Swój pierwszy zbiór felietonów, zatytułowany „O siedmiokilogramowym
liściu i inne historie” opublikowałem w roku 2011, natomiast rok później
ukazała się książka niejakiego Sławomira Kmiecika zatytułowana „Przemysł
pogardy”. Mimo że ów Kmiecik okazał się na tyle uprzejmy, by w swojej relacji z
lat nienawiści wspomnieć również i moje teksty, książkę tę dziś wspominam
bardzo niechętnie z dwóch względów. Pierwszy powód jest taki, że, moim zdaniem,
problemem w ogóle ani nie jest, ani nigdy nie była, pogarda, pogarda, o której
tak pięknie pisał Zbigniew Herbert, prosząc nas by nas nie opuszczała nasza „siostra
Pogarda”, bo „oni wygrają”. Problemem realnym nie jest bowiem pogarda, która z
natury rzeczy jest dobra i zasługująca na pielęgnowanie, lecz nienawiść –
upiorna i zła, i, co najważniejsze objawiająca się w formie plazmy, której nie
można ani zdefiniować, ani nawet pokazać palcem.
I to też stanowi drugi powód, dla którego książka Kmiecika mi się nie
podobała. Jestem mianowicie w pełni przekonany, że gadanie o nienawiści, a już
zwłaszcza w stylu, jaki zaproponował Kmiecik – a jemu oczywiście
chodziło o nienawiść – jest pozbawione jakiegokolwiek sensu. Owszem, można pokazywać
palcem, jak to nienawiść jest wykorzystywana w walce politycznej, jak jedna
strona politycznego sporu dąży do sukcesu, wzbudzając powszechną nienawiść w
stosunku do przeciwnika, natomiast wszelka dyskusja na ten temat mija się z
celem, ze wspomnianego przeze mnie wcześniej powodu: to jest plazma.
Faktem jest natomiast, że to, co się narodziło w roku 2005 stanowiło
początek czegoś, czego ostatnie, mam nadzieję, podrygi odczuwamy jeszcze dziś,
to był szatański wręcz plan polityczny, zakładający, że jeśli przy
wykorzystaniu wszelkich dostępnych środków uda się wzbudzić w społeczeństwie
odpowiedni poziom nienawiści wobec przeciwnika, a następnie, z użyciem tych
samych środków, zadbać o to, by owa nienawiść wyłącznie rosła, będzie można
zachować władzę „do końca świata i jeszcze dłużej”.
Ktoś powie, że ja, tak zresztą jak my wszyscy, wyłącznie zmyślam i moja
gadka jest psu na budę. Na to ja, proszę sobie wyobrazić, mam zawsze
przygotowaną odpowiedź. Otóż pamiętam jak dziś wywiad, jakiego tygodnikowi „Do
Rzeczy” (a może „Uważam Rze?) w roku 2011, tuż przed nadchodzącymi wyborami
parlamentarnymi udzielił Grzegorz Schetyna, walczący wówczas o partyjne przywództwo
i oznajmił, że jeśli Platforma Obywatelska chce zachować władzę na dłużej,
powinna zmienić strategię i zrezygnować z uprawiania „polityki nienawiści”.
Dziś oczywiście czasy się zmieniły, choćby przez to, że owa polityka faktycznie
nie wypaliła, ale też sam Grzegorz Schetyna aktualnie świetnie rozumie, że choć
krytykowana przez niego wówczas metoda, choć w sposób oczywisty błędna, była w
sytuacji jego ugrupowania jedyną możliwą. My natomiast swoje wiemy, a skoro
wiemy swoje, to wiemy też, że w rzeczy samej dzisiejsza debata na temat tak
zwanego „hejtu” stanowi bezpośrednią pochodną tego, co doradcy Donalda Tuska z
roku 2005 mu zaproponowali i co on tak skwapliwie i do pewnego czasu z dość
znacznym sukcesem realizował.
Wiemy swoje i co najważniejsze na ten temat nie podejmujemy jakiejkolwiek
dyskusji, bo mamy świadomość, że tu, przez wspomnianą wcześniej plazmę, jesteśmy całkowicie bezbronni. W momencie gdy zaczynamy dyskutować na
temat nienawiści, zwycięzcą niezmiennie pozostaje ten, kto, jak to pięknie
swego czasu określiła moja świętej pamięci ciocia, „stawia oczy jak złodziej”.
Nie podejmujemy dyskusji, natomiast, owszem, dajemy świadectwo, a w ramach
owego świadectwa powtarzamy wszem i wobec, że cały sukces tzw. „Antypisowskiego
Frontu”, jaki przez wiele lat mieliśmy okazję obserwować, był efektem
działania owego przemysłu nienawiści. I proszę, nie wchodźmy tu w jakiekolwiek
dyskusje, gdzie ktoś nam podsuwa tematy pod tytułem „tam gdzie stało ZOMO”, czy
„gorszy sort”, bo to nas, zamiast do prawdy, doprowadzi do czystego obłędu. Jak
doprowadziło ich.
Kiedy Sławomir Kmiecik wydał swoją książkę, mój drogi kolega, znany nam wszystkim
zapewne jako Coryllus, napisał, że wobec tego, co się ukazało w moim „Siedmiokilogramowym
liściu”, praca Kmiecika jest bezwartościowa, a przede wszystkim wtórna. Ja
bowiem ową nienawiść rozłożyłem tam na łopatki, i każdy jej najdrobniejszy przejaw
pokazałem przy pomocy odpowiednio zaostrzonej szpileczki. To ja właśnie opisałem
tam, w jaki sposób owa nienawiść – a nie żadna pogarda – stanowiła bardzo
precyzyjny plan polityczny i jego nadzwyczaj udaną realizację. I to właśnie
resztki tamtego planu – inna sprawa, że, jak to bywa z resztkami, wyjątkowo
dokuczliwe – mamy okazję w tych dniach przeżywać z pewnym napięciem.
Oczywiście, portal zatytułowany „Sok z buraka”, choć szczerze
mówiąc, niezbyt bacznie obserwuję, to znam i to znam na tyle dobrze, że informacje, które
ostatnio do mnie dochodzą ani mnie nie szokują, ani nawet nie dziwią. Dla mnie
to wszystko co jest tam przekazywane, to bezpośrednia konsekwencja owej „polityki
miłości”, którą w swoim pamiętnym expose z roku 2007 zapowiedział Donald Tusk,
a co jeszcze wcześniej, w sposób daleko mniej zorganizowany, kołatało się po
polskiej scenie politycznej w latach poprzednich. To jest zarówno „Mamusia
Jarusia”, jak i „Borubar”, „Matka Kurka”, czy wreszcie „Ojciec który Ma Ryja”.
To wszystko funkcjonowało w ten czy inny sposób tu i tam, by wreszcie w roku 2013
eksplodować w postaci wspomnianego projektu „Sok z buraka”. Nie dziwią mnie więc,
ani nie szokują informacje ujawniane przez media, które wskazują na to, że ów „Sok z buraka” to
projekt wykoncypowany, opracowany i realizowany w Platformie Obywatelskiej
jeszcze od roku 2008. Skąd ta data, już tłumaczę. Otóż – a tu zwracam Państwa uwagę
po raz nie wiem już który, że aby dojść do źródła, należy zajrzeć przynajmniej
od czasu do czasu na ten blog – kiedy czytam informacje na temat
przeprowadzonego przez tygodnik „Sieci” śledztwa dotyczącego wspomnianego
projektu i jego autorów, owszem, dowiaduję się rzeczy przez wiele lat
skrywanych przed nami – również przez prawicowe media – lecz jednocześnie
zastanawiam się, czemu oni – zresztą nie pierwszy już raz – nie poszli krok
dalej i nie zajrzeli nieco głębiej. Oto, jak nam powiedzieli redaktorzy „Sieci”,
za cała sprawą stoi człowiek Platformy Obywatelskiej, zatrudniony przez nią i
przez powiązane z nią instytucje, niejaki Kozak-Zagozda. Wiemy nawet już dziś,
że ów Kozak jeszcze w latach kwitnącej III RP był jednym z twórców sukcesu
takich marek odzieżowych jak Reserved, czy Kropp. Nie wiemy natomiast – i jak
widzę, nikogo to nie interesuje – jak doszło do tego, że Kozak, jeszcze w roku
2008, a więc rok po wyborczym zwycięstwie Platformy Obywatelskiej i odsunięciu
pierwszego rządu Prawa i Sprawiedliwości od władzy, rzucił w cholerę posadę
ważnego dyrektora w owym odzieżowym koncernie,w pewnym sensie jego twórcę, i udał się na
bezrobocie. Zajrzyjmy zatem do informacji podanej przez wszystkie do dziś najważniejsze
portale ponad 10 lat temu:
„Kozak-Zagozda
formalnie pracę w LPP SA zakończy w połowie sierpnia. Swoje odejście
tłumaczy przyczynami rodzinnymi. - Szukam nowego wyzwania w Warszawie -
mówi nam pytany o dalsze plany zawodowe.
Podczas swojej pracy w LPP SA Kozak-Zagozda stworzył m.in. logo Cropptown i nazwę Esotiq. Wykreował także większość kampanii reklamowych realizowanych w ostatnich latach dla Reserved oraz Cropptown, wprowadzając tę pierwszą markę do telewizji i zmieniając jej wizerunek na silnie związany z modą. Przez ostatni rok namówił do współpracy uznanych polskich projektantów Marcina Paprockiego, Mariusza Brzozowskiego i Gosię Baczyńską, którzy dla Reserved przygotowali specjalne kolekcje”.
Podczas swojej pracy w LPP SA Kozak-Zagozda stworzył m.in. logo Cropptown i nazwę Esotiq. Wykreował także większość kampanii reklamowych realizowanych w ostatnich latach dla Reserved oraz Cropptown, wprowadzając tę pierwszą markę do telewizji i zmieniając jej wizerunek na silnie związany z modą. Przez ostatni rok namówił do współpracy uznanych polskich projektantów Marcina Paprockiego, Mariusza Brzozowskiego i Gosię Baczyńską, którzy dla Reserved przygotowali specjalne kolekcje”.
I znów zastanówmy się, jakie to rodzinne przyczyny sprawiły, że w owym roku 2008 Kozak pieprznął tym wszystkim i udał się
w stronę „nowych wyzwań”, którym oczywiście rodzina już nie będzie
przeszkadzać. Ja oczywiście odpowiedzi na tę zagadkę się domyślam, jednak
jeszcze chwilę pozwolę sobie podrążyć. Jest rok 2007 i Platforma Obywatelska
rusza w drogę, która ma nie mieć końca, jednak mimo zaangażowania potężnych
środków, w tym niezapomnianego Forum Obywatelskiego Rozwoju z Mecenatem, wciąż
jest potrzeba utrzymania kontaktu z obywatelem. No i w tym momencie ktoś wpada
na pomysł, by do tej roboty wynająć kogoś, kto się na rzeczy zna i gwarantuje
sukces, i wybór pada na naszego Kozaka.
Ja oczywiście nie wiem, jakie tam sumy
zostały w ów projekt zaangażowane, faktem jest, że już w roku 2008 wszystkie
główne media podają informację, że „Kozak-Zagozda
formalnie pracę w LPP SA zakończy w połowie sierpnia, swoje odejście
tłumaczy przyczynami rodzinnymi i chęcią szukania nowego wyzwania
w Warszawie”, pięć lat później ten sam Kozak zakłada portal „Sok z buraka”,
a dziś bryluje w Internecie, jako bohater walki z kaczyzmem.
Ja natomiast bym dziś tylko prosił o to,
by nasi „niepokorni” spróbowali sprawdzić, co Kozak robił i z czego żył w
latach 2008-2013, kiedy to „względy rodzinne” zmusiły go do zmiany zainteresowań,
no i co go nagle pchnęło do tego, by uruchomić portal, który, a co do tego nie
mam najmniejszych wątpliwości, w ten czy inny sposób przyniósł mu profity
znacznie większe, niż uzyskiwał z tego głupiego Croppa.
Kończąc już ten, i tak wyjątkowo długi
tekst, pragnę jeszcze zwrócić uwagę na jedną rzecz. Otóż, jak wiemy, dziś, obok
Kozaka, czarnym bohaterem prawicowych mediów jest Klaudia Jachira – internetowa performerka,
wysłana na front walki z Prawem i Sprawiedliwością. Jak również jest nam
wiadomo, owa Jachira została umieszczona na wyborczych listach Koalicji
Obywatelskiej do Sejmu, a dziś, wobec jej nieparlamentarnych zachowań,
pojawiają się głosy, by ją z owych list usunąć. Gdy chodzi o mnie, to chciałem
oświadczyć, że ja jestem jak najbardziej za tym, by dla dobra sprawy, Jachirę
zostawić tam, gdzie ona jest i pozwolić jej dostać się do Sejmu. Już nie mogę
się doczekać, jak w naszej kochanej Warszawie ona zdobędzie największą liczbę
głosów, rozpieprzy w drobny kurz tę nieszczęsną Kidawę-Błońską, a my się
wreszcie dowiemy, na czym tak naprawdę wyrosło to zło. I to będzie ów skromny bonus
do konstytucyjnego zwycięstwa Prawa i Sprawiedliwości. Również dla niego.
Książki „O siedmiokilogramowym liściu”, podobnie
jak większości moich książek, juz nie ma, natomiast coś tam wciąż czeka na
wrażliwe umysły. Proszę o kontakt pod adresem k.osiejuk@gmail.com
Bo owi dziennikarze co ujwnili pana Kozaka - Zagozdę to gdzieś tam po cichu wierzą w tego Borubara i Kaczyńskich traktują jak "kartofle". Chcieli by do high lifu Donalna, Kidawy, Holand i jeszcze na ściankę TeFaueNu albo innego Onetu.
OdpowiedzUsuń@JK
UsuńZgadzam się w 100 procentach.
Jeżeli ten high life to twarz Pszoniaka......
Usuń