Zwracałem na to uwagę tu na tym blogu
wielokrotnie, kiedyś może nieco częściej, a dziś tylko w sytuacjach szczególnie
dramatycznych, że podczas gdy publikowane tu refleksje nie mają najmniejszych
szans na to, by wejść na tak zwany powszechny rynek idei, to owszem, one są jak
najbardziej zauważane przez owego rynku uczestników, jako darmowe źródło
inspiracji, i przez nich bez cienia wstydu wykorzystywane jako własne. Jak
mówię, kiedyś owo złodziejstwo robiło na mnie wrażenie znacznie większe niż
dziś, potem jednak uznałem, że inaczej nigdy nie było i pewnie już nie będzie i
się do owego procederu pomału przyzwyczaiłem. Jeśli natomiast dziś postanowiłem
do sprawy wrócić, to przez to że w ciągu minionych paru dni moja praca została
przez tak zwanych „dziennikarzy niezłomnych” bezczelnie wykorzystana aż
dwukrotnie, a w tym drugim wypadku w sposób wołający o pomstę do Nieba.
Najpierw stało się tak, że już na drugi
dzień po tym, jak porównałem propagandowy atak uruchomiony wokół sprawy Michała
Szutowicza do sposobu, w jaki w roku 2005 wykorzystano pewnego dworcowego
pijaczka Huberta H. do publicznego niszczenia prezydenta Lecha Kaczyńskiego, w
TVP Info wystąpił jeden z redaktorów Karnowskich i jak gdyby nigdy nic zaczął
wspominać owego Huberta H. i dzielić się z widzami rzekomo swoimi refleksjami.
No ale pies tego cwaniaka drapał; w końcu i tak ważne było to, że owo
wspomnienie zaistniało szerzej.
Natomiast wczoraj w prowadzonym przez
Karnowskich portalu wpolityce.pl ukazał się tekst jego naczelnej, Marzeny
Nykiel, z następującym otwarciem:
„Media, firmy producenckie, agencje artystyczne, firmy fonograficzne,
wydawnictwa, instytucje kultury, festiwale, teatry, organizacje pozarządowe –
wszystkie te przestrzenie są dziś zdominowane przez wyznawców
lewicowo-liberalnego nurtu. Biznes hojnie wspiera kulturalno-lewicowe
inicjatywy, a strona konserwatywna pozostaje daleko w tyle.
I choć przez lata właśnie ten nurt był uprzywilejowywany przez lewicowe
i liberalne rządy, rośnie w siłę także za rządów prawicowych.
Neomarksistowskie autorytety objęły panowanie nad stanem umysłu polskiej
młodzieży. Konserwatywnej alternatywy wciąż nie ma. Czas wreszcie podjąć
działania, które pozwolą popkulturę odzyskać. Jesteśmy spóźnieni
o co najmniej dwa pokolenia”.
W czym rzecz? Otóż gdy chodzi o
opóźnienie, tu akurat może nie aż dwupokoleniowe, ale owszem bardzo znaczące, to
rzecz polega na tym, że ja o owej kulturze pop, bez przejęcia której i jej
utrzymania, nie ma możliwości ani zdobyć władzy, a już na pewno jej zachować,
po raz pierwszy napisałem tu w roku 2008, a następnie powtarzałem tę prawdę z
uporem wariata przez lata kolejne i, pomijając czytelników tego bloga, pies z
kulawą nogą nie zwrócił na moje słowa uwagi. Przez całe długie lata biłem na
alarm, apelując do kogo się da, by ci, którzy mają na to wpływ, zrobili coś, by
czy to polska narodowa flaga, czy nasza historia, czy nasza Wiara stały się
zwyczajnie modne. By ludzie, zarówno starzy jak i młodzi, na koszulkach i
breloczkach przy kluczykach do samochodów, zamiast Che Guevary, czy
brytyjskiego Union Jacka, zaczęli nosić flagę biało-czerwoną, czy wizerunki
polskich bohaterów. Dlaczego? Bo tylko w ten sposób Polska z tym wszystkim co w
niej najpiękniejsze trafi do popkultury, a w ten sposób pozwoli odbudować naszą
tożsamość, tak okrutnie przez te wszystkie lata zniszczoną.
No i wreszcie – i o tym też pisałem,
zwracając uwagę na to, jak bardzo zmieniła się oferta sklepów z pamiątkami w
wakacyjnych miejscowościach – nagle się udało. Ostatecznie po tych wszystkich
latach okazało się, że choćby owa biel i czerwień stały się tak bardzo modne;
wreszcie okazało się, że zamiast drzeć mordę, że „Radio ma Ryja”, zarówno
młodzi i starzy postanowili się zakochać w znaku Polski Walczącej i w wizerunku
rotmistrza Pileckiego. I wreszcie też, gdy chodzi o samą już rozrywkę, to większość z nas tańczy z zespołem Boys, a nie zapluwa się nienawiścią do Polski na koncertach Macieja Maleńczuka, czy kabaretowych występach trupy Ani Mru Mru. No i tak długo oczekiwane zwycięstwo nadeszło, a w
konsekwencji też zostało zachowane na dłuższy – a mam nadzieję, że też bardzo
długi – czas. I w tym momencie ni z gruszki ni z pietruszki wyskakuje Marzena
Nykiel i zaczyna jak gdyby nigdy nic powtarzać w kółko słowo „popkultura”, tyle
że nie dość że bez bladego pojęcia, czym ona jest i o co w niej tak naprawdę
chodzi, to jeszcze z jakimś idiotycznym apelem o to, by Polskie Państwo
sprawiło, że jedynymi właścicielami rynku owej „popkultury” będzie Nykiel wraz z
jej kolegami z ferajny.
Posłuchajmy tego bełkotu:
„Lewicowa
popkultura budowana pieczołowicie przez lata ma swoją siłę przekazu
i w żaden sposób nie ustąpi. Z roku na rok jest coraz
silniejsza i jak na razie bezkonkurencyjna. Karmi młodych ludzi
antykatolicką, tęczową narracją i wyznacza im rewolucyjne cele.
Młodzi artyści wchłaniani są przez nią błyskawicznie. Dobrze wiedzą,
że szanse na zrobienie kariery mają tylko wtedy, gdy popłyną
z nurtem. Jeśli uderzą w nuty patriotyczno-katolicko-narodowe,
zostaną wypluci przez mainstream. Niewielu ma siłę, by się temu
oprzeć. To samo dotyczy doświadczonych twórców, ale i szefów
instytucji kultury. Lewica zrobi wszystko, by dyrektorami
teatrów, muzeów czy filharmonii byli ich przedstawiciele. Tylko wtedy będą
przecież w stanie narzucić odpowiedni przekaz. Konserwatyści są więc
regularnie sekowani. W efekcie mamy repertuary obfitujące w takie
dzieła jak „Klątwa”, „Do Damaszku” czy inne eksperymentalne interpretacje.
Ale to nie wszystko. Dzieje
się coś znacznie bardziej niebezpiecznego. Instytucje państwowe, które powinny
zadbać o zagospodarowanie konserwatywnych artystów, promują twórców lewicowych.
Powstają oczywiście pojedyncze
inicjatywy, filmy, wystawy czy koncerty, ale to wszystko ginie. Nie
ma spójnego, przemyślanego systemu tworzenia popkultury. Nie
ma myślenia długofalowego, strategicznego. Można odnieść wrażenie,
że bożek oglądalności zawładnął myśleniem decydentów. Wolą odgrzewać bez
końca stare, zagraniczne przeboje, niż budować nowy nurt, uwolnić nową energię,
zagospodarować nowe talenty. Odtwórczość i banał wygrywają z dziejową
odpowiedzialnością za odbicie popkulturowego przekazu, za wykreowanie
nowego, silnego nurtu. Zenek Martyniuk z prymitywną treścią discopolowych
rąbanek nie wypełni kulturotwórczej roli, jaka jest fundamentalnym wyzwaniem
obecnych czasów.
To ostatni
moment na oprzytomnienie. Czas postawić na mocną, atrakcyjną kulturę.
Taką, która pociąga, podnosi i formuje. Taką, która porywa młodych ludzi,
daje im mądre autorytety. Wystarczy już tych banalnych wymówek,
że skazani jesteśmy na lewicową kulturę, bo taki jest
mainstream, bo takie jest finansowanie. Od kilku lat pieniądze
i media są po stronie konserwatywnej. Nie wolno tego zmarnować.
Grzech zaniechania w tej kwestii jest grzechem śmiertelnym”.
Mam nadzieję, że wszyscy
rozumiemy, o co chodzi. Nie jest istotne, czy uda się nam z naszym przekazem dotrzeć
do Polaków, a przynajmniej nie jest istotne dzisiaj. Obecnie, kiedy już Prawo i
Sprawiedliwość rządzi drugą kadencję, a Andrzej Duda przez kolejne pięć lat
będzie naszym prezydentem, to pierwszym zadaniem władzy staje się zastąpienie
Kazika, Maryli Rodowicz i Zenka Martyniuka artystami, którzy nawet jeśli nie
chodzą do kościoła, to przynajmniej biorą udział w galach organizowanych przez
Tomasza Sakiewicza i braci Karnowskich. Te kilka najbliższych lat trzeba
koniecznie poświęcić na to, by odebrać tygodniki „Newsweek” i „Polityka”
komuchom i na naczelnych obu redakcji powołać odpowiednio Piotra Semkę i
Krzysztofa Feusette. No i kwestią nie cierpiącą zwłoki jest takie obsadzenie
Instytutu Sztuki Filmowej, by to nie Małgorzata Szumowska i Marian Opania kręcili
filmy, ale sprawdzeni patrioci, tacy choćby jak Jerzy Zalewski czy Grzegorz
Braun. No i z takimi wybitnymi aktorami, jak Ewa Dałkowska, Redbad Klynstra,
czy Katarzyna Łaniewska. Koniecznie też trzeba coś zrobić, by za
najwybitniejszego polskiego poetę nie był dłużej uważany Adam Zagajewski, lecz
Wojciech Wencel. No i – last but not least – dyrektorem Teatru Powszechnego w
Warszawie powinien zostać Marcin Wolski.
To są absolutne priorytety,
bo jeśli popkultura nie trafi w nasze ręce, to ów „grzech zaniechania stanie się dla nas grzechem śmiertelnym”.
A ja już na koniec mam apel
do tych wszystkich mądrych redaktorów, żeby może oni przestali przyłazić na ten
blog i studiować moje notki, bo z tego co widzę, im się od tego nadmiaru informacji
zdecydowanie we łbach miesza, i jeśli tak dalej pójdzie, to dojdzie w końcu do
tego, że stanie się nieszczęście, minister Gliński nominację do Oscara załatwi
Basi Pieli i jej „Plastusiom”, i ja wtedy dopiero będę miał grzech śmiertelny.
@toyah
OdpowiedzUsuńRaczej nie jest to konwergencja, bo ta zachodziłaby w obie strony. Jest to jednokierunkowy import, choć raczej powinno się widzieć tu ukrytą, swego rodzaju kradzież intelektualną.
Ale w temacie:
Jeżeli (?) trafny jest hejt o dwóch plemionach polskich*/, a jeszcze teraz dochodzi wyraźne wyodrębnianie się fanów LGBT+, to każde plemię powinno mieć własne POTRZEBY kulturowe. Trzeba się przecież czymś odróżniać poza głosowaniem na PiS, albo przeciw PiS.
Owa dwuplemienność nie dotyczy bowiem wykonywania swobód i wyborów demokratycznych, lecz oparta jest o poszukiwanie odmienności w opisie charakteru kulturowego (np. ci srają po wydmach, a ci sikają w zlew).
Na tym tle pojawia się zagadnienie, czy - prowizorycznie nazwijmy – plemię pisowskie ma zdobywać, względnie kolonizować, a choćby i wchodzić w konwergencję z popkulturą plemienia platfusiego, czy też plemię pisowskie tworzyć ma odrębną a konkurencyjną popkulturę?
Ja osobiście wolałbym odrębną. Po co mi dobrodziejstwo wrogiego inwentarza, który i tak w lansadach przyjdzie do kasy.
W popkulturze wcale na plan pierwszy nie wysuwają się twórcy i ich wena twórcza. Na pierwszym planie jest publiczność. Dlatego media publiczne powinny przyjąć na siebie misję poszukiwania (niczym nowy Oskar Kolberg) przejawów twórczości popkulturowej, która więźnie skutkiem braku dostępu do rozpowszechnienia.
Na jakieś 15 minut pasma chyba telewizję publiczną stać, a w zanadrzu są przecież Opola, Kadzielnie, sylwestry, itd. To jest potencjalna siła i łatwo dostępny sposób. Zstąpić w publiczność i tam pracować.
----------------
*/ Tylko jedno z nich może być polskie. Drugie musi być pasożytem na polskości. Ta zawsze powstawała od dołu, a nie od góry.
@Ginewra @toyah
OdpowiedzUsuńOto s24 podaje, iż Rada Języka Polskiego wydała opinię:
"... na temat popularnego słowa "Murzyn", określającego osoby czarnoskóre. Zdaniem Rady Języka Polskiego, jest ono nacechowane pejoratywne i dlatego nie należy go stosować w szkołach, urzędach czy w mediach."
Jakoby formalnie dlatego, że:
"Do językoznawców trafił niedawno list anonimowego nadawcy, który poprosił o zajęcie stanowiska ws. rzeczownika "Murzyn"."
https://www.salon24.pl/newsroom/1069982,rada-jezyka-polskiego-o-slowie-murzyn-obrazliwe-archaiczne-nalezy-go-unikac
Ja też mam opinię, że powyższa opinia jest bezczelną hucpą w Polsce (jeśli) nadal będącej państwem prawa.
W myśl ustawy o języku polskim Rada Języka Polskiego w ogóle nie ma prawa, ani kompetencji wyrażać opinie o używaniu języka polskiego w działalności publicznej chyba, że na wniosek ministra właściwego do spraw kultury i ochrony dziedzictwa narodowego, ministra właściwego do spraw oświaty i wychowania, ministra właściwego do spraw szkolnictwa wyższego i nauki, Prezesa Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, Prezesa Polskiej Akademii Nauk.
Rada Języka Polskiego może wydawać takie opinie także z własnej inicjatywy (tj. bez wniosku organu spośród ww.). Ale opiniować na podstawie "listu anonimowego nadawcy" jest bezczelną a jednocześnie tchórzliwą hucpą, na co nie pozwoliłby sobie żaden szanujący się Murzyn.
I tak ichnia opinia nie obowiązuje w stosunkach prywatnych. Ale wstyd mieć takich naukowców i to jeszcze odpowiedzialnych za stan języka polskiego.
PS. Nie słychać, aby zaproponowali jakiś zamiennik.
@orjan
UsuńNo a gdzie komentarz Ginewry?
@toyah
UsuńIn spe.
:)
@orjan
UsuńNo właśnie. Najwyższy czas.