Szczerze powiedziawszy, nie
wiem, ilu z czytelników tego bloga ma w ogóle pojęcie, kto to taki Major
Frydrych, a tym bardziej Waldemar Frydrych, poza tym, że od zeszłego roku
Telewizja Republika nadaje program satyryczny pod nazwą Frydrych Krysztopa i że
może to chodzi o tę nędzę. Otóż w rzeczy samej, to jest właśnie ta nędza,
której postanowiłem poświęcić dzisiejszą notkę, czyli Waledemar „Major” Frydrych
we własnej osobie. Gdyby jednak ktoś
chciał się dowiedzieć czegoś więcej na temat tego dziwnego człowieka, może
oczywiście zajrzeć do Wikipedii i przeczytać tam, że chodzi o „happenera,
artystę i pisarza”, który od czasu PRL-u, kiedy to przebrany za krasnoludka
urządzał we Wrocławiu zabawne uliczne happeningi, z pozoru całkowicie
apolityczne, jednak powszechnie traktowane jako gest antyreżimowy, próbuje z
żałosnym wręcz uporem powrócić na scenę i jeszcze do niedawna jedynym jego
sukcesem był wspomniany na początku program w Telewizji Republika, no i ta
notka w Wikipedii, gdzie, jak sądzę, on sam tytułuje się „artystą”.
I nie mam najmniejszej
wątpliwości, że ów Waldemar Frydrych nie zostałby do końca naszego wspólnego
życia zaszczycony umieszczeniem go przeze mnie wśród, jak sądzę, dziś już
tysięcy mniej lub bardziej pustych haseł, gdyby nie fakt, że ów wydawałoby się
kompletnie pozbawiony znaczenia motyw z krasnoludkiem, ni stąd ni z owąd
pozwolił mu zaliczyć jeszcze jeden, tym razem już, autentyczny sukces. Oto albo
sam w swojej przebiegłości, albo z inspiracji kogoś od niego sprytniejszego, Waldemar
Frydrych uznał, że te wszystkie krasnoludki, które zamieszkują współczesny
Wrocław i stanowią niejako jego symbol, to w rzeczywistości jego zasługa, a
dokładnie rysunku, który on kiedyś wykonał i który przedstawiał krasnoludka,
wprawdzie bez czapeczki, ale podobno jednak krasnoludka. A zatem, uznając, że nie
może być tak, by i na niego coś z tego interesu nie spłynęło, jeszcze w roku
2010 zażądał od Miasta 900 tys. zł. odszkodowania, a kiedy miasto jego gest
uznało zaledwie za kolejny happening, wytoczył prezydentowi Dutkiewiczowi
sprawę o naruszenie jego intelektualnej własności, no i ruszył wieloletni
proces, który właśnie zakończył się ugodą i Miasto zgodziło się zapłacić
Frydrychowi za wyrządzone szkody… uwaga, uwaga – 666 666 złotych plus 66
groszy.
Ja oczywiście mam świadomość
tego, że niektórzy czytelnicy w tym momencie sobie pomyślą, że ja już
dosczętnie oszalałem, jeśli zwykły happeningowy żart słynnego Majora
interpretuję, jako niebezpieczna zabawę. Wiadomo, że świat schodzi na psy, w
wielu swoich przejawach prezentuje wręcz najczystsze zło, a kto wie, czy nie
jest nawet tak, że dalej będzie już tylko gorzej, no ale nie przesadzajmy. W końcu Pomarańczowa Alternatywa, której
Frydrych jest pomysłodawca, twórcą i właścicielem, nie takie grepsy nam
fundowała jeszcze w czasach swojej świetnosci. A kiedy ów figlarz dwukrotnie
kandydaował w wyborach na Prezydenta Warszawa, to co to było, jak nie figiel
właśnie? Otóż tym razem nie zamierzam się tej narracji podporządkować.
Oczywiście rozumiem, że kiedy ktoś taki jak Waldemar Frydrych walczy o było nie
było poważne pieniądze, a więc być może po raz pierwszy i jedyny raz w życiu
nie zamierza żartować, on nie może zapominać o wizerunku i musi to wszystko
próbowac przykryć jakimś cyrkiem. No ale przecież możliwości jest naprawdę
wiele i zupełnie szczerze uważam, że numer z tymi szóstkami wcale nie jest najśmieszniejszy,
nawet z punktu widzenia prostego durnia. Mógłby on na przykład zażyczyć sobie
okrągły milion, plus złotówkę na nowy kapturek, albo 999 tysięcy 999 złotych i
99 dziewięc groszy, żeby wykpić to co znamy pod nazwą „cena Baty” i co skądinąd
faktycznie robi dość zabawne wrażenie, można by było wreszcie zażądać od miasta
miliard złotych, z tym zastrzeżniem, że z całej sumy, 999 milionów ma zostać
przyznaczone na stypendia dla dzieci ubogich krasnoludków. Jak mówię,
możliwości była cała kupa. Tymczasem Frydrych, lub, jak głosi oficjalny
komunikat, wyznacząny przez sąd rzeczoznawca, uznał, że poczynione przez Miasto
szkody warte są ni mniej ni więcej, jak równe 666 tysięcy 666 złotych i 66
groszy, i w tym momencie zarówno wrocławski sąd, jak i pozwany prezydent
Dutkiewicz z radością tę propozycję przyjmują. A mówię, że z radościa, bo z
tego co wiem, nikt nawet jednym stęknięciem nie zapytał owego rzeczoznawcy, czy
to przypadkiem nie jest jakaś kpina z urzędu, sądu, prawa, oraz przyjętego
powszechnie obyczaju.
Zastanówmy się więc na końcu,
czemu tak. Jak to jest, że coś tak nieprawdopodobnie skandalicznego mogło się
wydarzyć w, że tak powiem, świetle reflektorów, i jedyne co widzimy, to
wzruszenie ramion, zupełnie jakby faktycznie chodziło tylko o to, że jakiś
zapomniany śmieszek postanowił nagle przypomnieć o sobie i mu nie bardzo
wyszło. Otóż moim zdaniem tu nie chodzi o Frydrycha, który prawdopodobnie jest
tylko głupi. Nie chodzi też nawet o tego rzeczoznawcę, który również uznał, że
bierze udział w happeningu. To co nas powinno tu zainteresować to postawa
prezydenta Wrocławia Rafała Dutkiewicza, który najwyraźniej poczuł krew i
uznał, że oto przed nim otwiera się jakaś szansa. Ktoś się zapyta, jaka szansa,
a ja już odpowiadam: Nie mam pojęcia. To absolutnie nie jest coś, co ja mógłbym
rozpoznać. Jedyne co wiem, to to, że proces, o którym mówimy, toczył się kilka
dobrych lat i kiedy wydawało się, że on nie ma końca, nagle padła ta czarna
liczba i wszyscy zaangażowani w sprawę, zareagowali entuzjazmem.
Żeby jednak nie kończyć tych
rozważań w ponurym nastroju, powiem coś, co, moim zdaniem, daje nam nieco
nadziei. Otóż niewykluczone, że ten Frydrych to, owszem, cwany, choć w gruncie
rzeczy porządny człowiek, tyle że on widząc, że na te pieniądze nie ma szans, nagle
bardzo sprytnie wymyślił, że gdyby tak do Dutkiewicza uderzyć z tymi szóstkami,
to ten w jednej chwili zmięknie, a sędzia też ani nie mrugnie. No i Dutkiewicz, jak widzimy, zmiękł, dalej
już poszło z górki, a Frydrych już niedługo będzie miał na tyle dużo pieniędzy,
by nie musiał się dłużej kompromitować z Krysztopą w Telewizji Republika. I to by
była wiadomość naprawdę dobra.
Informuję z
przyjemnością, że już jutro, czyli 11
kwietnia o godzinie 17.30, będę na Wzgórzu Zamkowym w Kielcach opowiadał o
nauce języka angielskiego i nie tylko. Zapraszam każdego, kto ma te Kielce
bardziej pod ręką. Będę ja, będą książki, a jeśli ktoś nie da rady, to może już
14 i 15 uda nam się spotkać w Warszawie na Targach Wydawców Katolickich.
Wypadaloby sie przygotowac - Waldemar Fydrych.
OdpowiedzUsuńZabawne. Zawsze myślałem, że jemu jest Frydrych. Ale figiel. Trudno, niech już tak zostanie.
Usuń