Po tym jak wysłałem poniższy tekst
Piotrowi Bachurskiemu, nie minął dzień jak mi odpisał, że ja bardzo
niesprawiedliwie oceniam owego kolekcjonera zwierząt, bo on w rzeczy samej jest
dzielnym weteranem z Afganistanu, a wszystko to co się wokół niego dzieje,
poczynając od odebrania mu pumy, a kończąc na aferze z pieniędzmi, to zwykłe
lewackie nękanie. Próbowałem Bachurskiemu tłumaczyć, że mamy do czynienia z
cwanym wariatem, na co on mi odpisał, że skoro tak, to on lubi cwanych wariatów
i już za chwilę mu wyśle pięć stów. Mimo to, ja zachowuję w pełni swoje zdanie
co do owego człowieka od pumy, a jeśli o tej swojej wymianie z Bachurskim w
ogóle wspominam, to wyłącznie po to, by pokazać, że to jest ktoś, kto w życiu
by mi nie ocenzurował jednego tekstu. I proszę to też traktować jako odpowiedź
skierowaną do tych wszystkich, którzy szydzą ze mnie i z mojej współpracy z
„Warszawską Gazetą”. Bachurski bowiem jako jedyny z tego towarzystwa już grubo
ponad 7 lat temu zaprosił mnie do współpracy i choć ja do tej „Warszawskiej”
pasuję jak pięść do nosa i choć moje i jego poglądy nie tylko co do
szczegółów w niektórych punktach różnią się drastycznie, to on mi wciąż płaci i nie opuści żadnej
okazji by mi powiedzieć, że jestem jego ulubionym autorem.
Nie wiem, czy zwracałem tu na to uwagę,
ale w ostatnich dniach przez ogólnopolskie media przemknęła informacja o tym,
że weteran z Afganistanu trzymał w domu oswojoną pumę, a przez to że się z nią
wciąż publicznie pokazywał, ktoś na niego doniósł i odpowiednie władze zażądały
od niego przekazania pumy do najbliższego ogrodu zoologicznego. Zdesperowany
przyjaciel pum postawił się okoniem i kiedy doszło do sytuacji rozstrzygającej,
ów uciekł do lasu i tam już stał się bohaterem mediów, opowiadając jak to okrutna
władza próbuje rozdzielić dwóch niezwykłych przyjaciół.
Po paru dniach policja weterana
wytropiła, pumę mu odebrała, a ten przez którąś z licznych organizacji
dobroczynnych zwrócił się do wrażliwych osób z prośbą, by ci opłacili mu adwokata,
który mu pomoże w odzyskaniu zwierzęcia. Akcja ruszyła i kiedy na odpowiednim
koncie pojawiła się suma 300 tys. złotych, okazało się, że ów podobno weteran to
lokalny wariat, który trzyma na wynajętym gdzieś terenie kozy, konie, owce i
diabli wiedzą co jeszcze, poza oczywiście wspomnianą pumą, a którego zarówno
właściciel wynajmowanej przestrzeni jak i okoliczni mieszkańcy mają serdecznie
dość i proszą Boga, by ktoś się wreszcie nim zajął.
A tymczasem nagle się okazuje, że na
jego konto właśnie wpłynęło 300 tys. złotych, a gdy chodzi o mnie, to ja stoję,
nie po raz pierwszy zresztą, z rozdziawioną buzią i kompletnym mętlikiem w
głowie. Tak się złożyło, że dziś rano obudził mnie telefon od jakiejś
dobroczynnej organizacji z Krakowa, która mnie poinformowała, że oto właśnie
umiera mały Dawidek i trzeba go wesprzeć finansowo. Przyznaję, że nie wdając
się w jakąkolwiek wymianę, choćby w celu poinformowania tych cwaniaków, że ja
pomagam albo osobiście, albo przez Caritas, przerwałem połączenie i pomyślałem,
że to jest prawdziwy dramat, jak wiele osób gotowych jest wygrzebać z kieszeni
ostatni grosz, jeśli tylko jakiś cwaniak opowie mu odpowiednio poruszającą
historię, może nawet nie historię małego Dawidka, ale choćby ślicznego
samotnego pieska. Albo oczywiście pumy i człowieka, którego ona kocha. Pamiętam
jak całkiem niedawno jacyś kombinatorzy gdzieś w Polsce zorganizowali
internetową akcję na rzecz odbudowania schroniska dla opuszczonych zwierząt,
które wcześniej sami jak najbardziej celowo skutecznie zrujnowali, i tam się
również pojawiła sześciocyfrowa suma. Pamiętam też, jak w zeszłym roku prezes
Broniarz zaapelował o wpłacanie pieniędzy na strajkujących nauczycieli, których
to pieniędzy – a były ich setki tysięcy – ostatecznie żaden nauczyciel nawet nie
dotknął. Pamiętamy wszyscy cwaniaka, na którego konto wielu z nas przelało dziesiątki
tysięcy złotych, rzekomo na zakup samochodu dla owego Seby, który mało nie
zabił premier Szydło.
Przepraszam bardzo, ale moim zdaniem
zidiocenie z jakim tu mamy do czynienia jest jeszcze gorsze od wsłuchiwania się
w reklamy zachęcające do kupowania tabletek na raka trzustki. Tu przynajmniej
chodzi o życie. A tam? Módlmy się o opamiętanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.