środa, 25 września 2019

Czy Mariusz Kozak-Zagozda wymyślił Borubara?


       Swój pierwszy zbiór felietonów, zatytułowany „O siedmiokilogramowym liściu i inne historie” opublikowałem w roku 2011, natomiast rok później ukazała się książka niejakiego Sławomira Kmiecika zatytułowana „Przemysł pogardy”. Mimo że ów Kmiecik okazał się na tyle uprzejmy, by w swojej relacji z lat nienawiści wspomnieć również i moje teksty, książkę tę dziś wspominam bardzo niechętnie z dwóch względów. Pierwszy powód jest taki, że, moim zdaniem, problemem w ogóle ani nie jest, ani nigdy nie była, pogarda, pogarda, o której tak pięknie pisał Zbigniew Herbert, prosząc nas by nas nie opuszczała nasza „siostra Pogarda”, bo „oni wygrają”. Problemem realnym nie jest bowiem pogarda, która z natury rzeczy jest dobra i zasługująca na pielęgnowanie, lecz nienawiść – upiorna i zła, i, co najważniejsze objawiająca się w formie plazmy, której nie można ani zdefiniować, ani nawet pokazać palcem.
      I to też stanowi drugi powód, dla którego książka Kmiecika mi się nie podobała. Jestem mianowicie w pełni przekonany, że gadanie o nienawiści, a już zwłaszcza w stylu, jaki zaproponował Kmiecik – a jemu oczywiście chodziło o nienawiść – jest pozbawione jakiegokolwiek sensu. Owszem, można pokazywać palcem, jak to nienawiść jest wykorzystywana w walce politycznej, jak jedna strona politycznego sporu dąży do sukcesu, wzbudzając powszechną nienawiść w stosunku do przeciwnika, natomiast wszelka dyskusja na ten temat mija się z celem, ze wspomnianego przeze mnie wcześniej powodu: to jest plazma.
       Faktem jest natomiast, że to, co się narodziło w roku 2005 stanowiło początek czegoś, czego ostatnie, mam nadzieję, podrygi odczuwamy jeszcze dziś, to był szatański wręcz plan polityczny, zakładający, że jeśli przy wykorzystaniu wszelkich dostępnych środków uda się wzbudzić w społeczeństwie odpowiedni poziom nienawiści wobec przeciwnika, a następnie, z użyciem tych samych środków, zadbać o to, by owa nienawiść wyłącznie rosła, będzie można zachować władzę „do końca świata i jeszcze dłużej”.
       Ktoś powie, że ja, tak zresztą jak my wszyscy, wyłącznie zmyślam i moja gadka jest psu na budę. Na to ja, proszę sobie wyobrazić, mam zawsze przygotowaną odpowiedź. Otóż pamiętam jak dziś wywiad, jakiego tygodnikowi „Do Rzeczy” (a może „Uważam Rze?) w roku 2011, tuż przed nadchodzącymi wyborami parlamentarnymi udzielił Grzegorz Schetyna, walczący wówczas o partyjne przywództwo i oznajmił, że jeśli Platforma Obywatelska chce zachować władzę na dłużej, powinna zmienić strategię i zrezygnować z uprawiania „polityki nienawiści”. Dziś oczywiście czasy się zmieniły, choćby przez to, że owa polityka faktycznie nie wypaliła, ale też sam Grzegorz Schetyna aktualnie świetnie rozumie, że choć krytykowana przez niego wówczas metoda, choć w sposób oczywisty błędna, była w sytuacji jego ugrupowania jedyną możliwą. My natomiast swoje wiemy, a skoro wiemy swoje, to wiemy też, że w rzeczy samej dzisiejsza debata na temat tak zwanego „hejtu” stanowi bezpośrednią pochodną tego, co doradcy Donalda Tuska z roku 2005 mu zaproponowali i co on tak skwapliwie i do pewnego czasu z dość znacznym sukcesem realizował.
        Wiemy swoje i co najważniejsze na ten temat nie podejmujemy jakiejkolwiek dyskusji, bo mamy świadomość, że tu, przez wspomnianą wcześniej plazmę, jesteśmy całkowicie bezbronni. W momencie gdy zaczynamy dyskutować na temat nienawiści, zwycięzcą niezmiennie pozostaje ten, kto, jak to pięknie swego czasu określiła moja świętej pamięci ciocia, „stawia oczy jak złodziej”. Nie podejmujemy dyskusji, natomiast, owszem, dajemy świadectwo, a w ramach owego świadectwa powtarzamy wszem i wobec, że cały sukces tzw. „Antypisowskiego Frontu”, jaki przez wiele lat mieliśmy okazję obserwować, był efektem działania owego przemysłu nienawiści. I proszę, nie wchodźmy tu w jakiekolwiek dyskusje, gdzie ktoś nam podsuwa tematy pod tytułem „tam gdzie stało ZOMO”, czy „gorszy sort”, bo to nas, zamiast do prawdy, doprowadzi do czystego obłędu. Jak doprowadziło ich.
      Kiedy Sławomir Kmiecik wydał swoją książkę, mój drogi kolega, znany nam wszystkim zapewne jako Coryllus, napisał, że wobec tego, co się ukazało w moim „Siedmiokilogramowym liściu”, praca Kmiecika jest bezwartościowa, a przede wszystkim wtórna. Ja bowiem ową nienawiść rozłożyłem tam na łopatki, i każdy jej najdrobniejszy przejaw pokazałem przy pomocy odpowiednio zaostrzonej szpileczki. To ja właśnie opisałem tam, w jaki sposób owa nienawiść – a nie żadna pogarda – stanowiła bardzo precyzyjny plan polityczny i jego nadzwyczaj udaną realizację. I to właśnie resztki tamtego planu – inna sprawa, że, jak to bywa z resztkami, wyjątkowo dokuczliwe – mamy okazję w tych dniach przeżywać z pewnym napięciem.
        Oczywiście, portal zatytułowany „Sok z buraka”, choć szczerze mówiąc, niezbyt bacznie obserwuję, to znam i to znam na tyle dobrze, że informacje, które ostatnio do mnie dochodzą ani mnie nie szokują, ani nawet nie dziwią. Dla mnie to wszystko co jest tam przekazywane, to bezpośrednia konsekwencja owej „polityki miłości”, którą w swoim pamiętnym expose z roku 2007 zapowiedział Donald Tusk, a co jeszcze wcześniej, w sposób daleko mniej zorganizowany, kołatało się po polskiej scenie politycznej w latach poprzednich. To jest zarówno „Mamusia Jarusia”, jak i „Borubar”, „Matka Kurka”, czy wreszcie „Ojciec który Ma Ryja”. To wszystko funkcjonowało w ten czy inny sposób tu i tam, by wreszcie w roku 2013 eksplodować w postaci wspomnianego projektu „Sok z buraka”. Nie dziwią mnie więc, ani nie szokują informacje ujawniane przez media, które wskazują na to, że ów „Sok z buraka” to projekt wykoncypowany, opracowany i realizowany w Platformie Obywatelskiej jeszcze od roku 2008. Skąd ta data, już tłumaczę. Otóż – a tu zwracam Państwa uwagę po raz nie wiem już który, że aby dojść do źródła, należy zajrzeć przynajmniej od czasu do czasu na ten blog – kiedy czytam informacje na temat przeprowadzonego przez tygodnik „Sieci” śledztwa dotyczącego wspomnianego projektu i jego autorów, owszem, dowiaduję się rzeczy przez wiele lat skrywanych przed nami – również przez prawicowe media – lecz jednocześnie zastanawiam się, czemu oni – zresztą nie pierwszy już raz – nie poszli krok dalej i nie zajrzeli nieco głębiej. Oto, jak nam powiedzieli redaktorzy „Sieci”, za cała sprawą stoi człowiek Platformy Obywatelskiej, zatrudniony przez nią i przez powiązane z nią instytucje, niejaki Kozak-Zagozda. Wiemy nawet już dziś, że ów Kozak jeszcze w latach kwitnącej III RP był jednym z twórców sukcesu takich marek odzieżowych jak Reserved, czy Kropp. Nie wiemy natomiast – i jak widzę, nikogo to nie interesuje – jak doszło do tego, że Kozak, jeszcze w roku 2008, a więc rok po wyborczym zwycięstwie Platformy Obywatelskiej i odsunięciu pierwszego rządu Prawa i Sprawiedliwości od władzy, rzucił w cholerę posadę ważnego dyrektora w owym odzieżowym koncernie,w pewnym sensie jego twórcę, i udał się na bezrobocie. Zajrzyjmy zatem do informacji podanej przez wszystkie do dziś najważniejsze portale ponad 10 lat temu:
      Kozak-Zagozda formalnie pracę w LPP SA zakończy w połowie sierpnia. Swoje odejście tłumaczy przyczynami rodzinnymi. - Szukam nowego wyzwania w Warszawie - mówi nam pytany o dalsze plany zawodowe.
      Podczas swojej pracy w LPP SA Kozak-Zagozda stworzył m.in. logo Cropptown i nazwę Esotiq. Wykreował także większość kampanii reklamowych realizowanych w ostatnich latach dla Reserved oraz Cropptown, wprowadzając tę pierwszą markę do telewizji i zmieniając jej wizerunek na silnie związany z modą. Przez ostatni rok namówił do współpracy uznanych polskich projektantów Marcina Paprockiego, Mariusza Brzozowskiego i Gosię Baczyńską, którzy dla Reserved przygotowali specjalne kolekcje
”.
      I znów zastanówmy się, jakie to rodzinne przyczyny sprawiły, że w owym roku 2008 Kozak pieprznął tym wszystkim i udał się w stronę „nowych wyzwań”, którym oczywiście rodzina już nie będzie przeszkadzać. Ja oczywiście odpowiedzi na tę zagadkę się domyślam, jednak jeszcze chwilę pozwolę sobie podrążyć. Jest rok 2007 i Platforma Obywatelska rusza w drogę, która ma nie mieć końca, jednak mimo zaangażowania potężnych środków, w tym niezapomnianego Forum Obywatelskiego Rozwoju z Mecenatem, wciąż jest potrzeba utrzymania kontaktu z obywatelem. No i w tym momencie ktoś wpada na pomysł, by do tej roboty wynająć kogoś, kto się na rzeczy zna i gwarantuje sukces, i wybór pada na naszego Kozaka.
       Ja oczywiście nie wiem, jakie tam sumy zostały w ów projekt zaangażowane, faktem jest, że już w roku 2008 wszystkie główne media podają informację, że „Kozak-Zagozda formalnie pracę w LPP SA zakończy w połowie sierpnia, swoje odejście tłumaczy przyczynami rodzinnymi i chęcią szukania nowego wyzwania w Warszawie”, pięć lat później ten sam Kozak zakłada portal „Sok z buraka”, a dziś bryluje w Internecie, jako bohater walki z kaczyzmem.
      Ja natomiast bym dziś tylko prosił o to, by nasi „niepokorni” spróbowali sprawdzić, co Kozak robił i z czego żył w latach 2008-2013, kiedy to „względy rodzinne” zmusiły go do zmiany zainteresowań, no i co go nagle pchnęło do tego, by uruchomić portal, który, a co do tego nie mam najmniejszych wątpliwości, w ten czy inny sposób przyniósł mu profity znacznie większe, niż uzyskiwał z tego głupiego Croppa.
       Kończąc już ten, i tak wyjątkowo długi tekst, pragnę jeszcze zwrócić uwagę na jedną rzecz. Otóż, jak wiemy, dziś, obok Kozaka, czarnym bohaterem prawicowych mediów jest Klaudia Jachira – internetowa performerka, wysłana na front walki z Prawem i Sprawiedliwością. Jak również jest nam wiadomo, owa Jachira została umieszczona na wyborczych listach Koalicji Obywatelskiej do Sejmu, a dziś, wobec jej nieparlamentarnych zachowań, pojawiają się głosy, by ją z owych list usunąć. Gdy chodzi o mnie, to chciałem oświadczyć, że ja jestem jak najbardziej za tym, by dla dobra sprawy, Jachirę zostawić tam, gdzie ona jest i pozwolić jej dostać się do Sejmu. Już nie mogę się doczekać, jak w naszej kochanej Warszawie ona zdobędzie największą liczbę głosów, rozpieprzy w drobny kurz tę nieszczęsną Kidawę-Błońską, a my się wreszcie dowiemy, na czym tak naprawdę wyrosło to zło. I to będzie ów skromny bonus do konstytucyjnego zwycięstwa Prawa i Sprawiedliwości. Również dla niego.





Książki „O siedmiokilogramowym liściu”, podobnie jak większości moich książek, juz nie ma, natomiast coś tam wciąż czeka na wrażliwe umysły. Proszę o kontakt pod adresem k.osiejuk@gmail.com  


3 komentarze:

  1. Bo owi dziennikarze co ujwnili pana Kozaka - Zagozdę to gdzieś tam po cichu wierzą w tego Borubara i Kaczyńskich traktują jak "kartofle". Chcieli by do high lifu Donalna, Kidawy, Holand i jeszcze na ściankę TeFaueNu albo innego Onetu.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...