Przy okazji powrotu naszych
siatkarek z Turcji przypomniał mi się temat kiedyś wybitnej polskiej siatkarki
Agaty Mróz, która dziś naturalnie jest już osobą całkowicie zapomnianą, swego
czasu jednak przez parę tygodni była pierwszą gwiazdą reżimowych mediów. O co
poszło? Otóż u Agaty Mróz, która była wówczas w zaawansowanej ciąży,
zdiagnozowano białaczkę i poinformowano ją, że albo zachowa ciążę, albo szansę
na przeżycie. Agata Mróz wybrała życie, urodziła dziecko, następnie poddała się
zabiegowi przeszczepienia szpiku kostnego i po dwóch tygodniach zmarła. Proszę mi pozwolić, że przypomnę dziś i tamtą
dzielną dziewczynę, no i przy tym czasy, które mam nadzieję, już nigdy nie
wrócą. Bo oto, proszę sobie wyobrazić,
tuż po pogrzebie, w Onecie, który – co warto zauważyć, był wówczas całkowicie
polski – ukazała się następująca informacja:
„Przedstawiciel prezydenta RP przekazał rodzinie Krzyż Kawalerski Orderu
Odrodzenia Polski, przyznany Agacie Mróz pośmiertnie. Mąż siatkarki Jacek
Olszewski powiedział jednak, że nie może go przyjąć, a jego zdaniem należy się
on tym, którzy ratują życie, czyli lekarzom z kliniki hematologii. Zebrani w
kościele i przed świątynią przyjęli to oklaskami.
- Uważam, że Agata nie powinna być wykorzystywana w taki sposób, że dopiero w
chwili śmierci dostała ten order. Ja jako mąż, może ktoś powie, że jestem
niewdzięczny, ale nie mogę przyjąć tego orderu, ponieważ złamałabym w dniu
pogrzebu Agaty po pierwsze moje przekonania, a po drugie - zdradziłbym ideały
Agaty - mówił podczas pogrzebu Jacek Olszewski”.
Wydawało się, że, pomijając samą śmierć – śmierć okropną, jak każda śmierć, a
jeszcze bardziej okropną, bo w tak młodym wieku i w takich okolicznościach –
nie stało się nic szczególnego. Kiedy umiera ktoś jakkolwiek zasłużony, tak się
zwykle dzieje, że ci którzy są od tego – w tym wypadku Prezydent Państwa –
honorują czasem zmarłą osobę odpowiednim orderem. Tak było zawsze i wszędzie, i
tego typu gesty nie budziły niczyjego zdziwienia, ani już tym bardziej
oburzenia.
Niestety, nie żyjemy ani „zawsze”, ani tym bardziej „wszędzie”, ale w miejscu
tak bardzo szczególnym i w czasach tak bardzo szczególnych, a jednocześnie w
pewnym sensie tak strasznie schamiałych, że nawet nie bardzo się dziwimy, gdy
po raz kolejny, tylko po to, żeby wykonać określone polityczne, czy też
socjologiczne zadania, można wykorzystać nawet śmierć.
O cóż chodzi? Przez ostatnie dni życia Agaty Mróz, sama jej osoba i jej
tragiczna walka o życie stały się takim samym elementem najbardziej ohydnej
kampanii medialnej, w sposób najbardziej obrzydliwy zanurzonej w tym, co
stanowi idealnie skonstruowaną kulturę pop. Dzień w dzień postać, Agaty Mróz
była przedstawiana na ekranach telewizorów i na stronach najbardziej
krwiożerczych tabloidów bez najmniejszej litości. Oglądaliśmy Agatę
uśmiechniętą, Agatę płaczącą, Agatę smutną, Agatę śpiącą, Agatę spacerującą z
mężem, Agatę siedzącą z mężem na ławeczce. Oglądaliśmy Agatę Mróz z bliska i z
ukrytych kamer. Agatę Mróz zza szyby i Agatę Mróz zza krzaka i zza drzewa.
Wzruszaliśmy się zdjęciami Agaty w kolorze i w czerni i bieli.
Dlaczego zorganizowano nam takie wzruszenia? Otóż dla samych wzruszeń. Dla
zwykłej tabloidalnej satysfakcji. Dla zaspokojenia naszego najbardziej
prymitywnego pragnienia, „żeby coś się wreszcie stało”.
Oglądałem Agatę Mróz, jak spała, jak mówiła, jak jej twarz i jej głos wyrażały
smutek, zmęczenie i jak umierała. I zastanawiałem się, jak można było na to
pozwolić. No a przede wszystkim, kto na to pozwolił. I czekałem z przerażeniem,
jak nad szpital, w którym toczyła się walka o Agatę Mróz nadleci Błękitny 24. A
później, już całkowicie oszołomiony, patrzyłem, jak telewizja TVN 24 pokazuje
konferencję prasową męża zmarłej dziewczyny. Oszołomiony, bo nagle zdałem sobie
sprawę, że to jest dzień śmierci żony i matki i że to wszystko, co poprzedziło
ten dzień, ta cała medialna zabawa we wzruszenia, miała przecież dwóch autorów,
mianowicie media i tego kogoś, kto mediom na to wszystko przez ten cały czas
pozwalał. Postawę mediów rozumiem. Nienawidzę jej, jestem nią absolutnie
porażony, ale rozumiem. To są te czasy i to są te cele i to jest to
okrucieństwo. Ale ktoś media do tego szpitala wpuścił, ktoś ich stale tam
witał, ktoś tych reporterów zapraszał. I znów wraca pytanie. Dlaczego? I tego
nie wiem. Nie wiem, dlaczego.
No i wreszcie Agata Mróz została pochowana.
I oto nie minęło wiele czasu, jak
nadszedł czas pierwszych Zaduszek śp. Agaty Mróz, a ja włączyłem telewizor i w
TVN24 zobaczyłem tarnowski rynek, a na rynku człowieka z niemowlęcym wózkiem.
Za chwilę okazało się, ze człowiek z wózkiem to, wspominany już wcześniej Jacek
Olszewski. TVN24 ustawił męża siatkarki
z wózkiem na rynku, w studio postawił redaktora Kuźniara, dziś, co warto
zauważyć, pracującego dla Onetu, na pasku dał napis „Agata jest zawsze z
nami"... i się zaczęło.
Talenty intelektualne redaktora Kuźniara
są znane wszystkim, jednak już pierwsze jego wejście było imponujące:
„Panie Jacku, czy kiedykolwiek jeszcze będzie
pan używał czasu przeszłego, mówiąc o żonie?"
Dalej temperatura już tylko rosła.
Kuźniar wlepiał oczy w wózek z półrocznym dzieckiem w środku i walił -
„Na pewno był pan dziś na cmentarzu z Lilianką,
czy podniósł pan ją i rozmawialiście o żonie?"
„Co mówił pan Liliance, stojąc nad grobem
żony?"
„Powiedział pan już córce, że mama
umarła?"
„Ciężko jest wychowywać facetowi
dziecko?"
"Czy ma pan takie chwile załamania, że mówi
pan do żony: Agata, gdzie ty jesteś?"
„Boi się pan tego momentu, kiedy Lilianka
będzie na tyle duża i świadoma, że będzie pan musiał z nią porozmawiać na temat
tego, co się stało?"
„Płacze pan czasem?"
„Co wyczytuje pan z twarzy Lilianki? Że mamy
już kończyć, czy że mamy jeszcze chwilę?"
Oczywiście była jeszcze druga część tej
żenady, czyli odpowiedzi zaproszonej do telewizji gwiazdy. Pan Jacek trzymał
jedną ręką wózek i kołysząc się stylowo na boki, udzielał prawidłowych
odpowiedzi na prawidłowo oczywiście postawione pytania. Nie sprawiało mu to
większych kłopotów, bo przez te kilka miesięcy od śmierci żony, miał okazję
poznać system i jego działanie. Nauczył się więc, że pytania są podobne, a
odpowiedzi zawsze takie same. A więc plótł typowe farmazony na temat tego, ja
to on patrzy w oczy swojej Lilianki i widzi twarz Agaty, i że naprawdę bywa
ciężko, ale wtedy zawsze przypomina sobie Agatę i wie, że ona już swoją misję
na ziemi wypełniła i teraz on powinien być dzielny.
W
sumie, zupełnie nie ma się nad czym zatrzymywać. Wyuczone na pamięć odpowiedzi
na wyuczone na pamięć pytania, a wszystko to po to, żeby odwalić temat pt.
„Wzruszamy". Poza tym, naprawdę, od czasu, jak Justyna Steczkowska po
śmierci swojego ojca odstawiła sesję dla Vivy w czarnych koronkach i w
sztucznych łzach, trudno komukolwiek konkurować na tym polu, a co dopiero
prostemu debiutantowi. Nie wolno zapominać, że Steczkowską wzięli w obroty
zawodowi styliści, no i ona sama, jako też zawodowiec, potrafiła nawet uklęknąć
z gracją. Natomiast tu, mieliśmy jednego, kompletnie sztucznego, jakiegoś pana
Jacka, który, jeśli już musiał powiedzieć coś od siebie, to jedynie to
nieszczęsne: „Na szczęście nie miałem
jeszcze takiego załamania, że chciałbym rzucić to wszystko i pójść się gdzieś
zabawić".
Patrzyłem sobie więc wczoraj, już nie w
TVN-ie, lecz w TVP Info, jak na lotnisku w Warszawie nasze zwycięskie siatkarki
wita sam prezes Ryszard Czarnecki, myślałem
sobie, że nawet jeśli jedynym wynikiem Dobrej Zmiany będzie to, że nawet jeśli ta
dziwna zabawa pod nazwą Hallowe’en wciąż będzie to tu to tam urządzana, mąż Agaty
Mróz od czasu do czasu dalej się będzie lansował w kolorowych magazynach, to przynajmniej na tarnowskim rynku nie stanie pomnik wydrążonej
dyni, a my nie będziemy się musieli radować, że dynia przynajmniej nie gada.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.