Prędzej bym się śmierci
spodziewał niż tego, że w dzisiejszej jakże jednoznacznie napiętej atmosferze
przyjdzie mi pisać o Żydach, tak się jednak zdarzyło, że w związku z podróżą, w
jaką się niedawno udałem z żoną nad morze i z powrotem, zostałem zmuszony przez
wspomnianą żonę do zabrania ze sobą książki, a ponieważ otrzymałem prawo
wyboru, zdecydowałem się na wydane przez Klinikę Języka wspomnienia Urke
Nachalnika. Jakby tego było mało, podczas podróży pociągiem z Gdyni do Katowic
zostałem ponownie sterroryzowany i ową książkę, owszem, zacząłem czytać, i
zupełnie nieoczekiwanie do dziś wciąż do niej wracam.
Gdyby ktoś nie wiedział, Urke Nachalnik
na początku XX wieku zyskał sławę jako niezwykle uzdolniony złodziej, a od
innych, z pewnością nie mniej zdolnych mistrzów owego fachu, różnił się przede
wszystkim tym, że o mały figiel, gdyby nie to, że zabrakło mu odpowiednio
silnej wiary, zgodnie z wolą swojej pobożnej mamy, nie został przemądrym
rabinem, a kto wie, czy nie kimś jeszcze ważniejszym, no i również, czego
możemy być dziś żywymi świadkami, nadzwyczaj zdolnym pisarzem. Sama książka
jest tak fascynująca, że możnaby o niej dyskutować godzinami, ja jednak
chciałbym zwrócić uwagę na jeden, szczegół zaledwie, jednak z naszej polskiej
perspektywy jakże istotny.
Oto pewnego dnia, jeszcze zanim
los tak pokierował życiem Nachalnika, że on najpierw większość życia spędził w
więzieniu, a następnie został zamordowany przez Niemców, spotkał pewnego
chasyda nazwiskiem Reb Lejzer, którego zapytał, czy gdyby cadyk z Libawy kazał
mu zostać złodziejem, on by się zgodził, a ten odpowiedział mu, że owszem, jak
najbardziej. A co gdyby cadyk z Libawy kazał mu jeść hazar? Bezwzględnie. Ów
chasyd zrobiłby wszystko, co by mu cadyk z Libawy zrobić rozkazał. Dlaczego?
Otóż dlatego, że „on już najpierw wie, co z tego wyniknie, dlatego co rozkaże,
jest na pewno dobre, choćby na razie wyglądało, że jest złe”. I w tym momencie
ów chasyd opowiedział Nachalnikowi przypowieść. Otóż było tak, że w pewnym
mieście w Polsce żył sobie bardzo bogaty chasyd, który posiadał kilka fabryk, a
nawet własny bank, jednak przyszedł rok, kiedy cały interes szlag trafił i
chasyd zbankrutował. Udał się on więc do zaprzyjaźnionego cadyka po radę, a ten
mu powiedział, że, owszem, on ma dla niego pewną propozycję, ponieważ jednak
obawia się, że ten jej nie przyjmie, nie ma o czym mówić. Chasyd odszedł
niepocieszony, jednak kiedy bieda przycisnęła już na poważnie, poprosił cadyka,
by ten mu owej rady udzielił i cadyk powiedział mu, że ten ma zwyczajnie zacząć
kraść. Po dłuższym ociąganiu się, chasyd zdecydował się na podjęcie wyzwania i
oto okazało się, że każdy kolejny wypad nie dość, że kończy się sukcesem, to
Jahwe cudownie wręcz otwiera przed nim wszelkie zamki. Któregoś dnia, kiedy
wszystko szło jak po maśle, trafił ów chasyd na dom samego
generała-gubernatora, któremu, zamiast go okraść, kompletnym przypadkiem
uratował życie i tym sposobem otrzymał nagrodę, dzięki której stał się milionerem.
I w ten sposób nauka Reba Lejzera, sprowadzająca się do tego, że nawet jeśli
coś wydaje się złe, w ostatecznym efekcie może się okazać dobre, o ile tylko
jest się częścią pewnego projektu, przybrała praktyczny kształt.
A co z tego wiemy my? Otóż, w
moim pojeciu, wiemy o wiele więcej, niż nam się wydaje. Rzecz bowiem w tym, że,
wbrew temu co oni nam próbują wmówić, my mamy do czynienia ze zwykłymi
durniami. Cwanymi, owszem, ale jednak zaledwie durniami. I naprawdę niewiele
trzeba, by ich przejrzeć. A kiedy już to zrobimy, okaże się na przeciwko siebie
mamy zwykłą wydmuszkę. Przykro mi, jeśli część z nas rozczarowałem, ale nie
moja wina, że myślenie okazuje się niekiedy aż nazbyt cieżkie.
Zapraszam
wszystkich do naszej księgarni pod adresem www.basnjakniedzwiedz.pl, gdzie są do kupienia książki najlepsze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.