Ponieważ niepostrzeżenie nadszedł
weekend, to uznałem, że nic nie stoi na przeszkodzie, by zakończyć serię
wspomnień i przedstawić mój najnowszy felieton dla "Warszawskiej
Gazety". Wprawdzie trudno mu będzie konkurować choćby z wczorajszym
tekstem księdza krakowiaka, ale z nim akurat konkurować w ogóle nie jest łatwo.
A zatem zapraszam – Czy Diabeł to bezczelny kłamczuch?
Wraz z atakiem ideologii LGBT pojawiają
się coraz częściej głosy powtarzające argument, że społeczna niechęć wobec osób
„seksualnie nienormatywnych” prowadzi do tego, że wielu z nich popełnia z
rozpaczy samobójstwa. Gdy jednak przychodzi
do przykładów, powracają trzy imiona: Dominik, Milo oraz Michał i sprowadzona
do maksymalnego minimum historia o trzech homoseksualistach zaszczutych przez
heteroseksualne społeczeństwo do punktu, gdzie jedynym rozwiązaniem okazała się
śmierć.
A choć ja oczywiście wiem, że śmierć jest
kiepskim powodem do awantur, to chciałbym się tu jednak trochę poawanturować, z
tego choćby względu, że każdy z tych przypadków to bezczelne oszustwo, używane
przez wspomniane środowiska wyłącznie do autopromocji. Gdy chodzi o owego
Dominika, to wedle słów jego matki, on nigdy nie miał jakichkolwiek skłonności
homoseksualnych, a zaszczuty został, przy kompletnej bezczynności nauczycieli,
podobnie jak wiele innych dzieci przed nim, przez swoich kolegów ze szkoły
tylko za to, że był dzieckiem grzecznym i spokojnym. Kolejny z nich był ciężko zaburzonym matematycznym
geniuszem, który w pewnym momencie doszedł do wniosku, że nie jest ani
mężczyzną, ani kobietą, ani w ogóle nikim, zmienił sobie imię na Milo, kazał na
siebie mówić „coś”, w rezultacie czego popadł w tak ciężkie szaleństwo, że
ostatecznie postanowił umrzeć. Co więcej, o żadnym szczuciu mowy być nie mogło,
bo on przez kolejne lata przebywał wyłącznie w towarzystwie sobie podobnych,
gdzie był traktowany jak bohater i jeśli mu było źle, to wyłącznie ze sobą.
Homoseksualistą, owszem, był ów Michał, tyle że ten z kolei zatrudnił się jako
model, jako model zaczął robić karierę, ale i to go nie uchroniło przed ciężką
depresją, równie ciężkim uzależnieniem się od leków i ostatecznym samobójstwem.
Proszę zatem zauważyć, że wśród owych trzech
bohaterów tęczowej fali był zaledwie jeden gej, którego los nie był inny od
losu wielu innych tego typu osób na całym świecie, włącznie z tymi, których ów
świat nie dość że nie prześladował, to traktował jak bogów. A to jest aspekt,
który mnie prowadzi do refleksji bardziej ogólnych, które wyraźnie wskazują, że
oszustwo od samego początku stanowi pierwsza naturę owej perfidnej ideologii.
Nie wiem, czy Czytelnicy „Warszawskiej”
wiedzą, ale owa tęczowa flaga oryginalnie miała osiem kolorów, z różowym na
samej górze. Kiedy ci, którzy całym tym biznesem od początku kręcili uznali, że
tęcza z różowym paskiem to żadna tęcza, tylko jakiś żart, w dodatku ich kompromitujący,
różowy pasek usunęli, a następnie, by jakoś zademonstrować swój sprzeciw wobec
oczywistej symboliki chrześcijańskiej, usunęli kolor indygo, będący symbolem
Zmartwychwstania i zostawili sobie ów kikut, przy wybranych przez siebie okazjach
udający tęczę biblijną.
To że wielu z tych co się wokół tego
całego LGBT kręcą to zwykła ludzka patologia, to akurat świetnie wiemy. Dobrze
jest też jednak pamiętać, że to jest banda ciężkich i cwanych nadzwyczaj
oszustów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.