Miało być dziś o sztuce
więziennej, ale nie będzie, a czemu, to wyjaśnię później. Aby jednak nie robić
niepotrzebnych wstępów, przejdźmy do tematu.
Wszyscy, lub prawie wszyscy,
znamy go pod imieniem Borat, jednak pewnie znacznie mniej z nas wie, że autorem
owego popularnego dość projektu i jego głównym wykonawcą jest brytyjski Żyd
nazwiskiem Sasha Baron Cohen, człowiek dziś niezwykle wpływowy w świecie, który
reprezentuje, a wszystko zaczęło się nie od owego Borata, lecz zupełnie innej
postaci, tak zwanego Ali G. Kim był – i jest – Borat, to już wiemy, kim był
natomiast Ali G pozwolę sobie tu przedstawić. Mówiąc bardzo krótko, Ali G
przedstawiał mieszkającego na przedmieściach Londynu Azjatę, prawdopodobnie muzułmanina
pakistanskiego pochodzenia, absurdalnie karykaturalnego macho, pozującego na
afro-amerykańskiego gangstera, zakochanego w przemocy, narkotykach i bezmyślnym
hedonizmie idiotę. Stojący za projektem pomysł polegał na tym, że cudacznie
wyszykowany, poobwieszany ciężkimi, udającymi złoto łańcuchami, będzie on w tym
swoim ledwo zrozumiałym dla normalnego człowieka narzeczu przeprowadzał rozmowy
z niczego nieświadomymi osobistościami z pierwszych stron gazet i, jeśli to
tylko możliwe, je kompromitował, a jeśli to niemożliwe, zaledwie i aż,
dostarczał widzom zabawy. Kiedy prowokacja wyszła na jaw i każdy, kogo on
zaczepił, jak choćby David Beckham z żoną, wiedział, że to wszystko jest
jedynie żartem, Cohen przeniósł się do Ameryki, gdzie mógł już naprawdę sobie
poużywać. I to był chyba najpiękniejszy okres w jego karierze, a prawdopodobnie
szczytowym występem był ten, z wtedy jeszcze zaledwie biznesmenem, Donaldem
Trumpem. No ale potem przyszedł Borat i cała reszta i wszystko to powoli zeszło
na psy.
Proszę sobie jednak wyobrazić,
że dawny Ali G własnie odżył, i to w najwyższej formie, tyle że ów program nosi
nazwę „Who is America?” i tam już Cohen wciela się w najróżniejsze postaci, tak
jak oryginalnie, kompletnych idiotów i prowokuje do tych czy innych zachowań
ludzi mniej lub bardziej aktywnych w życiu społecznym Ameryki.
To co sprawiło że zdecydowałem
się o tym napisać, a ostatecznie pomyślałem, że jednak nie wypada wchodzić w
szczegóły, to była rozmową z pewną nadzwyczaj elegancką panią, właścicielką
którejś z większych kalifornijskich galerii sztuki nowoczesnej, gdzie Cohen,
upozowany na niezwykle uzdolnionego byłego więźnia, przedstawił jej serię
swoich wykonanych podczas pobytu w więzieniu prac malarskich, prosząc o ocenę.
Dowcip polegał na tym, że owe portrety – bo były to głównie portrety
współwięźniów – były wykonane przy pomocy gówna i spermy, oraz przy użyciu pędzelka
zrobionego z włosów łonowych kolegów z celi. To był dowcip, a jego efekt był
taki, że owa znakomita specjalistka w temacie sztuk plastycznych po kilku już
chwilach w rzekomym artyście się tak aż zakochała, że zaoferowała mu kilka
swoich włosów łonowych do ubogacenia jego pędzla, by na końcu, prosto do kamery
ogłosić, że miała do czynienia z geniuszem.
Jak mówię, po pewnym namyśle
uznałem, że ani nie mam tu możliwości opowiadać o szczegółach tego
przedstawienia, ani też nie bardzo widzę sens w tym, by po raz kolejny tu komentować
sytuację na rynku szeroko pojętej kultury, zarządzanej pod każdą długością i
szerokością geograficzną przez dokładnie te same osoby, a w tej sytuacji
pomyślałem sobie, że opowiem o kolejnej prowokacji tego cwanego Żyda, tym razem
wobec najbardziej eksponowanych lobbystów na rzecz zalegalizowania prawa do
posiadania broni dla wszystkich, wszędzie i zawsze. Tym razem, Cohen upozowany
na byłego oficera izraelskich służb wojskowych, spotyka się kolejno z
wszystkimi najbardziej rozpoznawalnymi wojownikami wspomnianego lobby,
poczynając od Philipa Van Cleave, prezesa organizacji o nazwie Virginia
Citizens Defense League, walczącej o pełną realizację Drugiej Poprawki do
Konstytucji, gwarantującej prawo do posiadania broni, przez niejakiego Larry
Pratta, szefa organizacji pod nazwą Gun Owners of America, aż po całą serię
kongresmenów, biorących aktywny udział w walece o powszechne prawo do
posiadania broni. Tym razem dowcip polega na tym, że Cohen przedstawia im
wszystkich swój plan o nazwie „Kinderguardians” sprowadzający się do tego, by
uzbroić w broń półautomatyczną dzieci w przedszkolach, a każdy z nich –
dosłownie każdy – słysząc o tym pomyśle dostaje prawdziwie małpiego rozumu i aż
dławi się z ekscytacji na myśl, jak to będzie pięknie, kiedy nawet trzyletnie
dzieci będą potrafiły zastrzelić tego złego.
Oni wszyscy oczywiście wesoło
sobie rozmawiają, i to nawet gdy w tle pojawia się reklama, gdzie w stylu
Gumisi oferuje się małym dzieciom broń w kształcie misiów i królików, hitem
wieczoru jednak jest moment, gdy jeden z zaczepionych przez Cohena adwokatów
powszechnego dostępu do broni decyduje się z odbijającego się w jego okularach
promptera napisane dla niego specjalnie na tę okazję wystąpienie o następującej
treści:
„Czterolatki są czyste i niezmalnipulowane przez fake newsy i
homoseksualizm. Nie martwią się, czy zastrzelnie uzbrojonego szaleńca jest
poprawne politycznie. One po prostu to robią. Program oparto na badaniach
naukowych. 4-letnie dziecko przetwarza obrazy 80% szybciej niż dorosły. Krótko
mówiąc, niczym sowa, widzi w zwolnionym tempie. Dzieci poniżej piątego roku
życia mają też podwyższony poziom feromonu Blink-182, wytwarzanego przez cześć
wątroby zwaną Rita Ora. Pozwala on impulsom nerwowym podróżować przez szlak
Cardi B do Wiz Khalifa 40% szybciej, co oszczędza czas i ratuje życie”.
Wszystkich tych, którzy nie
rozumieją w czym rzecz, zachęcam do skorzystania z Google’a, tak jak to chwilę
temu zrobiłem sam, a jako komentarz mam coś takiego. Przede wszystkim, wygląda
na to, że po raz kolejny okazuje się, że gdy chodzi o poziom zidiocenia po obu
stronach ideologicznej barykady, ten najwyższy jest wciąż dla nas tu w Polsce
nie do osiągnięcia. A więc Amerykanie pozostają nadal w czołówce. Druga rzecz
jest już bardziej serio. Otóż dotychczas, jeśli miałem się w jakikolwiek sposób
deklarować, trzymałem stronę tych, którzy postulują powszechny dostęp do broni.
Dziś, gdy widzę to, co mają do powiedzenia najbardziej prominentni adwokaci
owej idei, zmieniam zdanie i rezygnuję. Żadnej broni, poza policja i wojskiem.
No i jeszcze jedno. Uwaga na
tych, co są jeszcze głupsi i bardziej niebezpieczni niż posłanka Joanna
Schmidt, przewożąca w bagazniku swojego samochodu dwóch działaczy tak zwanych
Obywateli RP.
Wszystkich tych,
którzy mieliby ochotę poczytać sobie w to deszczowe lato jakąś porządną książkę,
ewentualnie umilić ten czas komus bloskiemu, zapraszam do kontaktu pod adresem k.osiejuk@gmail.com.
Dedykacja w cenie.
Tytuł tego tekstu to jeden z najlepszych jakieś Pan wymyślił :)
OdpowiedzUsuń@Remo
OdpowiedzUsuńW pewnym sensie, tytuł to podstawa. Dziękuję.