Dzień przed wyborami zamieściłem tu
króciutką notkę, w której napisałem, że być może najbardziej bolesnym efektem
objęcia władzy przez Donalda Tuska będzie to, że nienawiść, która nas truje od
tylu już lat nie zniknie, a być może nawet urośnie. A komentarz Tomasza Lisa o
konieczności wyciągnięcia konsekwencji wobec wyborców prawicy, czy tekst w „Gazecie
Wyborczej”, w którym owi wyborcy nazywani są „małpoludami”, to zaledwie ułamek
całości. Dziś wprawdzie pojawiają się znaki dające nadzieję, że po owym
„zwycięstwie” już za chwilę nie pozostanie choćby kupka popiołu, póki co jednak
liczę na to, że wielu z nas dobrze widzi, co konkretnie miałem na myśli. Jak
zatem sytuacja się rozwinie, tego oczywiście nie wiemy, natomiast ja wciąż
zachodzę w głowę, co takiego się stało, że niemal rzutem na taśmę Koalicja
Obywatelska z przyległościami znalazła się w miejscu, gdzie zaczyna się robić
naprawdę groźnie.
Wyjaśnień jest wiele, zaczynając, jak
zawsze, od zarzutów kierowanych pod adresem samej kampanii, przez utratę niemal
bez walki mediów społecznościowych, po oczywiście telewizję publiczną, która
to, zdaniem wielu, była pierwszym grabarzem kampanii Prawa i Sprawiedliwości. A
ja, choć, owszem, wszystkie te błędy widzę, to przypominam sobie kampanię z
roku 2007, kiedy to upadł rząd i władzę na długie osiem lat przejęła tak ładnie
opisana przez Jarosława Kaczyńskiego „partia zewnętrzna” i odtwarzam sobie
niemal jak film całą serię kolejnych memów, których jedynym celem było
wypełnienie sceny pop niczym innym jak nienawiścią zagłuszaną powszechnym
rechotem.
Próbuję sobie przypomnieć, co było na
początku i wydaje mi się, wszystko zaczęło się od „kaczora”. Aż trudno
uwierzyć, że coś w sposób ewidentny tak głupiego, a jednocześnie niewinnego, jak
przekręcenie czyjegoś nazwiska (Kaczyński – kaczor, Baranowski – baran,
Kurowski – kura, Gruszkowski – gruszka... można wymyślać w nieskończoność) może
na całe dziesięciolecia wykształcić w ludziach czystą nienawiść do jednego
człowieka w postaci różnego rodzaju „kaczymów”, „kaczafich”, „kaczych
fuhrerów”, „polowań na kaczki”, „kaczek po smoleńsku” i tak dalej i tym
podobnie, przeplatanych „kurduplami”, „kotami”, czy „mlaskaczami”. Później, i
to też na długie lata, pojawił się niesławny „borubar”, a po nim lawina wręcz
kolejnych memów, czasem tylko na parę dni, czy tygodni, ale też niekiedy na
długie lata, i zawsze, dzięki wykorzystaniu kultury popularnej, sięgających po
najbardziej egzotyczne zakątki społeczeństwa. Wszyscy pamiętamy przecież
niegdysiejsze „wieśmaki”, „małpki” prezydenta Kaczyńskiego, czy oczywiście przezabawny
rysunek Andrzeja Mleczki na którym widzimy prezydencką limuzynę ciągnącą
toi-toia, ale też pamiętamy jak już nie tylko artysta Mleczko, ale cała Polska
ryczała ze śmiechu na myśl o Prezydencie ze sraczką. No a skoro juz wspomniałem
wybory roku 2007, to też słynną skołowaną babcię w moherowym berecie, która nie
umie znaleźć dowodu osobistego. I o ile sobie przypominam, od roku 2005, nie został
nam tu oszczędzony choćby jeden dzień. W ten muł nie można było włożyć szpilki.
No właśnie: wybory. Popatrzmy na bilans
obu kampanii roku 2023 i tego wszystkiego co do niej przez minione lata
prowadziło. W jaki sposób przez ten czas Prawo i Sprawiedliwość dotarło nie do
rozumu, nie serc, nie resentymentów, ale do samej duszy społeczeństwa? Z tego
co pamiętam, to na dłuższą metę zapisał się Donald Tusk jako „rudy niemiec” i
to naprawdę wszystko. A biorąc pod uwagę fakt, że ów mem miał zasięg
ograniczony właściwie tylko do najbardziej żywo zainteresowanych, to było jedno
wielkie nic, gdyż i tak cała przestrzeń była już zajęta przez osiem gwiazdek.
Oto minione wybory. Proszę popatrzeć, co
mieliśmy po tamtej stronie: „PiS = drożyzna”, „po ile wizy”, „piekło kobiet”,
„konstytucja”, „wolne sądy”, „wolne media”, „jebać PiS”, "dziura Morawieckiego"... no i wieczny
„kaczyzm” oraz „pisowskie państwo”. A co tu u nas? Niemiec, Niemcy, emigranci,
Tusk, Tusk, Tusk...
A zatem, tu polegliśmy na całej linii, jednak
to co w tym najgorsze, to fakt, że dzięki kulturowym i cywilizacyjnym różnicom
między wszelkiej maści lewactwem i społeczeństwem konserwatywnym, kultura
popularna i jej niezwykły talent w przejmowaniu najbardziej wulgarnych, a
jednocześnie nadzwyczaj nośnych memów, innego wyniku trudno sie było
spodziewać. I wcale nie jest tak, że zapominam o roku 2005, 2015, czy choćby jeszcze
2019, kiedy to przecież tamci nie dali rady. Oczywiście że nie dali, podobnie
jak w pewnym sensie nie dali też rady i przed dwoma tygodniami, jednak nie
oszukujmy się: bez owego popululturowego wsparcia, Prawo i Sprawiedliwość od
roku 2005 rządziłoby większością konstytuacyjną, a po Donaldzie Tusku i jego
szajce nie pozostałoby już nawet wspomnienie.
Co mam na myśli, wspominając o kulturze i
cywilizacji? Otóż trzeba nam wiedzieć, że wspomniane osiem gwiazdek, to nie był
jakiś szczególny wykwit inteligencji i wyobraźni zatrudnianych przez Platformę
Obywatelską specjalistów od reklamy. Hasło „Fuck Trump”, tańczyło po całej
Ameryce lata wcześniej, i to nie tylko w postaci gwiazdek, ale w najróżniejszych
i najprzedziwniejszych konfiguracjach. Któryś z nich to zobaczył, wymyślił, że to
się sprawdzi i u nas, no i lawina ruszyła. I to z sukcesem, który czujemy do
dziś na plecach. Czy problem w tym, że tamci nas wyprzedzili? Że okazali się szybsi?
Sprytniejsi? Że podkradli nam wspaniałe hasło, typu „Jebać Tuska”, czy „Jebać
TVN”? Możliwe że byli szybsi, ale przede wszystkim nie widzę osobiście
możliwości, by którykolwiek z polityków, czy wyborców prawicy choćby pomyślał o
tego typu upadku. Czy można sobie wyobrazić, by w powszechnym użyciu po prawej
stronie sceny pojawił się mem z nazwiskiem Kierwiński przekręconym dajmy na to
na Kurwiński, lub by prawicowa scena internetu powszechnie wrzucała zdjęcia
Tuska z dorobionym hitlerowskim ząbkiem i wąsikiem. Oczywiście, z patologią
mamy do czynienia wszędzie, ale ja tu mówię o trendzie powszechnym, sięgającym
po uniwersytety.
Czy zatem jest już po nas? Możliwe.
Możliwe bardzo, niemniej jest pewne światło nadziei, i wbrew temu co można by
sądzić, możemy je dostrzec nawet i dziś, nawet jeśli nie w szansie zebrania
sejmowej większości, to w tym, że tamto zło, tamto zdziczenie i tamto kłamstwo,
jest jednak bardzo rozdrobnione i oni, zanim zbudują jakąś realną siłę, to się
zagubią w liczeniu, ile to diabłów może się zmieścić na ostrzu noża.
To stara prawda, że nasza (nasza, tzn. starających się żyć w zgodzie z Ewangelią) bezradność wobec zła bierze się stąd, że pewne rzeczy są dla nas nie do pomyślenia, albo inaczej mówiąc - jesteśmy wyznawcami tezy, że cel wcale środków nie uświęca. Czy ten stan rzeczy wiąże się z pokusą, by Ewangelię odrzucić i "dzięki temu" stać się zwycięzcą? No tak. Pokusa jest. Ale przecież jej nie ulegniemy, prawda? Co nie zmienia faktu, że wielu z nas czułoby się lepiej, gdyby dało radę zwalić winę nie tylko na spryt i cynizm "rudego Niemca" i jego ferajny, ale także na tych, którzy byli odpowiedzialni za sposób prowadzenia kampanii wyborczej PiS-u, bądź na tych, którzy w naiwności swojej dali się zmanipulować i zagłosowali jak zagłosowali. Tego rodzaju odczucia są znakiem cierpienia (ważne słowo!), a w cierpieniu zawsze szuka się winnych owego bólu. I wcześniej czy później winnego się znajduje/wyznacza, bo domaga się tego polityczna praxis, lub/i ambicje tych, którzy myślą, że oto nadszedł czas, by przesunąć się w górę i wziąć odpowiedzialność "za sprawy" w swoje ręce. A my - obserwatorzy - możemy tylko owo wskazanie/wyznaczenie zaakceptować, bądź odrzucić (ewentualnie możemy też usiąść okrakiem na sztachetach i mówić: "Mam bardzo dużo wątpliwości, co do przebiegu tej operacji"). A osobiście z wielkim zdziwieniem ostatnio skonstatowałem, że chyba należę do miłośników owych sztachet, ponieważ - mając w pamięci nieśmiertelną maksymę Toyaha, że "tak naprawdę, to gówno wiemy" - mam coraz mniejszą ochotę na okazywanie pewności siebie i hodowanie "nieubłaganego palca", który z jednej strony wskazuje na głupotę i gnuśność, a z drugiej na sprawiedliwość i zdrowy rozsądek.
OdpowiedzUsuńSzto diełat' w takim razie, że pojadę bardzo nam niemiłym Klasykiem? Nie mam pojęcia. A gdy nie mam pojęcia, to szukam różańca i robię to, co do mnie należy, najlepiej jak tylko potrafię. No i próbuję przeczytać coś dobrego, rzecz tylko w tym, że nowych tekstów Toyaha na tutejszym blogu i komentarzy orjana u Coryllusa jest tyle, co kot napłakał. Ale dobra psu i mucha...
Postaram się starać.
Usuń