Patrzę na zdjęcia ze ślubu Magdaleny
Wałęsy z tym jakimś restauratorem, i nagle się dowiaduję, że ona była już wcześniej
zamężna, z poprzedniego związku ma nawet syna, a z okazji wejścia w kolejny, od
odprawiającego nabożeństwo proboszcza Bazyliki Mariackiej otrzymała w prezencie
ręcznie malowaną ikonę Matki Bożej. Patrzę na te zdjęcia i oczywiście po raz
kolejny widzę starego Wałęsę, jak siedzi tam w tych podarowanych mu przez Bono
pomarańczowych okularach i koszulce z napisem „Konstytucja”, obok niego Danutę,
kwitnącą jak chyba nigdy dotąd, zadbaną i wyszykowaną i nagle sobie uświadamiam,
że bardzo trudno by nam było w naszej najnowszej historii znaleźć ludzi choćby
zbliżonych w swoim tragizmie do tych nieszczęśników. I chwilę potem myślę
sobie, że niezależnie od tego, co dziś cyniczni politycy z tymi ludźmi zrobili,
tu naprawdę nie ma się z czego śmiać.
Wszyscy mamy swoje własne życie, raz
lepsze raz gorsze, czasem naprawdę kładące na nasze barki ciężar nie do
uniesienia, natomiast myślę sobie, że los, który wziął w swoje ręce życie i
świat tych dwojga ludzi okazał się dla nich tak okrutny, że im faktycznie nie
pozostało nic, jak tylko oszaleć. O co mi chodzi? Otóż jak wiemy – a ja dodatkowo
mam bezpośrednie informacje od księdza, który miał to szczęście, że służył w okolicy,
gdzie Lech Wałęsa z rodziną swego czasu budzili codzienny postrach, droga
kariery, jaką ten człowiek przez lata przeszedł, zasługuje na osobne
potraktowanie i to nie w formie suchej historycznej relacji, lecz analizy
ściśle socjologicznej. Jeśli natomiast spojrzymy na niego dziś, jak siedzi w
tej gdańskiej bazylice w swoich upiornych okularach i tym śmierdzącym już chyba
od potu t-shircie, to nie sposób nie zobaczyć człowieka, który kończy swoje
życie z – nie licząc tego dziecka pochowanego w zapomnianym grobie na cmentarzu
w Łochocinie na Kujawach oraz zmarłego niedawno tak strasznie tragicznie
Przemysława – z siedmiorgiem dzieci oraz
trzynastoma wnukami, z których zdecydowana większość to albo skazani przestępcy,
albo pijacy, albo narkomani, albo nędzarze utrzymywani przy życiu przez wrażliwych
sąsiadów.
Jak mówię, wszyscy mamy swoje życie, które
jest taki lub inne, jednak bardzo łatwo jest nam sobie wyobrazić, jak to nie może
być nic gorszego, jak własne dziecko, któremu w życiu się nie powiodło. Tym
bardziej możemy sobie wyobrazić, jak to jest gdy nasze wnuki, które niekiedy
kochamy bardziej od własnych dzieci, spotka jakieś nieszczęście. A już chyba
nie jesteśmy w stanie sobie wyobrazić, jak to jest, gdy nasz syn umrze od wódy,
narkotyków i szaleństwa. Jak to jest gdy sami doprowadzimy się do takiego
stanu, że gdy nasze dziecko żyje w takiej nędzy, że musi żebrać o jedzenie, to
my postanawiamy się go wyprzeć.
Jak wiemy, mam troje dzieci, a od
niedawna trzy wnuczki, które kocham ponad życie i myślę sobie, że oto już za
cztery dni moje 64 urodziny. I słucham sobie starej niemal tak jak ja sam
piosenki Beatlesów „When I’m Sixty-Four”, ze szczególnym naciskiem na fragment:
„Każdego lata będziemy mogli wynająć chatę na
Isle of Wight. Damy radę jeśli nie będzie zbyt drogo. Z wnukami na kolanach,
Verą, Chuckiem i Davem”.
Jak mówię, nie zawsze się to udaje,
jednak gdy dochodzi do sytuacji gdy Vera poszła w kurwy, Chuck popadł w nędzę,
a Dave zwyczajnie się powiesił, a myśmy od tego oszaleli, to to ja bardzo
przepraszam, ale nie widzę powodu do choćby drobnych szyderstw.
Niniejszym więc ogłaszam wszem i wobec,
że od dziś, kiedy nagle sobie to uświadomiłem, o nim już nigdy ani słowa.
Takie mam wrażenie, że Wałęsie bardziej zależy na tych okularkach i koszulce, niż na swoich dzieciach i wnukach. On je miał zawsze w dupie i po prostu zmarnował te dzieciaki. Tak jak swoją legendę.
OdpowiedzUsuń@PrzeKaz
UsuńStraszne nieszczęście
@toyah
OdpowiedzUsuńCoś Ciebie ta cyfra (64) wciąga. Tymczasem dzień jak co dzień.
Tune in, man:
https://www.youtube.com/watch?v=oPBqk-0gWfQ&list=PLkCed3Lm7kmf0uj_jCh6el3NgJxoDORj3&index=9
@orjan
UsuńZnam cały ten koncert. Nie można przestać słuchać.