Pisałem tu niedawno o polskiej
kinematografii w tonie, jak się można domyślać bardzo ponurym. A poszło głównie
o to, że, w odróżnieniu od tego, do czego nas, osoby żyjące wspomnieniami,
przyzwyczajono w latach minionych, dzisiejsze polskie kino nie opowiada żadnej
historii. Dziś kręcone polskie filmy są do tego stopnia pozbawione
jakiegokolwiek scenariusza, że nagle się okazuje, że nawet takie gówno, jak
puszczany przez Polsat serial „Trudne tematy” jest od nich znacznie ciekawszy. Ciekawszy
stopnia do tego, że, jak słyszę, on to właśnie pozwolił Polsatowi na trzykrotny
wzrost oglądalności. Czemu tak? Powód jest prosty. Tam jest opowiedziana
historia. Głupia, kompletnie nieprawdopodobna, źle nakręcona, w wykonaniu
ściągniętych z ulicy amatorów, ale wciąż jednak historia. Ludzie z Polsatu
mieli na tyle rozumu, by wynająć jakiegoś umyślnego, kto wręcz na kolanie pisze
im te głupkowate opowiastki i koło się kręci.
Pewnego dnia trafiłem na youtubie na
serię krótkich, często zaledwie pięciominutowych filmów, kręconych przez
aspirujących do zawodu Brytyjczyków. Przepraszam bardzo wszystkich miłośników
polskiej kinematografii, włączając w to ministra Glińskiego i jego brata, ale
każdy z tych filmów, kręconych, jak mówię, przez osoby, które nie mają do
dyspozycji nic poza kamerą i pomysłem, są znacznie, znacznie lepsze od tego, co
– jak wnioskuję z oglądanych zwiastunów – będziemy mieli okazję podziwiać już w
tych dniach w prawdopodobnie najdroższej jak dotychczas polskiej produkcji pod
tytułem „Legiony”.
Gdyby ktoś myślał, że opisana sytuacja
wywołuje we mnie jakąś chorą satysfakcję, jest w wielkim błędzie. Jak sądzę,
nie ma rzeczy na którą bym czekał z większym utęsknieniem, jak polski film,
który będzie choć w połowie tak dobry, jak, powiedzmy, „Nowy” Ziarnika, czy „Wodzirej”
Falka, by już nie wspominać o „Żywocie Mateusza” Leszczyńskiego. Dziś już ze
smutkiem przyznaję, że się poddałem. Z tego już nigdy nic nie będzie, a nam nie pozostaje nic innego jak się zastanawiać, czemu tak?
I oto, proszę sobie wyobrazić, stało
się coś, co, nie mówię, że mi dało odpowiedź, ale z pewnością pomogło mi w
moich poszukiwaniach. Kto wie, ten wie, temu kto ma to głęboko w nosie i nie ma
o sprawie pojęcia, krótko powiem, że w momencie gdy Patryk Vega zapowiedział,
że swoim najnowszym filmem doprowadzi do tego, że Prawo i Sprawiedliwość
przegra jesienne wybory, strona, nazwijmy to, patriotyczna ogłosiła, że oni z
kolei planują na przedwyborcze tygodnie pokaz filmu Jacka Bromskiego o aferze
Amber Gold, w którym klakę PiS-owi będą robić tacy bojownicy o Konstytucję, jak
Janusz Gajos i Andrzej Seweryn. W tym momencie obaj panowie artyści wpadli w
odpowiednią histerię, zapewnili, że kiedy przyjmowali swoje role, im ani do
głowy nie przyszło, że będą pracować na rzecz kampanii znienawidzonej partii i
w związku z tym oni apelują o to, by premierę filmu przesunąć na czas
powyborczy. Nic nie wymyślam. Tak było.
Oczywiście ich prośby zostały skutecznie zlekceważone,
natomiast dziś się właśnie dowiaduję, że wobec owej trudnej sytuacji tak zwane „środowisko”
zmusiło reżysera filmu, Jacka Bromskiego, do tego, by z ostatecznej wersji
swojej opowieści wyciął sceny, które w jakikolwiek sposób mogłyby sugerować
współudział w aferze Amber Gold zdychającego reżimu. I oto, w tym momencie, reakcja
tych, którzy Bromskiemu na ten film dali pieniądze, a więc między innymi
Telewizji Polskiej, była błyskawiczna i ci, w pełni zgodnie z prawem, wycofali
film Bromskiego z prestiżowego festiwalu w Gdyni.
Gdyby ktoś myślał, że sytuacja, którą
dziś opisuję, interesuje mnie ze względu na film Bromskiego, jest w błędzie. W
moim najszczerszym przekonaniu, to będzie ani większe, ani mniejsze gówno od „Smoleńska”,
„Wołynia”, czy „Drogówki”. Ja o Bromskim wiem wszystko, a w tym również i o to,
że on nakręcił dotychczas kilkanaście filmów, z których żaden nie odniósł
takiego choćby sukcesu, by ktokolwiek o nim dziś jeszcze pamiętał. Natomiast,
owszem, myślę sobie o tym, co się stało, tyle że ze względu na to całe
zamieszanie, jakie powstało wokół tego filmu. Oto Bromski planuje nakręcić film
o aferze Amber Gold, polskie państwo uznaje, że to jest polityczny interes i
daje Bromskiemu na to coś ciężkie pieniądze, w tym momencie za Bromskiego biorą
się ludzie z towarzystwa, dzięki któremu on w ogóle jakoś jeszcze w branży funkcjonuje
i stawia mu ultimatum. On oczywiście, kiedy już z Telewizją Polską swoje sprawy
załatwił i ma za co żyć, postanawia zadbać o przyszłość, wycina ze swojego
filmu kluczowe sceny i dziś mamy ten straszny, najstraszniejszy wstyd.
A mamy przed sobą polską kinematografię,
ale nie tylko kinematografię – mówimy bowiem o sztuce w ogóle. Ci durnie dziś
funkcjonują wyłącznie na poziomie walki między tymi którzy akurat płacą więcej,
a tymi, którzy już za chwilę, być może, będą płacili jeszcze więcej. No ale to
jeszcze nic. Wygląda na to, że doszliśmy do momentu, gdy już nawet nie chodzi o
pieniądze, ale o to, kto nam zechce przy najbliższej okazji postawić flaszkę i
poczęstuje nas papierosem.
Zachęcam wszystkich do kupowania
mojej najnowszej książki o języku Brytyjskiego Imperium, czyli, krótko mówiąc,
o języku angielskim. Jeśli ktoś ma większe plany, zapraszam do naszej księgarni
pod adresem www.basnjakniedzwiedz.pl.
Gdyby jednak ktoś miał ochotę tylko na moją książkę, proszę o kontakt pod adresem
k.osiejuk@gmail.com.
"On oczywiście, kiedy już z Telewizją Polską swoje sprawy załatwił i ma za co żyć, postanawia zadbać o przyszłość, wycina ze swojego filmu kluczowe sceny i dziś mamy ten straszny, najstraszniejszy wstyd."
OdpowiedzUsuńDaleki jestem od gloryfikowania postaci Marszalka Pilsudskiego, ale on potrafil rzeczy nazywac po imieniu.Kiedys powiedzial (ponoc) generalowi Szeptyckiemu: "pan jestes jak kurwa, co kazdemu dupy daje"
Wiec Bromski lubi Panu Bogu zapalic swieczke a diablu wreczyc ogarek.
A co do jego warsztatu rezyserskego tez nie mam zludzen, to tworca m. innymi takiego dziela jak "Zabij mnie glino"-u mnie powoduje odruch wymiotny.
toyahu miły ... tworzenie wszelkich prac o charakterze artystycznym związane jest z "zapleczowym" pomysłem na ich finansowanie ... można finansować swoją pracę ze środków własnych, można z obcych ... własnych najczęściej jest za mało, żeby starczyło na wszystko, no więc korzysta i od zawsze korzystało się ze środków obcych ... i oczywistym jest, że ten który płaci tzw. "artyście" ma swoje oczekiwania, co do treści i wtórnie przekazu propagandowego powstającego dzieła ... kiedy sponsorem (mecenasem?) jest osoba prywatna bywa normalnie i wiemy kto sponsorował i nie dziwi zadbanie o swój (jego) interes ... kiedy sponsorem staje się władza publiczna zaczynają się patologiczne gry i gierki, które opisujesz zgrubnie w swoim tekście ...
OdpowiedzUsuń@toyah
OdpowiedzUsuńJest jak jest. Nie mamy siły sprawczej (władza też nie ma), która mogłaby wydobyć z patentowych twórców filmowych coś więcej, niż sami oferują. O aktorach nawet tu nie myślę, bo - cokolwiek kto o ich sztuce uważa - oni są tylko wykonawcami.
Być może potrzebne byłoby wykreowanie nowego środowiska twórców filmowych. Tutaj zaporą jest prawdopodobnie dostęp do pieniędzy, którego wąskie gardło zapchane jest tymi patentowymi.
W tym kierunku ciekawe jest obserwować w necie zjawisko tych niemieckich krótkich filmów, w zasadzie bezbudżetowych, o cierpieniach szlachetnych żołnierzy niemieckich wrzucanych niczym te niewinne Antygony w różne greckie tragedie.
Wskazuję w tym nie treść, ale sposób, który moim zdaniem doprowadzi do wykreowania w Niemczech nowej szkoły twórców filmowych. Wykreowaniem tam z tego jakiegoś nowego etosu nacjonalistycznego akurat nie bardzo się przejmuję, bo z upływem czasu, coraz bardziej nie ma tam komu taki etos przyjąć.
Chociaż, chyba przy Waffen SS był tam jakiś legion muzułmański i ciekawe, kiedy zobaczymy krótki film z dywanikiem w podberlińskim okopie.
W każdym razie, przejmując u nas ten sam sposób organizacyjny, chyba dałoby się u nas wytworzyć coś o wiele bardziej doniosłego kreując przy okazji osobowo nowe środowisko twórcze. To nie powinno przekraczać sponsorskiej wydolności choćby i samego IPN.
W każdym razie, mamy w ostatnich latach wiele oczekiwanych podejść (pewnie "Legiony" okażą się takim samym), które to podejścia nie wytrzymują potem krytyki od strony twórczej, a jednak w całkiem interesującym zakresie okazują się sukcesami realizacyjnymi. To pozwala na silne podejrzenie, że społeczny głód jest ogromny. Skoro zaś patentowi twórcy zawodzą, to może pójść drogą krótkich epizodów organizacyjnie (bo przecież nie merytorycznie) podobną do tej niemieckiej.
@orjan
OdpowiedzUsuńMoja córka przez pewien czas pracowała w szpitalu uniwersyteckim jako taka swego rodzaju pani dziekan. No i do jej zadań należało również obsługiwanie studentów 5 roku medycyny. Z tego co mi opowiadała wynikało, że oni byli zupełnie jak dzieci w szkole, ci, o których ja kiedyś wspominałem przywołując zasadę "dobra ściema podstawą wychujki".Dziś oni wszyscy są zapewne lekarzami.
Po co o tym mówię? Otóż moim zdaniem, co najmniej od roku 1990 mamy do czynienia z ciężkim kryzysem, który sprawia, że nauczyciele, sędziowie, lekarze, artyści są z każdym rokiem coraz bardziej głupi i zgnuśniali. Do tego doszły jeszcze pieniądze, które ich wszystkich dodatkowo zdemoralizowały. Oczywiście, wszędzie można wciąż znaleźć ludzi zdolnych i pełnych pasji, ale to są coraz bardziej wyjątki. Czarno widzę to co przed nami.
@toyah
OdpowiedzUsuńMożliwe, ale nie ma potrzeby popadać w pesymizm. Moim zdaniem popyt na tzw. wartości istnieje i co jakiś czas nawet się wzmaga. (miejmy nadzieję na takie wzmożenie 13 października).
Natomiast zupełnie źle jest z podażą, czyli z obsłużeniem tego popytu w zakresie filmu i innych sztuk pięknych. To tu potrzebni są nowi ludzie i nowe pasje, a jest duża szansa, że zostaną przyjęte.
Nihilizm i abnegacja nie mają w Polsce podstaw organicznych. Są sytuacyjne. Kto je obstawiał w swoim programie społecznym jak dotychczas zawsze przegrywał.