Siedzieliśmy tu sobie w minioną sobotę z moim
najmłodszym dzieckiem, słuchaliśmy wystąpienia Jarosława Kaczyńskiego na
konwencji w Łodzi i przyznaję, że z
każdą chwilą byliśmy coraz bardziej poruszeni formą, w jakiej dziś, niespełna
miesiąc przed wyborami, znajduje się Prezes. A nie było tak, że owo wystąpienie
było jakoś szczególnie oryginalne, czy choćby pełne nowych refleksji. Nic
podobnego. To była wciąż ta sama, z jaką mamy do czynienia od tygodni,
prezentacja programu Prawa i Sprawiedliwości, ze szczególnym uwzględnieniem kwestii
rodziny, miejsca, jakie ona ma w owym programie zajmować, i tego jak ważna jego
część ma być nastawiana na powiększanie powszechnego dobrobytu Polaków, z tą
może różnicą, że była ona może jeszcze bardziej niż dotychczas intensywna,
zwięzła i konkretna.
Mówił Kaczyński tak:
„Państwo
dobrobytu to nie jest pojęcie, które odnosi się do jakiejś abstrakcji. Państwo
dobrobytu to pewna koncepcja, która była realizowana w Europie, w jakiejś
mierze, choć mniejszej, również w Stanach Zjednoczonych, w okresie powojennym,
w okresie wielkich sukcesów. Na Zachodzie się mówi o ‘pięknym trzydziestoleciu’.
Troszkę to przesada. To trzydzieści lat miało troszkę mniej lat niż
trzydzieści, ale jest to określenie w gruncie rzeczy dobre. Później państwo
dobrobytu zaczęło się tak radykalizować, że wzbudziło sprzeciw, no i przyszedł
okres neoliberalizmu. Ten neoliberalizm w swojej formie wysoce uproszczonej,
można by powiedzieć prymitywnej i bliższej darwinizmowi społecznemu, niż
liberalizmowi naprawdę, w Polsce zwyciężył, zwyciężył po roku 1989. [...]
My tego
rodzaju koncepcję odrzucamy. Ale musimy również oczywiście poddać analizie to
wszystko co wydarzyło się w Europie w latach 40-tych, bo wtedy to się
zaczynało, w drugiej połowie lat 40-tych i później w latach 50-tych, 60-tych, a
w szczególności 70-tych, kiedy nastąpił kryzys. I sądzę, że myśmy te wnioski
wyciągnęli. I te cztery lata pokazują, że nasza metoda prowadzenia polityki i
społecznej i gospodarczej i rozwojowej się sprawdza. I dlatego mogliśmy się
ośmielić powiedzieć, że jest pewna nowa koncepcja, właśnie ta polska wersja
państwa dobrobytu, polska wersja, która ma służyć całemu społeczeństwu, rozwojowi
wspólnoty narodowej i jej umacnianiu, ale przede wszystkim służyć rodzinie”.
I to w tym momencie, kiedy Prezes zaczął
mówić o fundamentach i o ewangelicznym
budowaniu na skale i właśnie polską rodzinę przyrównał do tej skały, powiedziałem
do mojego dziecka, że to jest naprawdę wielkie szczęście, że publiczna
telewizja jest kierowana przez kogoś takiego jak Jacek Kurski, a więc człowieka
zwyczajnie bezkompromisowego i w tej bezkompromisowości nieustraszonego, bo
gdyby tam nastąpiło choćby najmniejsze wahnięcie w stronę tak zwanego „obiektywizmu”,
to cały polityczny projekt znany jako Dobra Zmiana zostałby w jednej chwili
przykryty przez „obiektywizm” TVN24, atakujący umysły tych wszystkich biednych
ludzi, którzy uznali go za jedyne źródło prawdy o współczesnej Polsce.
Powiedziałem mojemu dziecku, że gdyby nie było Kurskiego i jego zdecydowania,
to zostaliby już nam tylko ściągnięci do studia TVN24 eksperci, którzy
opisaliby i przeanalizowali wystąpienie Jarosława Kaczyńskiego w taki sposób,
że z niego zostałby już tylko zbiór kłamstw i pomyłek, wymagających
natychmiastowej reakcji.
I rzeczywiście, aby sprawdzić jak bardzo się
nie mylę, w momencie gdy Prezes zakończył swoje wystąpienie, szybciutko
przełączyłem telewizor na słynny kanał 6, a tam, owszem, mieliśmy prowadzącego
redaktora, a przed nim zaproszonego specjalnie na okazję wystąpienia Prezesa
eksperta, syna niesławnego Andrzeja Celińskiego, Marcina, zastępcy równie
niesławnego redaktora naczelnego podobnie niesławnego magazynu „Liberté!”,
który w taki oto sposób ocenił programowe hasło Prawa i Sprawiedliwości „Polski
model państwa dobrobytu”:
„Te
odniesienia do państwa dobrobytu są moim zdaniem trochę niepokojące, bo ja
przypomnę, że prezes Kaczyński mówił jednak o latach 40-tych i 50-tych w
Europie. Wtedy nie było żadnego państwa dobrobytu, tylko ciężka praca za miskę
ryżu, jak to zresztą przypomniał w pewnej rozmowie Mateusz Morawiecki. To była
odbudowa ze zniszczeń wojennych. Do państwa dobrobytu wtedy było w Europie
strasznie daleko, więc nie bardzo wiem, jak to interpretować, bo nie
podejrzewam prezesa Kaczyńskiego o nieznajomość historii. Zawsze wykazywał się
bardzo dużą. Może to jakieś przejęzyczenie z państwem dobrobytu lat 40-tych.
Owszem, wtedy zdarzały się cuda gospodarcze, niemiecki cud gospodarczy, ale on
nie polegał na tym, że budowano państwo dobrobytu, tylko na tym, że raczej
zaciskano pasa, w budżetach państw inwestycje były główną pozycją, a nie jakieś
programy socjalne”.
Ktoś powie, że ten Celiński to bałwan, który
padł ofiarą genów, jakie mu przekazał jego nieszczęsny ojciec i że to co on sobie
wyobraża na temat owego słynnego przecież welfare
state, nie ma żadnego znaczenia. Jeśli jemu owo państwo dobrobytu, w sposób
jak najbardziej oczywisty funkcjonujące przez dekady w powojennej Europie myli
się z rozwojem, z owym gospodarczym blitzkriegem, to jest to wyłącznie jego
problem, a nam nic do tego. Otóż nie. Nie po to redakcja TVN24 zaprasza do
komentowania wystąpienia Kaczyńskiego kogoś takiego jak młody Celiński, a on
nie bez powodu opowiada dyrdymały o tym, że jak się wychodzi z popeerelowskich zgliszczy,
to trzeba zapieprzać po 5 na godzinę, a nie marzyć o jakimkolwiek dobrobycie. Tu
tymczasem, zamiast całą parę ładować w inwestycje i oczywiście godne płace dla
tych, którzy specjalnie dla nas o te inwestycje dbają, Prawo i Sprawiedliwość
podwyższa im składkę ZUS-owską do 4 tysięcy złotych, bo ciemny lud potrzebuje mieć
na wakacje. To jest właśnie pierwszy przekaz, jaki oni kierują do swoich
słuchaczy: pisowskie obietnice na temat jakiegoś dobrobytu to zwykłe bajki,
które opowiada półprzytomny staruszek, któremu od tej polityki wszystko się w
głowie poprzestawiało. I to też jest przekaz, który umieszczony w kontekście II
Wojny Światowej, z całą pewnością musi na niektórych robić odpowiednie
wrażenie. No bo kto, panie, myślał wtedy o jakimś 500+, jak trzeba było
odbudowywać Londyn, Rzym, Brukselę, i Sztokholm?
A więc tak to właśnie działa. Kilka razy
ostatnio wspominałem tu o tym, jak ja bardzo szanuję Jacka Kurskiego za tę jego
nieugiętość wobec przeciwnika najstraszniejszego, czyli kłamstwa sączonego do
naszych głów przez każdą najmniejszą szczelinę od rana do nocy. Bardzo liczę na
to, że jakoś te cztery tygodnie przeżyjemy.
Dziś po raz trzeci, ale na szczęście ostatni, w tegorocznej serii,
przychodzi mi prosić tych, którym moje ostatnie notki umiliły minione dni, o
jednorazowe wsparcie. Gdyby ktoś nie pamiętał, podaję namiary: Krzysztof
Osiejuk 50 1050 1214 1000 0092 2516 8591, ewentualnie, a jeśli ktoś jest za
granicą, to można przelewać pieniądze na mój paypalowy adres
k.osiejuk@gmail.com. A ja ze swej strony obiecuję, że będę Państwa
zabawiał dopóki mi sił starczy.
W zasadzie zgoda. Tylko jedna uwaga. W Sztokholmie nie trzeba było odbudowywać nawet jednego publicznego szaletu, a to z tej prostej przyczyny, że Szwecja pozostała neutralna, tak jak Szwajcaria. Za to po wojnie dławiła się z dobrobytu za sprzedawaną Niemcom rudę żelaza, z której ci produkowali swoje śmiercionośne zabawki. Płacili zaś za tą rudę złotem z wyrwanych w Auschwitz zębów.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
@PrzeKaz
UsuńPrzecież to jest oczywiste. Sądziłem, że moja ironia jest wystarczająco przejrzysta.
Są sprawy, o których myślę bez ironii.
UsuńPozdrawiam
Jedno jest pewne, żaden program socjalny sam w sobie nie może zbudować dobrobytu. Ciekaw jestem co się stanie, jak spadnie wzrost gospodarczy, co kiedyś przecież nastąpi. PiS się zapewne łudzi, że nie za ich kadencji, więc nie ma problemu. Ja zaś mam nadzieję, że obronią władzę i jeszcze następnym razem, bo trzeba będzie po sobie posprzątać.
OdpowiedzUsuń@Diz
UsuńDokładnie to powiedział Prezes, mówiąc o Welfare State w formie jaką znamy.