło, ale przeciwnie – traktowało każdą nową wiadomość, jako
potwierdzenie czegoś, co wiadomo było od dawna. Proszę jeszcze raz zwrócić
uwagę na fakt, że nikt by się pewnie nie odważył, by spróbować szydzić z
Jarosława Kaczyńskiego, że on, głupek, musi co chwilę obsrany biegać do
ubikacji. W to nikt by nie uwierzył, bo Jarosław to był zawsze tylko bezwzględny
morderca.. Inaczej było z Lechem. Przez fakt, że on przez tyle lat stał trochę
z boku polityki i kojarzył się z wszystkim, tylko nie walką, jego zaatakowano
bardziej bezpośrednio. Plując mu zwyczajnie w twarz.
Był taki moment, kiedy nienawiść do Lecha
Kaczyńskiego przybrała rozmiary wręcz karykaturalne. Kiedy zaczęto już nie
tylko z niego kpić i zastanawiać się kiedy wreszcie „ta niezguła” – takiego oto
epitetu użyto na okładce jednego z popularnych magazynów – spadnie ze schodów i
skręci sobie kark, ale nawet pierwszoszeregowi politycy i komentatorzy zupełnie
poważnie zaczęli rozważać możliwość formalnego usunięcia Prezydenta ze
stanowiska. Przyszedł wreszcie czas, wraz z ostatnimi już miesiącami życia
Lecha Kaczyńskiego, gdy, mimo że, jak to dziś lubią powtarzać liczni
przeciwnicy jego prezydentury, nie miał on najmniejszych szans na zwycięstwo w
wyborach, nawet wtedy nie dano mu spokoju, ale ze zwielokrotnioną siłą
postanowiono przedstawić go publiczności, jako kogoś, kto nie tylko nie zasługuje
na to, by być prezydentem, żeby posiadać choć skromny tytuł naukowy, żeby nawet
się cieszyć zwykłym ludzkim szacunkiem, ale nawet, żeby mieć prawo do życia.
Jeśli ktoś ma tu jeszcze wątpliwości, niech sobie przypomni choćby aktywność
Janusza Palikota, aktywność jak najbardziej autoryzowaną przez jego partię, w
trakcie ostatnich już miesięcy życia Prezydenta. Ów finał był bowiem zaledwie o
jeden stopień niższy pod względem emocji od tego, co nam już po ostatecznej
śmierci Lecha Kaczyńskiego zafundowali ci klauni od „zimnego Lecha” i „krwawej
Mary”. Ledwie minimalnie niższy, natomiast dokładnie w tym samym nastroju.
Będę więc juz zawsze miał ich
wszystkich w swojej mam nadzieję że bardzo długiej pamięci, natomiast co do
wspomnianych tu dziś tak boleśnie Lecha Kaczyńskiego i biednej Marii
Kaczyńskiej, konającej obok niego i wtedy, w tym samolocie, ale i wcześniej, w
każdej sekundzie tej przeklętej prezydentury, niech Dobry Pan Bóg wejrzy na ich
cierpienie i zechce ich przyjąć do Swojego Królestwa.
W sumie to Liść jest tak skonstruowany, z każdym kolejnym tekstem ten plecak z kamieniami jest coraz cięższy i kiedy się wydaje że już dalej tej nienawiści nie dźwigniemy następuje cisza. A potem już tylko słychać huk piorunów i koniec. Ja już po czasie zapamiętałem te kilka dni ciszy przed tą krwawą sobotą, kilka dni kiedy już nie wyli bo czekali wiedząc że coś się wydarzy.
OdpowiedzUsuń@crimsonking
OdpowiedzUsuńNo tak. Trochę tak to wygląda. Natomiast jest też tak, że w Liściu jest dużo tekstów "pozasmoleńskich", no i też jest trochę takch, które się tam nie znalazły.