czwartek, 13 sierpnia 2020

Czy minister Gliński załatwi kolejnego polskiego Oscara Basi Pieli?


       Zwracałem na to uwagę tu na tym blogu wielokrotnie, kiedyś może nieco częściej, a dziś tylko w sytuacjach szczególnie dramatycznych, że podczas gdy publikowane tu refleksje nie mają najmniejszych szans na to, by wejść na tak zwany powszechny rynek idei, to owszem, one są jak najbardziej zauważane przez owego rynku uczestników, jako darmowe źródło inspiracji, i przez nich bez cienia wstydu wykorzystywane jako własne. Jak mówię, kiedyś owo złodziejstwo robiło na mnie wrażenie znacznie większe niż dziś, potem jednak uznałem, że inaczej nigdy nie było i pewnie już nie będzie i się do owego procederu pomału przyzwyczaiłem. Jeśli natomiast dziś postanowiłem do sprawy wrócić, to przez to że w ciągu minionych paru dni moja praca została przez tak zwanych „dziennikarzy niezłomnych” bezczelnie wykorzystana aż dwukrotnie, a w tym drugim wypadku w sposób wołający o pomstę do Nieba.
       Najpierw stało się tak, że już na drugi dzień po tym, jak porównałem propagandowy atak uruchomiony wokół sprawy Michała Szutowicza do sposobu, w jaki w roku 2005 wykorzystano pewnego dworcowego pijaczka Huberta H. do publicznego niszczenia prezydenta Lecha Kaczyńskiego, w TVP Info wystąpił jeden z redaktorów Karnowskich i jak gdyby nigdy nic zaczął wspominać owego Huberta H. i dzielić się z widzami rzekomo swoimi refleksjami. No ale pies tego cwaniaka drapał; w końcu i tak ważne było to, że owo wspomnienie zaistniało szerzej.
      Natomiast wczoraj w prowadzonym przez Karnowskich portalu wpolityce.pl ukazał się tekst jego naczelnej, Marzeny Nykiel, z następującym otwarciem:
Media, firmy producenckie, agencje artystyczne, firmy fonograficzne, wydawnictwa, instytucje kultury, festiwale, teatry, organizacje pozarządowe – wszystkie te przestrzenie są dziś zdominowane przez wyznawców lewicowo-liberalnego nurtu. Biznes hojnie wspiera kulturalno-lewicowe inicjatywy, a strona konserwatywna pozostaje daleko w tyle. I choć przez lata właśnie ten nurt był uprzywilejowywany przez lewicowe i liberalne rządy, rośnie w siłę także za rządów prawicowych. Neomarksistowskie autorytety objęły panowanie nad stanem umysłu polskiej młodzieży. Konserwatywnej alternatywy wciąż nie ma. Czas wreszcie podjąć działania, które pozwolą popkulturę odzyskać. Jesteśmy spóźnieni o co najmniej dwa pokolenia”.
       W czym rzecz? Otóż gdy chodzi o opóźnienie, tu akurat może nie aż dwupokoleniowe, ale owszem bardzo znaczące, to rzecz polega na tym, że ja o owej kulturze pop, bez przejęcia której i jej utrzymania, nie ma możliwości ani zdobyć władzy, a już na pewno jej zachować, po raz pierwszy napisałem tu w roku 2008, a następnie powtarzałem tę prawdę z uporem wariata przez lata kolejne i, pomijając czytelników tego bloga, pies z kulawą nogą nie zwrócił na moje słowa uwagi. Przez całe długie lata biłem na alarm, apelując do kogo się da, by ci, którzy mają na to wpływ, zrobili coś, by czy to polska narodowa flaga, czy nasza historia, czy nasza Wiara stały się zwyczajnie modne. By ludzie, zarówno starzy jak i młodzi, na koszulkach i breloczkach przy kluczykach do samochodów, zamiast Che Guevary, czy brytyjskiego Union Jacka, zaczęli nosić flagę biało-czerwoną, czy wizerunki polskich bohaterów. Dlaczego? Bo tylko w ten sposób Polska z tym wszystkim co w niej najpiękniejsze trafi do popkultury, a w ten sposób pozwoli odbudować naszą tożsamość, tak okrutnie przez te wszystkie lata zniszczoną.
         No i wreszcie – i o tym też pisałem, zwracając uwagę na to, jak bardzo zmieniła się oferta sklepów z pamiątkami w wakacyjnych miejscowościach – nagle się udało. Ostatecznie po tych wszystkich latach okazało się, że choćby owa biel i czerwień stały się tak bardzo modne; wreszcie okazało się, że zamiast drzeć mordę, że „Radio ma Ryja”, zarówno młodzi i starzy postanowili się zakochać w znaku Polski Walczącej i w wizerunku rotmistrza Pileckiego. I wreszcie też, gdy chodzi o samą już rozrywkę, to większość z nas tańczy z zespołem Boys, a nie zapluwa się nienawiścią do Polski na koncertach Macieja Maleńczuka, czy kabaretowych występach trupy Ani Mru Mru. No i tak długo oczekiwane zwycięstwo nadeszło, a w konsekwencji też zostało zachowane na dłuższy – a mam nadzieję, że też bardzo długi – czas. I w tym momencie ni z gruszki ni z pietruszki wyskakuje Marzena Nykiel i zaczyna jak gdyby nigdy nic powtarzać w kółko słowo „popkultura”, tyle że nie dość że bez bladego pojęcia, czym ona jest i o co w niej tak naprawdę chodzi, to jeszcze z jakimś idiotycznym apelem o to, by Polskie Państwo sprawiło, że jedynymi właścicielami rynku owej „popkultury” będzie Nykiel wraz z jej kolegami z ferajny.
       Posłuchajmy tego bełkotu:
Lewicowa popkultura budowana pieczołowicie przez lata ma swoją siłę przekazu i w żaden sposób nie ustąpi. Z roku na rok jest coraz silniejsza i jak na razie bezkonkurencyjna. Karmi młodych ludzi antykatolicką, tęczową narracją i wyznacza im rewolucyjne cele. Młodzi artyści wchłaniani są przez nią błyskawicznie. Dobrze wiedzą, że szanse na zrobienie kariery mają tylko wtedy, gdy popłyną z nurtem. Jeśli uderzą w nuty patriotyczno-katolicko-narodowe, zostaną wypluci przez mainstream. Niewielu ma siłę, by się temu oprzeć. To samo dotyczy doświadczonych twórców, ale i szefów instytucji kultury. Lewica zrobi wszystko, by dyrektorami teatrów, muzeów czy filharmonii byli ich przedstawiciele. Tylko wtedy będą przecież w stanie narzucić odpowiedni przekaz. Konserwatyści są więc regularnie sekowani. W efekcie mamy repertuary obfitujące w takie dzieła jak „Klątwa”, „Do Damaszku” czy inne eksperymentalne interpretacje. Ale to nie wszystko. Dzieje się coś znacznie bardziej niebezpiecznego. Instytucje państwowe, które powinny zadbać o zagospodarowanie konserwatywnych artystów, promują twórców lewicowych.
Powstają oczywiście pojedyncze inicjatywy, filmy, wystawy czy koncerty, ale to wszystko ginie. Nie ma spójnego, przemyślanego systemu tworzenia popkultury. Nie ma myślenia długofalowego, strategicznego. Można odnieść wrażenie, że bożek oglądalności zawładnął myśleniem decydentów. Wolą odgrzewać bez końca stare, zagraniczne przeboje, niż budować nowy nurt, uwolnić nową energię, zagospodarować nowe talenty. Odtwórczość i banał wygrywają z dziejową odpowiedzialnością za odbicie popkulturowego przekazu, za wykreowanie nowego, silnego nurtu. Zenek Martyniuk z prymitywną treścią discopolowych rąbanek nie wypełni kulturotwórczej roli, jaka jest fundamentalnym wyzwaniem obecnych czasów.
To ostatni moment na oprzytomnienie. Czas postawić na mocną, atrakcyjną kulturę. Taką, która pociąga, podnosi i formuje. Taką, która porywa młodych ludzi, daje im mądre autorytety. Wystarczy już tych banalnych wymówek, że skazani jesteśmy na lewicową kulturę, bo taki jest mainstream, bo takie jest finansowanie. Od kilku lat pieniądze i media są po stronie konserwatywnej. Nie wolno tego zmarnować. Grzech zaniechania w tej kwestii jest grzechem śmiertelnym”.
        Mam nadzieję, że wszyscy rozumiemy, o co chodzi. Nie jest istotne, czy uda się nam z naszym przekazem dotrzeć do Polaków, a przynajmniej nie jest istotne dzisiaj. Obecnie, kiedy już Prawo i Sprawiedliwość rządzi drugą kadencję, a Andrzej Duda przez kolejne pięć lat będzie naszym prezydentem, to pierwszym zadaniem władzy staje się zastąpienie Kazika, Maryli Rodowicz i Zenka Martyniuka artystami, którzy nawet jeśli nie chodzą do kościoła, to przynajmniej biorą udział w galach organizowanych przez Tomasza Sakiewicza i braci Karnowskich. Te kilka najbliższych lat trzeba koniecznie poświęcić na to, by odebrać tygodniki „Newsweek” i „Polityka” komuchom i na naczelnych obu redakcji powołać odpowiednio Piotra Semkę i Krzysztofa Feusette. No i kwestią nie cierpiącą zwłoki jest takie obsadzenie Instytutu Sztuki Filmowej, by to nie Małgorzata Szumowska i Marian Opania kręcili filmy, ale sprawdzeni patrioci, tacy choćby jak Jerzy Zalewski czy Grzegorz Braun. No i z takimi wybitnymi aktorami, jak Ewa Dałkowska, Redbad Klynstra, czy Katarzyna Łaniewska. Koniecznie też trzeba coś zrobić, by za najwybitniejszego polskiego poetę nie był dłużej uważany Adam Zagajewski, lecz Wojciech Wencel. No i – last but not least – dyrektorem Teatru Powszechnego w Warszawie powinien zostać Marcin Wolski.
        To są absolutne priorytety, bo jeśli popkultura nie trafi w nasze ręce, to ów „grzech zaniechania stanie się dla nas grzechem śmiertelnym”.
        A ja już na koniec mam apel do tych wszystkich mądrych redaktorów, żeby może oni przestali przyłazić na ten blog i studiować moje notki, bo z tego co widzę, im się od tego nadmiaru informacji zdecydowanie we łbach miesza, i jeśli tak dalej pójdzie, to dojdzie w końcu do tego, że stanie się nieszczęście, minister Gliński nominację do Oscara załatwi Basi Pieli i jej „Plastusiom”, i ja wtedy dopiero będę miał grzech śmiertelny.




5 komentarzy:

  1. @toyah

    Raczej nie jest to konwergencja, bo ta zachodziłaby w obie strony. Jest to jednokierunkowy import, choć raczej powinno się widzieć tu ukrytą, swego rodzaju kradzież intelektualną.

    Ale w temacie:
    Jeżeli (?) trafny jest hejt o dwóch plemionach polskich*/, a jeszcze teraz dochodzi wyraźne wyodrębnianie się fanów LGBT+, to każde plemię powinno mieć własne POTRZEBY kulturowe. Trzeba się przecież czymś odróżniać poza głosowaniem na PiS, albo przeciw PiS.
    Owa dwuplemienność nie dotyczy bowiem wykonywania swobód i wyborów demokratycznych, lecz oparta jest o poszukiwanie odmienności w opisie charakteru kulturowego (np. ci srają po wydmach, a ci sikają w zlew).

    Na tym tle pojawia się zagadnienie, czy - prowizorycznie nazwijmy – plemię pisowskie ma zdobywać, względnie kolonizować, a choćby i wchodzić w konwergencję z popkulturą plemienia platfusiego, czy też plemię pisowskie tworzyć ma odrębną a konkurencyjną popkulturę?
    Ja osobiście wolałbym odrębną. Po co mi dobrodziejstwo wrogiego inwentarza, który i tak w lansadach przyjdzie do kasy.

    W popkulturze wcale na plan pierwszy nie wysuwają się twórcy i ich wena twórcza. Na pierwszym planie jest publiczność. Dlatego media publiczne powinny przyjąć na siebie misję poszukiwania (niczym nowy Oskar Kolberg) przejawów twórczości popkulturowej, która więźnie skutkiem braku dostępu do rozpowszechnienia.

    Na jakieś 15 minut pasma chyba telewizję publiczną stać, a w zanadrzu są przecież Opola, Kadzielnie, sylwestry, itd. To jest potencjalna siła i łatwo dostępny sposób. Zstąpić w publiczność i tam pracować.

    ----------------
    */ Tylko jedno z nich może być polskie. Drugie musi być pasożytem na polskości. Ta zawsze powstawała od dołu, a nie od góry.


    OdpowiedzUsuń
  2. @Ginewra @toyah

    Oto s24 podaje, iż Rada Języka Polskiego wydała opinię:

    "... na temat popularnego słowa "Murzyn", określającego osoby czarnoskóre. Zdaniem Rady Języka Polskiego, jest ono nacechowane pejoratywne i dlatego nie należy go stosować w szkołach, urzędach czy w mediach."

    Jakoby formalnie dlatego, że:
    "Do językoznawców trafił niedawno list anonimowego nadawcy, który poprosił o zajęcie stanowiska ws. rzeczownika "Murzyn"."

    https://www.salon24.pl/newsroom/1069982,rada-jezyka-polskiego-o-slowie-murzyn-obrazliwe-archaiczne-nalezy-go-unikac

    Ja też mam opinię, że powyższa opinia jest bezczelną hucpą w Polsce (jeśli) nadal będącej państwem prawa.

    W myśl ustawy o języku polskim Rada Języka Polskiego w ogóle nie ma prawa, ani kompetencji wyrażać opinie o używaniu języka polskiego w działalności publicznej chyba, że na wniosek ministra właściwego do spraw kultury i ochrony dziedzictwa narodowego, ministra właściwego do spraw oświaty i wychowania, ministra właściwego do spraw szkolnictwa wyższego i nauki, Prezesa Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, Prezesa Polskiej Akademii Nauk.

    Rada Języka Polskiego może wydawać takie opinie także z własnej inicjatywy (tj. bez wniosku organu spośród ww.). Ale opiniować na podstawie "listu anonimowego nadawcy" jest bezczelną a jednocześnie tchórzliwą hucpą, na co nie pozwoliłby sobie żaden szanujący się Murzyn.

    I tak ichnia opinia nie obowiązuje w stosunkach prywatnych. Ale wstyd mieć takich naukowców i to jeszcze odpowiedzialnych za stan języka polskiego.

    PS. Nie słychać, aby zaproponowali jakiś zamiennik.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Gdy Ruch Ośmiu Gwiazdek zamawia świeżą dostawę pieluch

      Pewnie nie tylko ja to zauważyłem, ale gdybym to jednak tylko ja był taki spostrzegawczy, pragnąłbym zwrócić naszą uwagę na pewien zup...