Z pewną taką
nieśmiałością – ci co mają wiedzieć, wiedzą – z lekkim opóźnieniem, zapraszam
do czytania swojego najnowszego felietonu z „Warszawskiej Gazety”. Nadzwyczaj
optymistycznie.
Tak się składa, że spędzam
czas nad polskim morzem, w przepięknej Kuźnicy na Półwyspie Helskim, i mimo, że
kiedy piszę ten tekst, pogoda jest bylejaka, a więc jest dość zimno i od czasu
do czasu pada deszcz, jestem zachwycony. Powiem wręcz, że po raz pierwszy w życiu
uświadomiłem sobie, że jeśli komuś zależy, by dojrzeć prawdziwą urodę polskiego
morza, planując wakacje, powinien szukać terminów, kiedy będzie zimno,
wietrznie i deszczowo. No, może niekoniecznie bardzo deszczowo, ale i tak to
jest czas najlepszy.
Przede wszystkim oczywiście,
tylko taka pogoda gwarantuje, że gdy zapragniemy powędrować plażą z Kuźnic do
Chałup, czy ewentualnie do Jastarni, będziemy mogli to zrobić, nie ryzykując,
że przyjdzie się nam potykać o obnażonych starców, i przez to stracimy to, co
nad naszym morzem najcenniejsze. Jest jednak coś, co, w moim przekonaniu,
zasługuje na szczególną uwagę. Otóż przyglądam się ludziom, których tu spotykam
i muszę powiedzieć, że chyba nigdy dotąd tak mocno nie czułem, że jestem wśród
swoich. I znów, nie chodzi mi o to, że oni wszyscy noszą koszulki z wizerunkami
Żołnierzy Wyklętych, czy z napisem „Śmierć wrogom Ojczyzny”. Nic podobnego.
Praktycznie jedyny przejaw polskiego patriotyzmu, z jakim mam tu do czynienia,
to małe dzieci w biało-czerwonych koszulkach, bezskutecznie sławiące polską piłkę
w Rosji. Poza tym, widzę zwyczajnych ludzi, dokładnie takich samych jak każdy z
nas, z rodzinami, z mniejszymi lub większymi dziećmi, nawet jeśli nie robiących
wrażenia szczególnie zamożnych, to z pewnością takich, którzy tu sobie jako
tako radzą, podczas gdy powszechnie wiadomo, że ostatnio chyba nawet Włochy
wypadają taniej.
No więc, chodzi mi dziś o ten widok,
który daje nadzieje, że jest dobrze i gorzej już nie będzie. Mam nadzieję, że wiemy,
o co mi chodzi, jednak dla uściślenia powiem, że choć mija właśnie drugi dzień
mojego tu pobytu, nie zdarzyło mi się spotkać jednej osoby, która byłaby
oznaczona tak bardzo ostatnio popularnymi tatuażami. Daję słowo, że przez te
dwa dni – a mimo brzydkiej pogody, na brak towarzystwa narzekać nie możemy, w
dodatku byliśmy dziś w Helu, gdzie jednak ruch zawsze jest – widziałem tylko
jednego wytatuowanego durnia. Cała reszta, to absolutnie zwykli, piękni Polacy,
spędzający wraz ze swoimi rodzinami czas nad polskim morzem.
I w tej sytuacji przypomina mi
się pewien, już chyba sprzed roku tekst z „Newsweeka”, w którym niemieccy
redaktorzy zasugerowali, że od czasu wprowadzenia programu 500+, na takim
Półwysepie Helskim nie ma już sposobu, by nie wdepnąć w typową polską kupę. I
to niekoniecznie na wydmach. Otóż nic z tego. Przez notoryczny brak wakacji nie
wiem, jak było wtedy, ale jeśli idzie o ten rok, to, jak mówię – nic z tego.
Zaświadczam uroczyście, że widzę to, czym kiedyś miała być tak zwana Europa,
ale jej nie wyszło.
Zapraszam do
kupowania moich książek. Najprościej będzie napisać do mnie na adres
k.osiejuk@gmail.com, ale jeśli ktoś ma w głowie większe zamówienie, to zachęcam
do korzystania z oferty naszego sklepu www.basnjakniedzwiedz.pl, ewentualnie, jeśli ktoś mieszka w Warszawie, do
odwiedzenia sklepu Foto-Mag.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.